Reklama

Martyna Wojciechowska: Stawiam na bycie sobą

Wierzy, że nie ma szczytu nie do zdobycia. Martyna Wojciechowska od początku swojej zawodowej drogi stawia na naturalność. Zdobyła Telekamery 2016 i 2017 w kategorii osobowość telewizyjna. Pracuje nad 9. sezonem "Kobiety na krańcu świata". Od stycznia jest dyrektor programową Travel Channel Polska.

Wierzy, że nie ma szczytu nie do zdobycia. Martyna Wojciechowska od początku swojej zawodowej drogi stawia na naturalność. Zdobyła Telekamery 2016 i 2017 w kategorii osobowość telewizyjna. Pracuje nad 9. sezonem "Kobiety na krańcu świata". Od stycznia jest dyrektor programową Travel Channel Polska.
30 stycznia 2017 roku Martyna Wojciechowska zdobyła drugą Telekamerę Tele Tygodnia w kategorii osobowość telewizyjna /AKPA

Cofnijmy się w czasie do roku 1987, gdy powstawał brytyjski Travel Channel. Ciągnęło cię już wtedy w daleki świat?

- Samo marzenie o podróżowaniu przyszło dużo wcześniej. Natomiast w latach 80., o które pytasz, oglądałam serię "Pieprz i wanilia". Czułam, że to, co robią Elżbieta Dzikowska i Tony Halik, jest niezwykłe. Nie brakowało mi odwagi, snułam plany, jednocześnie wątpiąc w możliwość ich realizacji. Fantazjowałam co najwyżej o japońskim motocyklu, co zresztą także wydawało mi się nierealne, bo przecież w 1987 roku jeździłam zwykłą emzetką 150. Jeszcze wcześniej był Romet. Nawet mi się nie śniło, że będę miała dobry motocykl, co dopiero inne z tak wielu rzeczy, które pojawiły się na mojej drodze.

Reklama

Na przykład?

- Chciałam zostać kierowcą wyścigowym. Tylko jak? W Polsce? Za żelazną kurtyną? Dziewczyna? Czułam, że to spore ograniczenie. Tymczasem życie okazało się ciekawsze niż fikcja.

Kiedy nastąpił przełom?

- Stopniowo. Coś się zmieniło, gdy skończyłam 17 lat. Zaczęłam jeździć z tatą samochodem po Europie. Świat zachodni mnie urzekł. Dobrze, że miałam otwarty umysł. Kluczowa była samotna wyprawa do Londynu. Pamiętam: stanęłam na Piccadilly Circus, popatrzyłam na kolorowy tłum i dotarło do mnie, że z moją odwagą, gotowością odkrywania nowych lądów i znajomością angielskiego mogę wszystko.

Miałaś już wtedy licencję rajdową na pojazdy dwu i czterokołowe. Powinniśmy się od ciebie uczyć. Wielu z nas boi się próbować lub poddaje po pierwszym niepowodzeniu.

- Zawsze taka byłam. Dlatego zachęcam wszystkich, by nie rezygnowali z marzeń na etapie ich snucia. Bo to szalenie istotny moment. Niestety, właśnie wtedy narzucamy sobie ograniczenia i filtry. Mówimy: "No nie, dziewczyna, z Europy Wschodniej? To niemożliwe". Albo: "Po co próbować, skoro jest dom, praca, dzieci". Błąd! Jesteśmy w stanie zrealizować każde zamierzenie, jeśli tylko poświęcimy mu wystarczająco dużo czasu. Ważna jest wytrwałość w dążeniu do celu...

...której tobie nie brak, prawda?

- Już jako dziecko miałam taką cechę, że kiedy coś mi nie wychodziło, siadałam w kącie i próbowałam tak długo, aż się udało. (śmiech)

Czyli nie złość, załamywanie rąk, psioczenie, lecz zaciskanie zębów i działanie?

- Czasem się złoszczę. (śmiech) Ale to także bywa twórcze, bo upieram się i w końcu dopinam swego. Nie dlatego, że muszę. Dlatego, że chcę.

Myślałaś w ten sposób, zdobywając najwyższy szczyt świata. Travel Channel Polska to kolejny Mount Everest, na który się wspinasz? Coś nowego, nieznanego?

- Lubię rolę pionierki, zwłaszcza że nasz kraj jest pierwszym nieanglojęzycznym rynkiem startującym w Travel z własnymi produkcjami. Na moją funkcję nie patrzę jednak w kategoriach pokonywania nowych szczytów. Trochę tę drogę już znam. W 2003 roku powstała stacja TVN Turbo. Prezes Mariusz Walter poprosił, bym zajęła się ramówką, toteż zaczęłam uczestniczyć w tworzeniu koncepcji kanału. Inna zbieżność: kiedy myślałam o pierwszych podróżniczych produkcjach, np. o "Misji Martyna", moim mistrzem był Ian Wright. Robił cykl "Globe Trekker" - właśnie na Travel Channel. Oglądaliśmy go na kiepskiej jakości kopiach VHS i podziwialiśmy za nowatorskie podejście. Dzisiaj, po latach, mam w sobie spokój. Wiem, że tworzymy dobrą stację. Widzowie potrzebują treści, które chcemy im zaproponować. Poza tym wydaje mi się, że Travel Channel będzie miał działanie terapeutyczne.

Brzmi obiecująco!

- Gdy oglądamy odległe miejsca i widzimy, jak żyją inni, zaczynamy zdawać sobie sprawę z tego, że nasze podwórko, nasz "ciasny, ale własny" model życia to nie wszystko. Stajemy się tolerancyjni, gotowi do dialogu. Moim zdaniem dobre programy podróżnicze studzą skłonność do wikłania się w niepotrzebne spory. Tworzą płaszczyznę porozumienia dla przedstawicieli rozmaitych kultur o bardzo zróżnicowanych poglądach, także religijnych. Byłoby z pożytkiem dla nas wszystkich, gdyby stały się one obowiązkowym elementem edukacji. Wiedza o świecie uzupełniona o zrozumienie odmienności doprowadziłaby do tego, że przestalibyśmy zamykać się w ograniczonym obszarze naszych jedynie słusznych "prawd".

Powstaje 9. cykl "Kobiety na krańcu świata". Jako podróżniczka napotykasz pewnie granice, których wolałabyś nie przekraczać. Na przykład te związane z kuchnią. Tubylec, proponujący ci mięso z egzotycznego stworzenia, raczej nie usłyszy: "Chętnie skosztuję"?

- Zdziwisz się: próbuję wszystkiego. Z dwóch powodów. Po pierwsze, nie wyobrażam sobie, że mogłabym jeździć w najodleglejsze zakątki, a jednocześnie nie żyć tak, jak moi bohaterowie. Czyli m.in. nie jeść tego, co oni. Wybierając tylko to, co mi odpowiada, nie mogłabym opowiadać o nich widzom, stawać się pośrednikiem między nami a nimi. Zresztą wszystko jest kwestią umowy. Dla wielu mieszkańców globu jedzenie kiszonej kapusty uchodzi za obrzydliwe - uważa się tę potrawę za zepsutą, nadającą się do wyrzucenia. Wychodzę poza takie ograniczenia. Staram się przenikać głęboko, dotykając różniących się od naszej kultur i właściwych im obyczajów bez ochronnych rękawiczek.

A po drugie?

- Odmowa mogłaby zostać odczytana jako afront, a mnie nie wypada obrażać moich gospodarzy. Wchodząc do ich domów, akceptuję obowiązujące tam reguły i zasady. Długo nie jadłam mięsa. Ale pewnego dnia zabito przy mnie renifera, by ze skór uszyć ubrania i czumy, natomiast resztę zjeść. Zaproszono mnie na poczęstunek. Przede mną leżał rozpołowiony renifer. Odłamywało się kawałki surowego mięsa, kosztując ciepłej, parującej wątróbki, uchodzącej za przysmak. Złamałam się, zjadłam trochę i wiem, że postąpiłam słusznie. Bez tej gotowości do przekraczania granic moje opowieści nie byłyby wiarygodne.

Otwartość i odwaga sprawiły, że otrzymałaś Telekamerę. Kategoria osobowość zdaje się wykraczać poza utarte ramy, łączyć w sobie wiele różnych aspektów.

- Przez całe lata nie pojawiałam się w żadnych plebiscytach ani konkursach. Mówiono: "Co z tą Martyną zrobić? Czym ona się właściwie zajmuje - edukacją, rozrywką, problemami współczesnego świata?". Nie dało się mnie zaszufladkować. A potem nagle to się zmieniło. Okazało się, że moja nadaktywność i wszędobylstwo mogą się podobać. Przyszły nagrody. Osobowość to coś więcej niż wychodzenie poza ramy. To także słynny czynnik x: albo go masz, albo nie. Gdy tylko dołączyłam do ekipy TVN, zajęliśmy się z profesorem Młynarczykiem moją dykcją. W którymś momencie zapytałam zniecierpliwiona: "Panie profesorze, ile jeszcze"? Odpowiedział spokojnie: "Do skutku! My tu przecież nie pracujemy nad pani dykcją, bo ona jest w gruncie rzeczy całkiem niezła. My pracujemy nad pani obrzydliwym charakterem". (śmiech)

Co miał na myśli? Osobowość?

- To, że nie da się mnie do telewizji uczesać, okiełznać. Aż wreszcie stwierdził: "Kończymy, to się kompletnie mija z celem". Miałam zostać taka, jaka jestem - nie będzie próbował dopasować mnie na siłę do obowiązującego w telewizji wzorca. Jak to dobrze, że czasy się zmieniły! Teraz liczy się autentyczność. Bardzo mnie to cieszy. Bo przecież ja od 20 lat w TVN jestem tylko i wyłącznie sobą.

W dalszym ciągu każde ważne miejsce zapisujesz na skórze w postaci współrzędnych geograficznych? Ostatni był Przylądek Nadziei. Doszły nowe tatuaże?

- Na razie mam ich 10. Na pewno to nie koniec, zresztą tych miejsc i przełomowych wydarzeń, które się z nimi wiążą, jest jeszcze dużo. Ale i tak najbardziej przywiązana jestem do moich skrzydeł na przedramionach. Symbolizują wolność. A dla mnie wolność jest w życiu najważniejsza.

Rozmawiał Maciej Misiorny

Martyna Wojciechowska urodziła się 28 września 1974 r. w Warszawie. Od 1998 r. związana z TVN. Stworzyła cykl podróżniczy "Kobieta na krańcu świata". Prowadziła takie programy, jak: "Automaniak", "Big Brother", "Dzieciaki z klasą" i "Misja Martyna". Zrealizowała dokument "Ludzie duchy" (Złota Nimfa w Monte Carlo). Zdobyła Koronę Ziemi, w tym Mount Everest i ukończyła Rajd Dakar. Jej pasje to nurkowanie, wspinaczka i motoryzacja. Jest dyrektor programową Travel Channel. Ma córkę Marysię.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Martyna Wojciechowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy