Mikołaj Roznerski: Pompki i luksusowe limuzyny

Mikołaj Roznerski /Mirosław Sosnowski /TVN

Nie narzeka na brak propozycji zawodowych, popularności czy fanek. Mimo to nie traktuje swego zawodu jako zajęcia, któremu będzie wierny do końca życia. Jaki jest jego plan B?

Wszędzie cię pełno - grasz w dwóch serialach, królujesz w kinie. To przypadek czy pomagasz szczęściu?

Mikołaj Roznerski: - Trochę pomagam, ale w tym zawodzie na szczęście trzeba liczyć przede wszystkim. Na początku czułem duże ciśnienie, że muszę znaleźć się w tym zawodzie, że muszę grać, najlepiej w teatrze. I nic z tego nie wynikało. A kiedy odpuściłem, pojawiły się propozycje. No i tak znalazłem się na rynku komercyjnym.

I kilka ładnych lat udaje ci się na nim utrzymać. Grasz w "M jak miłość", powróciłeś też do "Drugiej szansy".


- Kamil niezbyt ładnie zachował się w poprzednim sezonie, więc teraz będzie się starał zadośćuczynić kolejnym bohaterkom, które się wokół niego kręcą. To ciekawa, dwuznaczna postać do grania.

Marcina z "M jak miłość" też trudno nazwać aniołem.


- Lubię tę postać, bo jest co grać. To dobry chłopak, trochę pogubiony, który ma wielki bagaż życiowy, i ludzie za tą postacią w jakiś sposób idą. Kiedy byłem zły, to mnie nie lubili, kiedy mi umarła moja przyszła serialowa żona - współczuli mi, gratulowali, kiedy urodził się syn, a teraz mnie podziwiają jako samotnego ojca.

Podziwiać cię też można jako idealnego faceta w komedii "Porady na zdrady". Trudno mi uwierzyć, że takie ideały chodzą po ziemi.


- Też tak pomyślałem, Maciej wydawał mi się zbyt szlachetny, ale że jeszcze nie grałem takiej postaci, więc podjąłem wyzwanie. Jednym się ten film podoba, inni uważają go za tandetny. Ja jestem zadowolony, choć mam problem z oglądaniem filmów, w których gram. Na premierze na swoich scenach zamykam oczy. Ale każdy ma jakąś skazę. Ten mój bohater też, choć udaje, że żyje w perfekcyjnym związku. Przyznam, że jak ktoś jest taki idealny, to wydaje mi się, że jest nieprawdziwy, że coś z nim jest nie tak i że musi to jakoś odreagowywać.

- Mój ojciec kiedyś mi opowiadał o znajomym rzeźniku. Był bardzo grzeczny dla klientek, pytał, czego chcą, brał siekierkę, dzielił to mięso, a pod nosem mruczał: "A masz ty, głupia babo, a masz!". Po czym odwracał się i uprzejmie mówił: "Proszę bardzo, życzę smacznego!". Wnioskuję z tego, że każdy musi mieć jakieś ujście.

Reklama

Jakie jest twoje?

- Muszę dużo trenować, uwolnić energię, bo bezmyślność ludzi czasem mnie dobija. Ostatnio na drodze wytrącił mnie z równowagi inny kierowca. Mam zasadę, że zanim zareaguję, liczę sobie do trzech. Tym razem byłem tak wkurzony, że nie liczyłem, ruszyłem, ale zobaczyłem, że żona wyciągnęła telefon i chce nagrywać. Pomyślałem: dobra, odpuszczę, pokiwałem mu palcem i tyle. Albo inna sytuacja - ludzie, którzy mnie nie znają, hejtują mnie i moją grę, zanim jeszcze zobaczą, jak zagrałem. Dlatego, żeby nie zwariować, robię pompki.  Po "Poradach..." przeczytałem dwie recenzje i od razu przeszło mi czytanie. Musiałem sporo poćwiczyć. Ale pomyślałem, że to jest wpisane w mój zawód, trzeba tylko znaleźć dystans, a pompowanie i podciąganie bardzo w tym pomaga.

Dużo czasu minęło, zanim się przyzwyczaiłeś do oceniania?

- Na początku było mi ciężko, jestem tylko człowiekiem. Wykonuję rzetelnie swoją pracę, a tu nagle czytam, że jestem drewnem, knurem, kłodą, różnymi takimi rzeczami. Więc przestałem czytać. Mam pogodne podejście do życia, bo wiem, że mam je tylko jedno i nie zamierzam się przejmować anonimowymi hejterami. Wychodzę z założenia, że jeśli ktoś ma mi coś powiedzieć, to niech to powie prosto w oczy.

To prawda, że byłeś w szkole kaskaderskiej?

- Kiedyś przeczytałem w internecie, że jest taka szkoła w Londynie, prywatna, zdałem egzaminy i mnie przyjęli. Teraz już ją kończę, muszę tylko zdać egzamin teoretyczny - mnóstwo informacji na temat zasad bezpieczeństwa. Praktyczny egzamin - ustawianie bójek, szybka jazda samochodem, skoki, upadki, strzelanie, zabawy dla chłopców - mam już za sobą.

Jak to wykorzystasz? Myślę, że z tak znaną twarzą trudno byłoby ci być zwykłym kaskaderem.

- Ale wiesz, jak to jest - dziś mnie znają, jutro nikt o mnie nie pamięta. Będzie ktoś młodszy, zdolniejszy, przystojniejszy... Moją grupę prowadzi fajny instruktor, też był kiedyś aktorem, i czasem montuje ekipę, która jeździ po świecie i daje pokazy. Gdybym dostał taką propozycję, natychmiast bym się zdecydował.

Nie szkoda byłoby ci zostawić aktorstwa?

- Bardzo lubię ten zawód, ale nie wiem, czy będę go wykonywał przez całe życie. Mam dosyć ciągłego poddawania się presji i ocenom, udowadniania, że jest się dobrym, że jest się na topie. Mam 33 lata i czasem, kiedy gram w jakiejś komedii, myślę sobie, że jestem taki stary, a tak się wygłupiam! Więc mam takie podejście, że będzie, co będzie - co miałem sobie udowodnić, już udowodniłem. Na razie staram się wykorzystać ten czas i zapewnić sobie jakieś plecy na wypadek katastrofy.

Czym są te plecy?

- Razem z kumplem otworzyłem firmę zajmującą się wynajmem luksusowych limuzyn. Rozkręcamy to, uczę się biznesu. Mam też trochę ziemi po ojcu i związane z tym drobne plany ziemiańskie.

Bardzo rozsądnie podchodzisz do swojej kariery...

- ... bo ja jestem rozsądny!

Od jakiegoś czasu. Bo swoje za uszami podobno masz.

- No, każdy z nas chyba ma. To był czas przed urodzeniem mojego dziecka, byłem odpowiedzialny tylko za siebie, mogłem robić, co chciałem. I robiłem. W różnych grupach się było i nie myślało się o konsekwencjach. Imponowały mi głupie rzeczy, szukałem autorytetów, ale nie tam, gdzie trzeba. Odkąd mam znaną twarz, muszę być ostrożny. Dawniej, kiedy ktoś wytrącił mnie z równowagi, sprawę załatwiałem bardziej niegrzecznie. Teraz muszę się hamować.

Czyli po prostu teraz robisz więcej pompek.

- Dokładnie!

Ewa Gassen-Piekarska

Teleświat
Dowiedz się więcej na temat: Mikołaj Roznerski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy