Reklama

Na prowincji wszystko widać lepiej

Od kilku lat jest prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich, nie przestał jednak kręcić filmów. Po realizacji "pierwszej polsko-chińskiej koprodukcji" - "Kochankowie roku tygrysa", Jacek Bromski powraca do mieszkańców Królowego Mostu - miejscowości, w której rozgrywała się akcja jego komedii z 1998 roku - "U Pana Boga za piecem". O urokach prowincji (jako reżyser "U Pana Boga w ogródku") oraz o nadziejach, jakie niesie ze sobą nowy film Andrzeja Wajdy - "Katyń"(jako prezes SFP) - Jacek Bromski rozmawiał z Piotrem Parzyszem.

Dlaczego zdecydował się Pan na kontynuację swego hitu sprzed prawie 10 lat?

Jacek Bromski: Dlatego, że miałem na tyle dobry pomysł na kontynuację, że wiedziałem, że nie będzie na tyle gorsza od poprzedniej.

Czy dużą rolę odegrały naciski z zewnątrz?

Jacek Bromski: Tak, nalegania przez wszystkie te lata, gdzie się nie ruszyłem, gdzie mnie rozpoznawano, w sklepie, na ulicy, gdzieś na bazarze... Widzowie tamtego filmu prosili, żeby to ciągnąć. Jest to jakiś powód, ale nie ostateczny, również za granicą. Przykład Polonii, gdzie film zaczął pełnić bardziej terapeutyczną funkcję. To też było dla nas zaskoczenie. Kiedy go kręciliśmy to trochę tak ze strachem, bo nie wiedzieliśmy jaki będzie odbiór. Nieznani aktorzy, dialekt, jakaś historia gdzieś tam na końcu świata...

Reklama

Co Pana fascynuje w małomiasteczkowej rzeczywistości?

Jacek Bromski: Na prowincji wszystko lepiej widać, wszyscy się znają, nie można się nigdzie schować ze swoimi grzeszkami. A jeśli chodzi o Podlasie to jest to taki region, w którym ludzie są serdeczni i bardzo emocjonalni. Ich język też jest taki emocjonalny, bardzo łatwo się podniecają, wściekają. Są malowniczy, to mi się podoba. Amerykanie bez przerwy robią takie etniczne filmy. Jak robią filmy gangsterskie, to mówią z tym włoskim akcentem. Inni mówią znowu jak irlandzcy imigranci. Gdy są filmy kręcone wśród czarnej społeczności, to mówią swoim slangiem. Nawet w komediach naśmiewali się z tego murzyńskiego akcentu. Jest on tam elementem kulturotwórczym, a zarazem komicznym.

W Polsce takiej produkcji nie było do tej pory, robiło się filmy o inżynierach, architektach, dziennikarzach. Były bardzo snobistyczne i takie... miejskie.

Za dwa tygodnie rozpoczyna się festiwal filmowy w Gdyni. Proszę powiedzieć co stanowi o jego specyfice?

Jacek Bromski: Festiwal pokazuje całoroczny dorobek kina. Jakie są filmy, taki jest festiwal.

Czy uważa Pan decyzję o wyświetleniu "Katynia" Andrzeja Wajdy poza konkursem za słuszną?

Jacek Bromski: Jak najbardziej. Nie robimy filmów, żeby się z kimkolwiek ścigać, przynajmniej ja robie filmy nie na wyścigi, tylko dla ludzi. Myślę, że paru innych ludzi też myśli w ten sposób. Nagrody przyznawane przez jurorów są zawsze jakąś wypadkową ich gustów i nie z każdym werdyktem można dyskutować, więc traktujmy to raczej jako zabawę. Wajda to właściwie jedyny reżyser - po śmierci Antoniniego i Bergmana - który nam został z tych starych mistrzów - artystów kina. Teraz wszystko się strasznie pozmieniało. Wajda co mógł osiągnąć w kinematografii to już osiągnął, wszystkie nagrody dostał i Złote Palmy i Oscary... To po co ma to robić, tym bardziej z takim filmem jak "Katyń", który jest filmem robionym w jakimś celu?

Jakie są Pana oczekiwania względem tego filmu?

Jacek Bromski: Myślę, że film powie prawdę o tym Katyniu, pokaże wycinek tej rzeczywistości młodemu pokoleniu, które mało na ten temat wie. Gdyby ten film nakręcił inny reżyser, być może nie byłby tak szeroko dyskutowany. Ten film było trzeba zrobić i sam Andrzej od wielu, wielu lat planował i bardzo się do tego pieczołowicie przygotowywał. Szukał scenariusza, zamawiał scenariusz u wielu pisarzy, kilkunastu już pisało. Ten scenariusz w końcu znalazł, jakby myślał, że ma więcej czasu, może by jeszcze szukał.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy