Reklama

Najpierw robię, potem myślę

- Jak zaczynam pracować nad filmem i coś sobie uroję - to nie analizuję tego co będzie potem, jak to ludzie odbiorą. Najpierw robię, potem myślę. Najpierw chcę zrobić dobry film, dopiero potem - jak on już powstaje - pojawia się pytanie: "Oho, może być problem". Ale wtedy jest już za późno, żeby się wycofać - mówi Małgorzata Szumowska, którą z okazji gdyńskiej premiery filmu "33 sceny z życia" przepytywał Tomasz Bielenia.

"33 sceny z życia". Taki zwyczajny ten tytuł. Naprawdę tych scen jest trzydzieści trzy, bo nie liczyłem?

Małgorzata Szumowska: Postanowiliśmy w pewnym momencie z Jackiem [Jacek Drosio - montażysta filmu], że nie będziemy tego liczyć, bo stwierdziliśmy, że to nie żadnego znaczenia, czy to są trzydzieści trzy sceny, czy dwadzieścia osiem. Tytuł pokazuje tylko, jaka jest struktura tego filmu, jaki ten film jest od strony formalnej. Ta liczba nie jest symboliczna i nic więcej nie znaczy. Są to po prostu jakieś powyrywane sceny, nawet nie do końca chronologicznie opowiedziane.

Reklama

Ale jednak 33 a nie 28...

Małgorzata Szumowska: Robiłam krótkie notatki na kartce, gdy ta realna sytuacja trwała. Po jakimś czasie odnalazłam je i policzyłam. Okazało się, że ich jest właśnie trzydzieści trzy. Potem już tylko rozwinęłam to w sceny, oczywiście bardzo dużo zmieniając. I tak już zostało.

Co było takiego w Julii Jentsch, że - wiedząc, że będzie dubbingowana - dałaś jej główną rolę w swym filmie?

Małgorzata Szumowska: Każda scena w tym filmie była przeciwko bohaterce. Ta dziewczyna jest przecież rodzajem antybohaterki. Potrzebowałam kogoś, kto będzie miał taką naturalność w sobie i równocześnie coś z dziecka - a i kobiety - że nie zrazi do siebie widzów. Że jednak będą ją lubić, co było bardzo trudnym zadaniem, bo ona łatwo mogła wyjść na zimną sukę. Wtedy film w żaden sposób by się nie obronił.

Jest wiele wybitnych polskich aktorek w moim wieku - a o takich przecież myślałam. Tylko, że one są bardzo dojrzałe z wyglądu, są kobietami, są piękne. A ja nie potrzebowałam kogoś pięknego - wiedziałam to od razu.

Poza tym Julia Jentsch to jest aktorka minimalistyczna, gra tylko w filmach fabularnych, w ogóle nie gra w serialach. Aktorki w Polsce nie mają tego komfortu, tu się nie kręci tylu fabuł, co w Niemczech. Więc jeśli ona kręci film, to poświęca na to pół roku i traktuje to niezwykle poważnie. Więc to wszystko, ale i Sophie Scholl"- naiwna i niewiarygodna historyjka, że ona taka dobra i w Boga wierzy i się poświęca - a ona tchnęła w tą postać życie. I ja w tą postać uwierzyłam.

Ale jej aktorstwo jest krańcowo odmienne od tego, do czego przyzwyczajeni są doświadczeni aktorzy Krystiana Lupy [grający rodziców głównej bohaterki: Małgorzata Hajewska i Andrzej Hudziak].

Małgorzata Szumowska: Był z nią ferment. Ale on zawsze owocuje czymś dobrym. To polegało na tym, że ona się nigdy nie spotkała z takimi metodami pracy, jakie wprowadziłam na planie. W tym była odrobina szaleństwa; aktorzy, którzy przywykli u Krystiana Lupy do otwierania się, do pracowania na własnym materiale, własnym przeżyciu. Było wiele sytuacji emocjonalnych a ona nie przywykła do tego. Ona jest z innej szkoły aktorskiej, wszystko chciała na chłodno przeanalizować, mało mówiła o sobie. Ale to było dobre, bo kiedy doszło wreszcie do sytuacji spięcia, to jej emocje zawsze były prawdziwe, nie były zagrane.

Rytm tego filmu wyznaczają muzyczne intermezza. Wyciemnionemu ekranowi towarzyszy muzyka Pawła Mykietyna. Te pauzy miałaś już w głowie przed zdjęciami?

Małgorzata Szumowska: Tak, od początku wiedziałam, że te intermezza muzyczne są konieczne. Fragmenty "II Symfonii" Pawła wybrałam jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Tylko potem był taki problem, że zaplanowaliśmy sobie, że w tych muzycznych "dziurach" mają być pokazane fragmenty prób orkiestry. Ale jest tylko raz ta próba orkiestry użyta, bo się okazało, że to jest masło maślane, że nie ma sensu tego powtarzać. Poza tym muzyka Pawła jest na tyle silna, że żaden obrazek pod nią nie pasuje. Nie wiadomo, co by to musiało być.

Twój film skojarzył mi się ze "Śmiercią pana Lazarescu" Cristi Puiu. Po pierwsze obserwacja śmierci, po drugie jej fizjologizacja, po trzecie - wreszcie - jej transcendencja. Czy nie bałaś się, że w którymś momencie idziesz za daleko w przesuwaniu granicy między sacrum i profanum?

Małgorzata Szumowska: Nie. Prawda jest taka, że ja trochę nie myślę. Jak zaczynam pracować nad filmem i coś sobie uroję - to nie analizuję tego co będzie potem, jak to ludzie obiorą. Najpierw robię, potem myślę. Najpierw chcę zrobić dobry film, dopiero potem - jak on już powstaje - pojawia się pytanie: "Oho, może być problem". Ale wtedy jest już za późno, żeby się wycofać. Więc może dobrze, że tak właśnie jest.

Czy czarny humor tego filmu był zaplanowany, czy jest wynikiem rozładowania napięcia, które towarzyszyło na planie przy kręceniu tych szalenie odważnych i wymagających aktorsko scen?

Małgorzata Szumowska: Tam miało być jeszcze więcej tego czarnego humoru, który został częściowo z filmu wycięty, bo "33 sceny z życia" musiały zostać skrócone. Tak, chciałam tego od samego początku.

Jako, że ten film jest mocno "przeżywany" przez aktorów, domyślam się, że część scen "pisana" była przez nich na planie.

Małgorzata Szumowska: W tym filmie są pewne ramy. Aktorzy się w ich granicach poruszali, ale dużo było też improwizacji. Zwłaszcza w takich małych rzeczach.

Jak palenie papierosów?

Małgorzata Szumowska: Papierosy były od początku, tylko potem one nam się trochę wymknęły spod kontroli. Przerosło nas to trochę, bo nagle się okazało, że moi bohaterowie palą w każdej scenie. No, ale nie mogłam ich wyrzucić, bo one były kluczowe dla historii.

Więc na początku niemiecki producent zrobił taki dowcip, że planował umieszczenie w napisach tekstu informującego, że nikt w tym filmie nie palił prawdziwych papierosów. Jak takie ostrzeżenie na paczce papierosów, że palenie szkodzi.

Ciekawe w tym kontekście było to, że premierę filmu w Locarno miałam w dniu, w którym swój film "Możliwość wyspy" pokazywał też Michel Houellebecq. Przyszedł na kolację po moim filmie, choć go nie widział, i cały czas jarał. Przecież on się ożywia tylko w temacie "wolno palić czy nie wolno". On uważa, że absolutnie trzeba palić tony papierosów. Potem wszyscy się śmiali, że powinien koniecznie zobaczyć "33 sceny z życia".

Odbieram "33 sceny z życia" jako rodzaj buntu. Przełamanie tematu tabu śmierci. Ale jest w nim też jedna z najlepszych w polskim kinie scen erotycznych. Dowiedziałem się, że będziesz robić we Francji film, który zmierzy się tym razem z tematem seksu. Będzie równie ostro?

Małgorzata Szumowska: W polskich filmach najczęściej "zjeżdża się na kominek" - para się całuje a kamera subtelnie ucieka w stronę kominka. A jeśli chodzi o ten film - to tak, będę go robić. Po prostu rzucono kiedyś temat - prostytucja na uniwersytetach w Paryżu. To taka forma nowej prostytucji, która jest o tyle inna od stereotypowego jej postrzegania, że to dziewczyny decydują o wszystkim, nie są żadnymi ofiarami. Ten film będzie bardzo przewrotny. Będzie też bardzo dużo niekonwencjonalnych scen erotycznych.

Znowu coś dla Houellebecqua.

Małgorzata Szumowska: Zobaczymy.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy