Michał Olszański: Telewizja śniadaniowa jest wyzwaniem

Michał Olszański /Marcin Szajnfeld / PRESS PHOTO CENTER /East News

Nie musi zabiegać o popularność, gdyż od lat cieszy się dużą sympatią widzów. Dlatego portale społecznościowe nie są dla niego.

Niedawno zakończyły się mistrzostwa Europy w piłce nożnej, a od kilku dni trwają igrzyska olimpijskie w Rio. Zapytaliśmy więc Michała Olszańskiego, co myśli o współczesnym sporcie. Czy w czasach olbrzymiej komercjalizacji jest jeszcze miejsce na zachowania fair play? Zaciekawiło nas też, jak to możliwe, że dziennikarz nie korzysta z tak modnych ostatnio portali społecznościowych.

Sport powinien kojarzyć się z czymś czystym. Dramatycznie często tak nie jest.

Michał Olszański: - Z wielu dyscyplin życia sport akurat najbardziej się broni. Nie jest stuprocentowo czysty, ale jest w miarę transparentny. Jeśli piłka jest w bramce, to jest w bramce i nikt nie powie, że jej tam nie ma. Proszę zwrócić uwagę, że te afery, które co i rusz wybuchają, są mocno oczyszczające. To co się stało z Blatterem i Platinim pokazuje, że sprawiedliwość w końcu zawsze bierze górę.

W czasie finału Euro Francuzi faulowali Ronaldo. Może celowo. Mnie przypomniały się nagrody fair play dla Lubańskiego. Dziś takie postawy to rzadkość.

- Nie zgadzam się. Są oczywiście sytuacje, gdy ktoś gra nie fair, ale zawsze są one oceniane negatywnie. Dimitri Payet zaczął mistrzostwa kapitalnie i był wyróżniającym się piłkarzem. Niewątpliwie jednak faulował Ronaldo w brzydki sposób i nie jest to tylko moja opinia. Ma więc przez najbliższy czas przerąbane. A te piękne sportowe gesty, kiedy np. piłkarz przeskakuje nad bramkarzem, wciąż się zdarzają i są doceniane. Mamy w Polsce plebiscyt Fair Play, nawiasem mówiąc wymyślił go mój ojciec. W tym roku nagrodę dostali Kajetan Kajetanowicz i Jarek Baran, nasi rajdowcy. Jechali za Francuzem, który dachował. Stanęli na odcinku specjalnym, żeby sprawdzić, czy nie trzeba udzielić pomocy. Przy okazji stracili kilkadziesiąt sekund. Takie postawy są w sporcie cały czas cenione. Można je ładnie pokazać, podkreślić. I one bronią sportu w czasach, gdy wszystkim rządzi pieniądz, a igrzyska zaczynają być igrzyskami w stylu starożytnym - niech krew się leje, byle tylko wygrać.

Ale są i ciemne strony sportu.

- Tym, co mnie martwi, jest plemienny atawizm kibicowski, to kibolstwo, które się rozpowszechniło nie tylko w Polsce. Zwłaszcza piłka nożna generuje powstawanie silnych grup mocno identyfikujących się z danym zespołem. W pewnym momencie od zespołu ważniejsza staje się ta grupa. Towarzyszą temu różne rytuały. I niestety przemoc. Teraz w kraju mamy do tego silny kontekst polityczny, bardzo niepokojący - narodowy, nacjonalistyczny, a wręcz szowinistyczny. Mnie to smuci. Zwłaszcza, że jestem wychowawcą z wykształcenia, przez część życia zajmowałem się młodymi ludźmi, ale miałem szczęście pracować z młodzieżą typu dzieci-kwiaty, jeśli to była patologia, to patologia miłości, a nie nienawiści. Martwią mnie pomysły zbrojenia oddziałów paramilitarnych, powstających często na bazie grup kibicowskich. To wieje zgrozą.

Reklama

A jak u pana z uprawianiem sportu?

- Staram się być aktywny. Każdej zimy organizuję sobie przynajmniej tydzień, żeby pojeździć na nartach. Gram też regularnie z kolegami w siatkówkę. Jest jeszcze jedna rzecz, którą niedawno z moją żoną Magdą odkryliśmy na nowo. Kajaki. Jeśli tylko jest taka możliwość, robimy sobie spływ.

Szukałam pana na Facebooku i nie znalazłam...

- Bo mnie tam nie ma. Nie ma we mnie potrzeby stwarzania dodatkowego kanału kontaktu. Jako dziennikarz stale obracam się wśród ludzi. Mam też swoich przyjaciół. Nie mam już ani miejsca, ani czasu na portale społecznościowe. Do tego z domu wyniosłem, że gdy ktoś mnie zagaduje, to powinienem odpowiadać. Gdybym był na Facebooku, to pewnie co chwila ktoś by się do mnie odzywał, a ja musiałbym odpowiadać. A chciałbym trochę czasu zostawić dla siebie.

Pana koledzy wykorzystują internet do zwiększenia swojej popularności.

- Mnie to nie jest potrzebne. I tak co chwila ktoś się do mnie uśmiecha. Często ludzie pytają, czy mogą sobie ze mną zrobić zdjęcie. Gdybym wierzył w ten przesąd afrykański mówiący, że zdjęcie zabiera część duszy, to dawno bym duszy nie miał (śmiech). Do tego ta moja popularność też jest o tyle fajna, że lubią mnie ludzie bardziej dojrzali. Z badań wychodzi, że mam też wysoki poziom zaufania społecznego. Nie widzę problemu w tym, że mnie nie ma na Facebooku.

Trochę się ostatnio w "Pytaniu na śniadanie" działo. Miał pan szczęście, że to nie pan brał udział w magicznej sztuczce, przez którą Marzena Rogalska ma przebitą rękę.

- Z tego co wiem, ten gwoźdź miał się złożyć. Ja jestem znany w "Pytaniu...", że lubię tego typu działania. Śmiałem się, że gdyby na mnie trafiło, pewnie chciałbym na tym gwoździu usiąść. A jeśli jesteśmy przy "Pytaniu...", to niekiedy telewizja śniadaniowa jest postrzegana jako gorsze dziennikarstwo. Nie mam takiego wrażenie. Dla mnie to spore wyzwanie i cieszę się, że jestem w tym zespole od samego początku. Prawie trzy godziny na antenie, tematy od wątroby przez miesiączkę. To nie jest takie łatwe, jak niektórym się wydaje.

Stanowiliście z Anną Popek zgraną parą. Bolało, gdy odeszła?

- Bardzo przeżyłem to rozstanie, bo przez te wszystkie lata wypracowaliśmy sobie fajny styl dojrzałej pary, zwłaszcza o mnie mowa, bo przecież już jestem po 60-tce. Ania jednak postawiła na swój rozwój, co rozumiem. Teraz jestem w parze z Moniką Zamachowską, co sobie chwalę, bo ona jest błyskotliwa i bardzo profesjonalna, a do tego podobnie postrzegamy świat, więc mam nadzieję, że będziemy mogli trochę ze sobą popracować.

Co do wieku, nie wygląda pan na osobę po 60-tce.

- Na szczęście żyjemy w czasach, w których wiek nie determinuje aż tak bardzo wszystkiego. Kiedyś wydawało mi się, że 60-latek to już mentalny emeryt. Ja mam 62 lata i wiem, że jeszcze wiele mogę. Miałem oczywiście kryzys. Na 60. urodziny kupiłem więc sobie kabriolet. Czułem, że coś muszę dla siebie zrobić. Byliśmy akurat z Magdą w USA i tam wynajęliśmy mustanga, właśnie kabriolet, żeby pojechać na Key West na Florydzie. Bardzo mi się to auto spodobało, a okazało się, że to nie jest bardzo droga sprawa. Kupiłem więc 10-letniego mustanga, który jest kapitalny, ma świetny niebieski kolor. Gdy jest ciepło, to nim jeżdżę. I zaraz właśnie do niego wsiądę.

Iwona Leończuk

To i Owo
Dowiedz się więcej na temat: Michał Olszański
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy