Reklama

"Mnie się do tej pory nie proponowało takich ról"

Zdecydowanie nie jest wykorzystywana w kinie. Od kilku lat możemy ją oglądać w serialach "M jak Miłość", "Na dobre i na złe", "Miasteczko", a także w epizodach "Kryminalnych" i "Sfory". Mówi o sobie, że mężczyźni obsadzają ją zwykle stereotypowo - według warunków fizycznych - jako energiczną, pewną siebie blondynkę. Dopiero w debiucie fabularnym Anny Jadowskiej "Teraz ja", który 7 lipca wszedł na ekrany polskich kin, możemy zobaczyć jej inne oblicze.

O tym, czy kobiety-reżyserki są wrażliwsze od mężczyzn-reżyserów, o wpływie macierzyństwa na karierę aktorską oraz o wielkiej wadze "kameralnego kina", z Agnieszką Warchulską rozmawiała Emilia Chmielińska.

Reklama

Zagrała Pani w filmie "Teraz ja" główną bohaterkę Hankę - w takim świetle widzowie jeszcze nie wiedzieli Agnieszki Warchulskiej. Czy ta rola zapisała się wyraziście w Pani dorobku aktorskim?

Agnieszka Warchulska: Może to zabrzmi sztucznie, ale naprawdę ta rola była dla mnie znacząca i to z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że mogłam poznać Anię [Anna Jadowska - reżyser filmu "Teraz ja" - przyp.red.]. Myślę, że to jest materiał na naprawdę wybitnego reżysera. Mam nadzieję, że jeszcze wszystko przed nią. Pracując w tej branży poznałam wielu reżyserów i śmiało mogę powiedzieć, że Anka ma w sobie to wszystko, co powienien mieć świetny reżyser. Z jednej strony wielką wrażliwość, takie wyczulenie na rzeczy, na które inni zupełnie nie zwracają uwagi, a z drugiej strony - potrafi zapanować nad grupą, zarazić innych swoją wizją, potrafi sprawić, że ludziom chce się grać nie tylko dlatego, że im za to zapłacono.

Jeśli natomiast chodzi o sam film i o moją rolę, to muszę powiedzieć, że mnie się do tej pory nie proponowało takich ról - a szczerze mówiąc brakowało mi takiej propozycji. Przecież aktorzy nie tylko chcą grać w serialach, to nie jest ich wyłącznym celem i marzeniem życia. Oczywiście nie neguję tego co robię w serialach, szanuję swoją pracę w nich i staram się grać tak samo dobrze w serialach, jak gram w fabule. "Teraz ja" to przede wszystkim bardzo dobry materiał, bardzo dobry scenariusz. Myślę, że można go porównać do partytury utworu jazzowego - jednak jest on tylko pewną podstawą. Mnie się zazwyczaj proponuje role efektownych, silnych blondynek, które ustawiają ludzi. Może to wynika z tego, że jestem wysoka, może z tembru głosu - nie wiem. I takie role, jak rola Hanki dostaję rzadko, i dlatego tym bardziej się cieszę, że dostałam taką szansę i mogłam się pokazać w zupełnie innym świetle.

Jak jest Pani bohaterka?

Agnieszka Warchulska: Hanka to zwykła dziewczyna, która pewnego dnia postanawia coś zmienić w swoim życiu. To nie jest szalona artystka, która jak coś przeżywa - to na maxa. Emocje są w niej bardzo stłumione, chociaż chce się bardzo z tego stłumienia wyrwać, z tego ciągłego napięcia, że więcej nie można, bo karty są już rozdane. Ona nie chce, żeby jej życie wyglądało tak, jak do tej pory. Bo niby z pozoru wszystko jest w porządku - Hanka jest w związku, ma gdzie mieszkać, ma pracę - wszystkie przyziemne rzeczy ma - a jednak czegoś jej brakuje. Ona chce czegoś więcej, oczywiście na miarę polskich warunków. Dlatego decyduje się na ucieczką od tego wszystkiego, co ją tłamści, blokuje, co nie pozwala jej żyć naprawdę.

Wiadomo, że w Stanach Zjednoczonych ta ucieczka byłaby bardziej efektowna. Tam, jak ktoś chce uciec od swojego życia to jedzie na przykład na pustynię do Meksyku, albo do Las Vegas i w jedną noc przegrywa wszystie swoje pieniądze. I to jest wtedy takie fajne filmowe. Jednak w Polsce nie ma takiej rzeczywistości, w Polsce można pójść na autostop i jechać przez lasy pod Tomaszowem Mazowieckim, gdzie kręciliśmy sceny do "Teraz ja". I to jest bliższe widzowi, bo jest na miarę naszych polskich warunków i polskiej rzeczywistości. Ja mam wrażenie, że wielkim bólem polskiego kina jest to, że my się niepotrzebnie na coś silimy i na coś kreujemy. Po co mamy się silić na miarę filmu "Gladiator" , który oczywiście jest klasą sam dla siebie i można nie lubić takiego kina, ale nie można powiedzieć, że to jest źle zrobione kino, skoro my nie mamy pieniędzy i możliwości, żeby takie filmy robić. Myślę, że powinniśmy robić właśnie takie filmy jak chociażby "Teraz ja" - kameralne kino o sytuacjach międzyludzkich. Jakoś Francuzi, Czesi czy Islandczycy - których kino przeżywa wielki boom nie silą się na nic więcej, niż mają i my też nie powinniśmy.

Od czego tak naprawdę ucieka Hanka?

Agnieszka Warchulska: To jest z jednej strony ucieczka od świata, a z drugiej zmierzenie się ze światem . Hanka uciekła od swojego świata, ale tak naprawdę to dopiero na ten świat się otworzyła . Ona poznaje siebie w kontekście do świata, w kontekście różnych sytuacji. Bo pewnie nigdy wcześniej nie odważyła się na seks z przypadkowym człowiekiem, na podróż autostopem . Dla takiej osoby jak Hanka - bardzo skromnej i nieefektownej to jest duże wyzwanie. Dla mnie Agnieszki Warchulskiej - może nie . Ja jestem aktorką, ja ciągle obcuję z ludźmi, spotykam nowych ludzi w pracy. Często muszę być ekshibicjonistką i dokonywać takiego harakiri na sobie, na oczach wielu ludzi z ekipy, czy na deskach teatru. To mi cały czas sprawia jakąś trudność, ale podjęłam decyzję chcąc wykonywać ten zawód i jestem do tego przyzwczajona - Hanka nie.

Moja bohaterka to dziewczyna pokroju moich niektórych koleżanek z klasy ze szkoły w Gliwicach. Ich życie też jest jakimś utartym schematem - kończą szkołę, kończą studia lub też nie, gdzieś tam pracują, mają faceta i to wszystko jest do siebie podobne, zaplanowane, zwyczajne. A Hanka, któregoś dnia - obrazuję to wymowna scena w wannie - mówi po prostu "mam ochotę wstać i pierdolnąć tym kubkiem w ścianę". Bez powodu - nikt jej nie bije, nie katuje, nie jest głodna, nie jest bezrobotna, a jednocześnie czuje w swoim życiu marazm. Tak naprawdę ona nie wie, kim jest. Podróż Hanki to nie jest wesoła podróż i to nie jest wesołe odkrywanie siebie . I być może na pozór niewiele się w jej życiu zmieni po tej ucieczce. Pewnie wróci do tego swojego życia sprzed ucieczki, ale będzie inna, będzie wiedziała kim jest, będzie bogatsza o tę podróż.

Myśli Pani, że Teraz ja" trafi do widzów?

Agnieszka Warchulska: Mam nadzieję, że trafi do swojej grupy. To na pewno nie jest film - zresztą to nie było naszym celem - który bije rekordy w box officach. To nie jest film bardzo efektowny, z fajerwerkami technicznymi i nie na tym nam zależalo. Ja osobiście jako widz bardzo lubię filmy, o których niewiele osób wie. Tylko ludzie, którzy śledzą repertuar i festiwale filmowe orientują się w temacie. Chciałabym, żeby film "Teraz ja" zafunkcjonował podobnie. Myślę, że to będzie jego sukcesem - biorąc pod uwagę to w jakich warunkach zafunkcjonował, w jakich warunkach kręciliśmy i jak niewielkie były pieniądze na jego realicję.

Jest Pani mamą siedmiomiesięcznego Jasia. Czy tak ważne wydarzenie jakim jest urodzenie dziecka zmieniło Panią w jakiś sposób, także zawodowo?

Agnieszka Warchulska: Dziecko to jest rewolucja w życiu, również techniczna. Wszystko trzeba inaczej zorganizować. Aktorzy to niestety są takie bestie, które mają cechę wrodzoną - i to jest chyba talent, jeżeli można mówić o talencie aktorskim - notowania w pamięci emocjonalnej życiowych zdarzeń - i tych smutnych i tych radosnych. Każda postać, którą gramy jest zbudowana nie tylko z naszego ciała, ale także z naszych lęków, smutków, emocji. Oczywiście to nie znaczy, że ja muszę przeżyć gwałt, żeby zagrać kobietą zgwałconą, ale kiedy pracuję nad taką rolą, to naciągam w sobie moją emocjonalność, żeby się podpasować i wyobrazić sobie jak to jest naprawdę.

Urodzenie dziecka dla każdej kobiety jest wydarzeniem przełomowym. Coś w niej dramatycznie się zmienia, nie tylko fizyczność. Dziecko otwiera w każdej kobiecie jakieś bramy, a tym bardziej w aktorce. Ja wcześniej grałam już matki i gdzieś ta wrażliwość we mnie już była, ale teraz po urodzeniu Jaśka została spotęgowana. To jest też wielki dar dla aktorki. Kompletnie nie zgadzam się z tym, że prawdziwe gwiazdy nie powinny mieć dzieci, bo kobiecie macierzyństwo wiele odbiera. Oczywiście odbiera mojemu ciału, bo ono nigdy nie będzie takie jak przed dzieckiem, zabiera jakiś okres z życia zawodowego, bo przynajmniej w czasie pierwszych miesięcy matka-aktorka zajmuje się maluchem, a nie graniem. Jednak to, co się otrzymuje w zamian jest po prostu często nie do opisania.

Czy teraz, będąc już mamą, inaczej Pani patrzy na niektóre propozycje zawodowe?

Agnieszka Warchulska: Z pewnością w jakimś stopniu tak. Ostatnio sama stanęłam przed trudnym wyborem aktorskim - nie mogę jeszcze powiedzieć dokładnie w czym - bo sprawa nie jest jeszcze zamknięta. Dostałam propozycję zagrania dzieciobójczyni, dokładnie po urodzeniu mojego synka Jaśka. Rola jest świetnie napisana, jest to na pewno duże wyzwanie aktorskie . I ja po raz pierwszy w życiu - bo nigdy wcześniej nie stroniłam od grania postaci kontrowersyjnych, negatywnych (zagrałam chociażby komunistyczną dyrektorkę w "Cwale", gdzie dzieci tam grające po prostu bały się mnie, zagrałam w "M jak miłość" Alicję, która wszystkich ma gdzieś) - miałam wewnętrzny protest w stosunku do tej zaproponowanej roli. Jednak w końcu się zgodziłam, dlatego że chcę się z tym zmierzyć, nie chcę żeby mnie to blokowało. Jest to jednak dla mnie bardzo trudne. Ja nie jestem w stanie w tym momencie wyobrazić sobie, jak można zrobić krzywdę dziecku i to jeszcze własnemu. I dlatego wszystko we mnie przeciwko temu sie burzy i będzie to na pewno bardzo trudna praca .

Nad czym obecnie Pani pracuje?

Agnieszka Warchulska: Od września w telewizji polskiej rusza nowy serial "Piątek"w reżyserii Ryszarda Brylskiego. Gram tam jedną z głównych ról - sama jestem ciekawa efektu finalnego, ponieważ scenariusz jest napisany iście altmanowsko - wątki się przeplatają, jest wiele dużych ról, wiele wątków, które się ciągle zazębiają - nie wiem jak Ryszard nad tym zapanuje. Ja skupiłam na sobie i swojej roli i już z niecierpliwością czekam na premierę. Także na premierę czeka film "Teraz ja" - o którym wcześniej dużo mówiłam i przed premierą jest także film "Wieża" Agnieszki Trzos.

Proszę powiedzieć coś więcej o tym filmie i o Pani roli?

Agnieszka Warchulska: Muszę tutaj wspomnieć interesującą rzecz, że kolejna kobieta zaproponowała mi rolę inną, niż zazwyczaj proponują mi mężczyżni i coś w tym musi rzeczywiście być . Chyba kobiety widzą we mnie coś innego niż mężczyźni. W "Wieży" gram Ewę. To młoda, samotna dziewczyna, trochę w życiu pogubiona, która ma bardzo konkretny problem - problem miłości. To jest generalnie film o singlach w dużym mieście, którzy się fajnie bawią, żyją bez zobowiązań. Jednak Ewa jest już na takim etapie swojego życia, że seks na jedną noc z nowo poznanym facetem jej nie wystarcza. Spotyka kogoś takiego z kim mogłaby stworzyć poważny związek. Tyle tylko, że ten mężczyzna bardzo boi się zobowiązań, utraty wolności, utraty tej zabawy, którą ma w życiu. Te ich spotkanie to jest ciągła walka, taka przepychanka .

Bardzo ważną kwestią w tym filmie jest także kobieca seksualność, o której w polskim kinie mówi się mało. Kobiety zazwyczaj jeśli się rozbiera w filmie - to po to, żeby ładnie wyglądały w kadrze, albo żeby męzczyzna pokazał jaki to jest męski, bo ją będzie traktował bardzo macho . W "Wieży" skupienie jest właśnie na tej kobiecej stronie seksualności. Moja bohaterka sobie z tym nie radzi, chodzi do psychoanalityka. Ona nie potrafi się kochać bez miłości, a tej miłości ciągle nie ma. Więcej zdradzać nie będę, poczekajmy do premiery.

Czy znajdzie Pani czas na wakacje?

Agnieszka Warchulska: Tak. Będę miała krótkie dwa tygodnie w moich ukochanych Dębkach nad morzem i spędzę je z synkiem i mężem. Bardzo lubię polskie morze właśnie za tę jego kapryśność i nie zawsze słoneczną i upalną pogodę. Chociaż w tym roku chyba lepiej, żeby nie było za bardzo kapryśne, bo będzie z nami Jaś. I pewnie ciężko byłoby z nim spacerować po plaży w niepogodę. Jednak myślę, że z pogodą, czy bez - i tak będziemy się dobrze bawili.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy