Reklama

Mateusz Janicki: Najlepszy narciarz wśród aktorów

Doktor Wilczewski w "Na dobre i na złe", Karol Doster w "Drogach wolności", Kazimierz Tarasiewicz w "Stuleciu Winnych". Mateusz Janicki to aktor, który wciąż zaskakuje widzów różnorodnością kreacji na małym ekranie. Wkrótce zobaczymy go także w roli inżyniera w nowym serialu o historii słynnej fabryki słodyczy Wedel "Receptura" oraz filmie telewizyjnym o legendzie narciarstwa, Stanisławie Marusarzu.

Doktor Wilczewski w "Na dobre i na złe", Karol Doster w "Drogach wolności", Kazimierz Tarasiewicz w "Stuleciu Winnych". Mateusz Janicki to aktor, który wciąż zaskakuje widzów różnorodnością kreacji na małym ekranie. Wkrótce zobaczymy go także w roli inżyniera w nowym serialu o historii słynnej fabryki słodyczy Wedel "Receptura" oraz filmie telewizyjnym o legendzie narciarstwa, Stanisławie Marusarzu.
Mateusz Janicki /Bartosz Krupa /East News

Zagrał pan w bardzo wielu produkcjach. Która z ról w pana karierze była szczególnie ważna?

Mateusz Janicki: - Jeśli chodzi o produkcje filmowe, to mam zdecydowanie niedosyt. Role takie dają możliwość stworzenie "pełnej" postaci, takiej od A do Z. W przypadku serialu nie ma takiej perspektywy. Z postaci serialowych oprócz dr Wilczewskiego z "Na dobre" na pewno ważne dla mnie są dwie: rola Karola Dostera z serialu "Drogi wolności" oraz Kazimierza Tarasiewicza ze "Stulecia Winnych". To były postacie, które stanowiły wyzwanie i dały mi dużo radości. Przede wszystkim każda z tych ról była niejednoznaczna. Kazimierz był wyjątkowo wrednym dziadem, paskudnym człowiekiem. Karol też święty nie był. To były krwiste role, które doskonale się grało. Ciekawe role zagrałem też w "Singielce" czy "Strażakach".

Jaki jest klucz do sukcesu w tym zawodzie?

Reklama

- Ważne, by lubić swoją pracę i potrafią czerpać z niej "fun". Szczególnie nasz zawód powinniśmy wykonywać z pasją, przyjemnością, radością, zaangażowaniem&. Budując każdą postać trzeba znaleźć coś, co jest w niej istotne. Doszukać się, co dla mnie, Mateusza Janickiego, jest najciekawsze w danej roli. Co daje mi przyjemność? Wtedy widz dostaje interesującą i dobrze zagraną postać.

Wielu widzów polubiło pana za rolę w serialu "Na dobre i na złe", gdzie wciela się pan w postać doktora Michała Wilczewskiego. Serial ten na ekranie gości od wielu lat, a scenarzyści wciąż potrafią zaskakiwać widzów. A gdyby pan mógł zamienić się rolą ze scenarzystami, jakie losy napisałaby pan Michałowi?

- Oj, chyba nie chciałbym wchodzić w skórę scenarzysty. Scenarzyści rzeczywiście mają trudną rolę, serial jest długo emitowany, a oni muszą dbać o to, aby był interesujący, trzymał poziom i dbać, aby te przypadki medyczne czy losy bohaterów się nie powtarzały. Przyznam jednak, że my jako aktorzy mamy szansę współpracować ze scenarzystami. Zdarza mi się do nich zadzwonić, pogadać o tym, jak widzą moją postać. Gdy mam jakieś pomysły, to mam szansę się nimi podzielić. Czasami mogę ingerować w scenariusz, na przykład używać zasobu słów, które są bardzie spójne z moją postacią.


Niedawno miał pan szansę zagrać rolę skrojoną pod pana umiejętności... narciarskie.

- Tak, właśnie skończyłem zdjęcia do filmu o Stanisławie Marusarzu - polskim skoczku narciarskim, czterokrotnym olimpijczyku, podporuczniku AK. Będzie to film telewizyjny dla TVP w reżyserii Marka Bukowskiego. Wcielam się w postać Marusarza. Zagrałem kilka naprawdę niezapomnianych scen, w przepięknej scenerii jak choćby ucieczka, na nartach, przed słowackimi pogranicznikami. Piękne widoki, sprzyjająca śnieżna pogoda, Tatry. Bardzo jestem ciekaw efektu.

 Jest pan instruktorem narciarskim, i chyba w Polsce najlepszym narciarzem wśród aktorów?

- Nie wiem czy najlepszym, ale rzeczywiście nieźle jeżdżę na nartach także z tego powodu zostałem obsadzony w tej roli. Zagrałam rzeczywiście kilka scen, gdzie moje umiejętności były niezbędne. Jak wspominałem, kręciliśmy scenę ucieczki przed pogranicznikami słowackimi, bardzo trudne, wymagające. Pograniczników grali TOPR-owcy. Trudność polegała na tym, że jeździliśmy na starych, drewnianych nartach, które nawet nie miały metalowych krawędzi. To zupełnie inna technika jazdy więc zadanie nie łatwe, ale i przyjemność ogromna.

Jest pan też aktorem znanego krakowskiego Teatru Słowackiego. Wróciliście do grania?

- Tak, bardzo się cieszę, ponieważ wróciliśmy do grania. Gram w "Lalce", "Hamlecie" i "Piotrusiu Panie"... Gramy też z moją grupą Impro KRK, która jest dla mnie enklawą wolności aktorskiej, czyli granie improwizowanych scen, inspirowanych przez publiczność. Improwizacja jest wspaniała bo daje wolność. Gramy o tym co nas boli, irytuje, bawi. I nawet jak wpadamy w tarapaty na scenie i nie umiemy z nich wybrnąć publiczność się świetnie bawi. Improwizujemy w dwóch miejscach Teatrze Słowackiego i nowym dla naszej grupy miejscu - Muzeum Kantora.


Edyta Karczewska-Madej

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Mateusz Janicki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy