Reklama

Nie jestem rozczarowana

- Wczoraj było bardzo zabawnie - powiedziała Julia Jentsch, kiedy pochwaliłem jej język polski. W sobotę, 26 czerwca, niemiecka aktorka otrzymała na scenie teatru Baj Pomorski w Toruniu Złotego Anioła Tofifest dla najbardziej obiecującej artystki kina europejskiego. - Dziękuję bardzo - rzuciła ze sceny nienaganną polszczyzną.

Dzień później aktorka zaprosiła toruńską publiczność na seans swego najważniejszego filmu "Sophie Scholl - ostatnie dni" (2005). Rozmowę zaczęliśmy jednak od Patrice'a Chereau... Na otwarcie festiwalu zaprezentowano bowiem najnowsze dzieło francuskiego reżysera "Zagubieni w miłości". Projekcja była dwukrotnie przerywana z powodu awarii prądu.

INTERIA.PL: Zastanawiałem się, kiedy wyjdzie pani z kina?

Julia Jentsch: - Świetnie się bawiłam. To było urocze, kiedy po tych filmach o Starym Mieście w Toruniu [przed seansem "Zagubionych w miłości" wyświetlono dwa promocyjne spoty Torunia] nagle wszystko się popsuło.

Reklama

A sam film?

- Podobało mi się jego napięcie. Był niezwykle intensywny. Zaangażowałam się. Co prawda, kiedy po raz drugi wysiadło światło, miałam mały kryzys, pomyślałam: "Ok., chyba jestem już trochę zmęczona, nie wiem czy dotrwam do końca", ale w końcu...

W tym momencie Julia Jentsch zauważa, że sms, który wysłała przed rozpoczęciem naszej rozmowy, nie dotarł do właściwej osoby: - Chciałam wysłać Jiriemu Menzlowi informację, że jestem na festiwalu, gdzie puszczają jego film "Pociągi pod specjalnym nadzorem", który bardzo lubię, ale pomyliłam numery i zamiast do niego wysłałam sms-a mojemu przyjacielowi.

Wracając do Patrice'a Chereau. Czy to jest reżyser, z którym chciałaby pani pracować? To jest kino, które panią interesuje?

- Byłam zaskoczona wczoraj, jak bardzo różni się ten film od innych jego rzeczy, które znam. Jest skromniejszy, kamera z ręki, skromna scenografia. Nie znałam go od tej strony. Bardziej kojarzył mi się z operowymi inscenizacjami. To reżyser o wielu twarzach. Wie wiele zarówno o teatrze, jak i kinie. Lubię, kiedy ktoś próbuje różnych stylistyk. Myślę, że praca z nim byłaby na pewno sporym wyzwaniem.

Możemy wrócić na chwilę do przełomowego dla pani 2005 roku? Srebrny Niedźwiedź w Berlinie, Europejska Nagroda Filmowa, Niemiecka Nagroda Filmowa - to laury, które otrzymała pani za występ w filmie "Sophie Scholl - ostatnie dni". Zastanawia mnie, jak mało europejskich propozycji otrzymała pani po tamtym sukcesie. Wystąpiła pani od tego czasu w kilku niemieckich produkcjach, obrazie Jiriego Menzla "Obsługiwałam angielskiego króla" i jednym polskim filmie "33 sceny z życia" Małgorzaty Szumowskiej.

- Nie mogę powiedzieć, że to było rozczarowanie. Mam wielkie szczęście, że dostałam rolę w takim filmie, jak "Sophie Scholl...", spędziłam dużo czasu jeżdżąc z nim po całym świecie. Z drugiej strony byłam zaangażowana w tym okresie w sporo teatralnych projektów. Nie spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba: "Sukces, sukces, co z tym dalej robić?". Po prostu nie miałam czasu, żeby zaprzątać sobie tym głowę. Ciągle pracowałam. Wystąpiłam jednak w czeskiej i polskiej produkcji. To było dla mnie prawdziwe wyzwanie. Nagle zjawiam się na planie filmu, gdzie cała ekipa mówi w obcym języku! To było niezwykłe doświadczenie. To też dla mnie miara europejskiego uznania. Chcę iść w tym kierunku. Może kiedyś przyjdą też propozycje z innych krajów, np. z Francji lub Anglii. Kiedy to się stanie, będę niezwykle szczęśliwa. Ale nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem rozczarowana.

Uświadomiłem sobie wczoraj, że nie została pani w czasie przełomowego momentu kariery laureatką Shooting Stars [program wspierający młodych europejskich aktorów, towarzyszący festiwalowi w Berlinie].

- Nie do końca orientuję się w tych Shooting Stars. Myślę, że to wielka szansa dla młodych aktorek i aktorów, spędzają razem tydzień, pamiętam, że któregoś roku zaproszeni zostali do wytwórni Larsa von Triera Zentropa, gdzie odbyły się warsztaty, spotkali wielu ludzi. Na pewno więc to wyróżnienie jest rodzajem promocji. Nie wiem jednak na jakich zasadach wybierają tych młodych obiecujących aktorów.

Od początku trwania nagród Shooting Stars nominacje otrzymało aż 14 aktorów i aktorek z Niemiec. Tylko dwie polskie aktorki [Agnieszka Grochowska i Agata Buzek] zdołały przebić się do tego grona.

- Więc widzi pan, jak to działa. Nie znaczy to przecież, że przez ten czas nie było w Polsce młodych i utalentowanych aktorek. Może to z wynika z tego, że ideę Shooting Stars wymyślono w Niemczech?

Wracając do "33 scen z życia". Małgorzata Szumowska chwaląc pracę z panią, zwróciła też uwagę na pewną różnicę w podejściu do improwizacji między polskimi aktorami, którzy mieli duże teatralne doświadczenie a panią. Podobno niełatwo było pani zaakceptować tę strategię.

- Pamiętam tylko, że dwa razy w trakcie pracy nad "33 scenami z życia" miałam krótkie spięcia z Szumowską. Dotyczyły one interpretacji mojej roli w jednej konkretnej scenie. Tyle. Przez cały czas czułam jednak, że chodzi nam o to samo, że jedziemy na jednym wózku. To się zdarza w procesie twórczym. Nie ma tak, że od początku do końca wszyscy sobie mówią, że się kochają. Szczególnie wyraźnie widać to w teatrze. Tam bardziej naturalnie przychodzi walka o swoją wizję, ponieważ jest więcej czasu, niż w przypadku realizacji filmu. Dlatego w teatrze częściej dochodzi do konfliktów. Kino robi się tak szybko i w takim stresie, że wszyscy starają się być dla siebie mili, żeby się tylko udało.

Nadal jest pani na etacie w Muncher Theater?

- Byłam w grupie do 2008 roku. Postanowiłam odejść, ponieważ chciałam spróbować niezależności. Jeśli przynależysz do jakiegoś teatru wspaniałą sprawą jest to, że razem z innymi aktorami tworzycie jedną rodzinę. Z drugiej strony będąc w zespole musisz robić te wszystkie rzeczy, w które zaangażowany jest teatr, mimo że tobie akurat nie jest z nimi po drodze. Chciałam sama podejmować decyzje, w jakich spektaklach chcę występować a w jakich - nie.

- Wyzwalające jest również to, że teraz nie wiem, co przyniesie kolejny dzień. Będąc w teatrze masz konkretne plany, zobowiązania. Jestem wolna jeśli chodzi o wybór artystycznej ścieżki. Po rezygnacji z występów w Muncher Theater pojawiałam się już na scenach Zurychu, w Hamburgu, także w Monachium. Kilka tygodni temu miałam w Muncher Theatre ostatni spektakl z "Otellem" w reżyserii Luka Percevala.

Organizatorzy festiwalu w Toruniu, na którym otrzymała pani nagrodę Złotego Anioła, zwracają uwagę na fakt, że wszystkie grane przez panią bohaterki - od Jule z "Edukatorów", przez Sophie Scholl, po główną bohaterkę "33 scen z życia" - to buntowniczki. Jakimi kryteriami kieruje się pani przy wyborze kinowych ról?

- Nie wszystkie moje bohaterki wydają mi się buntowniczkami. Sophie Scholl - pełna zgoda. Ale już Jule z "Edukatorów" jest zagubiona, niepewna; dopiero kiedy spotyka chłopaka, postanawia coś zmienić w swoim życiu. Nie jest to jednak typ zbuntowanej bohaterki. Jeśli miałabym znaleźć jakiś wspólny mianownik dla tych kinowych postaci, to może byłaby to ich tendencja do ekranowej przemiany. Rodzaj metamorfozy, który widz obserwuje podczas trwania filmu.

Jakie ma pani najbliższe plany? Zauważyłem, że wystąpiła pani niedawno niemieckiej produkcji familijnej "Hier kommt Lola!"

- To film, który oparty jest na pierwszej i trzeciej części popularnego książkowego cyklu dla dzieci. Główną bohaterką jest 9-letnia Lola, która marzy o tym, aby zostać wielką śpiewaczką. Z jednej strony mamy więc sferę dziecięcej wyobraźni, z drugiej dziewczynka przez cały film poszukuje przyjaciółki. W związku z tym, że jej rodzice przeprowadzili się, czuje się w nowym otoczeniu dość samotnie. Dziewczynka, którą nienawidzi na samym początku, w końcu jednak zostaje jej najlepszą przyjaciółką. Słodka bajka. Ale moja rola nie jest w tym filmie kluczowa.

- Widziałem zwiastun. Pojawia się pani na moment pod sam koniec trailera? Inne role?

- Zamierzam kontynuować występy z "Otellem" w Hamburgu. Jeśli chodzi o inne propozycje, to nie mam w tej chwili żadnych planów. Czytam sztuki, przeglądam scenariusze... Potrzebuję trochę czasu dla siebie, koncentracji na mniejszych rzeczach. Czytanie, słuchanie muzyki, odwiedzanie takich festiwali filmowych, jak ten w Toruniu. Potrzebuję trochę czasu, żeby zdecydować co dalej.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy