Reklama

Nie jestem nietykalny

Christian Bale to jeden z najlepszych aktorów swojego pokolenia, co udowodnił w takich filmach, jak "Mechanik" czy "American Psycho". Zaskoczył wszystkich, gdy zdecydował się wcielić w rolę Batmana w filmie "Batman - Początek". Udowodnił jednak, że komiksowym bohaterom potrafi nadać głębie. Jeszcze większe zaskoczenie wywołała jego decyzja zagrania w kolejnym "Terminatorze". W ostatnim czasie głośno też było o Bale'u w prasie plotkarskiej, gdy został oskarżony o pobicie matki czy gdy do internetu wypłynął filmik z nagranym napadem szału aktora na planie najnowszej produkcji. Z Christianem Balem rozmawia Marek T. Gładysz z RMF FM.

Dlaczego zgodziłeś się na tę rolę, mimo że wielu ludzi w Hollywood odradzało ci przejęcie pałeczki po Schwarzeneggerze?

Mówili mi: Jesteś zbyt dobrym aktorem, by grać w takim filmie, jak "Terminator". Nie sądzę jednak, żebym był jakimś nietykalnym klejnotem. Uwielbiam filmy z ostrą akcją, które są bliskie mojej wrażliwości i które dają wielki zastrzyk adrenaliny. Szeroki ekran został stworzony właśnie po to. Kiedy byłem w kinie na "Terminatorze 2", widziałem, jak bardzo podekscytowana była publiczność. Czułem się jak na piłkarskim meczu. Robię filmy, bo naprawdę lubię wcielać się w innych ludzi. Lubię robić coś, co pozwala mi faktycznie zanurzyć się w jakąś rzeczywistość w ekstremalnym stopniu. Lubię czuć tę obsesję i lubię, kiedy otaczają mnie ludzie, którzy, wspinając się na szczyt własnych aktorskich możliwości, uwalniają swój umysł, dają się ogarnąć obsesji i w sposób niewiarygodny zanurzają się w świat danego filmu. To właśnie lubię robić.

Reklama

Dlaczego chciałeś koniecznie zmienić scenariusz?

Czy kiedykolwiek - prawdopodobnie nigdy nie zadawałeś ludziom tego pytania, ale ja tak - czy kiedykolwiek pytałeś ich, który film o Terminatorze jest ich ulubionym. Jedynka czy dwójka? Nikt nigdy nie mówi, że trójka. Reżyser - McG - skontaktował się ze mną i powiedział, że chce przylecieć do Anglii, żeby się ze mną spotkać. To był nie lada wyczyn, bo, jak sam otwarcie przyznał, obsesyjnie boi się latania. Powiedział: Daj mi tylko pół godziny. Pomyślałem, że spróbuję: pół godziny, kiedy będzie leciał dwanaście, żeby się ze mną spotkać. Zaczęliśmy rozmawiać i doszliśmy do wniosku, że chcemy zrobić coś, czego jeszcze w kinie nie było, ale jednocześnie pozostać w sferze mitologii stworzonej w poprzednich wersjach "Terminatora". Nie widziałem tego jednak w scenariuszu, uważałem bowiem, że wszystkie części "Terminatora" powinna łączyć postać Johna Connora. Wtedy zaproponowano mi, że wszystko rozpoczniemy od zera. Było to ryzykowne, bo właśnie wtedy w Hollywood strajkowali scenarzyści. Film mógł w ogóle nie powstać, podjąłem jednak to ryzyko i powiedziałem: Spróbujmy!.

Mówi się, że dajesz komiksowym postaciom psychologiczną głębię. To chyba czasami nie jest łatwe?

Czasami nie ma po temu zbyt wielu okazji, ale zawsze jest możliwość dania widzom czegoś więcej, niż się spodziewają. Sądzę, że tak właśnie powinno być. Publiczność nie przychodzi wprawdzie na tego typu filmy po to, by prowadzić głębokie, filozoficzne rozmyślania o człowieku - ludzie chcą po prostu dobrej rozrywki. Nie oznacza to jednak, że nie można im zaproponować pewnej głębi, to jak najbardziej możliwe. To wszystko tak naprawdę sprowadza się do emocji i stopnia ich natężenia, i to mi się właśnie podoba. Kiedy pracowałem z Michaelem Mannem przy "Wrogach publicznych" , odkryłem, że jest niesamowicie skoncentrowany, niesamowicie drobiazgowy, niesamowicie dokładny. Wydaje mi się, że to jeden z najlepszych reżyserów.

W czasie kręcenia "Terminatora: Ocalenie" ktoś nagrał cię na planie zdjęciowym, kiedy wpadasz w gniew - i umieścił to w Internecie. Sławne nagranie obiegło lotem błyskawicy cały świat! Nie sądzisz, ze może ci to zaszkodzić w hollywoodzkiej karierze - tworząc twój wizerunek, który nie mieści się w ogólnie przyjętych granicach amerykańskiej pop-kultury?

Nie, nie czytam tego, co o mnie piszą. Naprawdę. Jestem bardzo lojalny. Nie unikam kontaktów z prasą, bo wiem, że za filmem takim, jak ten, stoją pieniądze. Kiedy zostaję poddany próbie, jestem lojalny i biorę na siebie odpowiedzialność za swoje słowa. Tak też było w tym przypadku. Chciałbym móc robić filmy, gdzie nie musiałbym nawet słowem się o nich wypowiadać . Jednak rzeczywistość i biznesowa strona tej branży jest taka, że - słusznie czy nie - czuję, że mam do spełnienia pewien obowiązek w stosunku do ludzi, którzy mi zapłacili i którzy wyłożyli pieniądze na film i na dystrybucję. Ale naprawdę nie lubię czytać o świecie filmu, czytać o branży rozrywkowej. Prawdopodobnie jestem nieświadomy wielu rzeczy, o których mówisz. Zawsze podobali mi się aktorzy, którym udawało się uciec od rozgłosu. Kombinacja tych różnych czynników i moja rola w "Mrocznym Rycerzu" sprawiły, że znalazłem się w miejscu, w którym czuję się nie do końca komfortowo. Próbuję jednak ignorować jak najwięcej spośród różnych informacji na mój temat i cieszyć się tym, co robię. Mam też nadzieję, że uda mi się uciec od błysku fleszy i ludzi przestanie interesować moja osoba.

Czy tego wszystkiego żałujesz? Czy masz poczucie, że osądzono cię w sposób niesprawiedliwy?

Wszyscy wiemy, że ludzie wydają osądy, nie znając szczegółów. Wyrwano z kontekstu cztery minuty i umieszczono je w internecie, a kręcenie trwało aż siedemdziesiąt siedem dni. Nie skarżę się jednak na tę sytuację. Trzeba iść dalej. Mogę zapewnić, że ja i ten facet możemy ze sobą pracować i nie mamy nic przeciwko sobie.

Dziękuję za rozmowę.

RMF/INTERIA
Dowiedz się więcej na temat: Christian Bale | "Nietykalni" | film | filmy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy