Reklama

Martin Freeman: Bilbo do końca życia? To byłby koszmar

- Podchodzę bardzo emocjonalnie i sentymentalnie do niektórych rzeczy, ale nie jestem emocjonalny jeśli chodzi o kończenie pracy (...) Gdyby ktoś mi powiedział: "Będziesz Bilbo do końca życia", to byłby koszmar - mówi odtwórca głównej roli w "Hobbicie" - Martin Freeman.

Jak zmieniło się twoje życie przez te lata po sukcesie, jaki odniosły seriale "Sherlock", "Fargo" i trylogia "Hobbit"?

Martin Freeman: - Wszystkie te rzeczy zdecydowanie dużo zmieniły i to w cudowny sposób - oczywiście cieszę się z tych zmian. Szczerze mówiąc, czuję się bardzo szczęśliwy, że to wszystko przytrafia się w tym samym czasie. To fantastyczne. To więcej niż mógłbyś oczekiwać. A więc tak, moje życie się zmieniło. Jestem bardziej zajęty.

Czy ludzie krzyczą za tobą Bilbo na ulicy?

- Czasami tak. Już mam za sobą czas, gdy przez kilka lat krzyczeli za mną Tim [postać z serialu "Biuro"]. Więc to się zdarza, ale teraz raczej rzadziej są to imiona bohaterów, a częściej Martin Freeman, co mnie bardzo cieszy.

Reklama

Czy Bilbo pozostał w tobie jako rola?

- Pamiętam, jak nagrywałem końcowe dialogi, były to ostatnie chwile z podkładaniem głosu, jakie spędziłem z filmem "Hobbit". W takich chwilach musisz pamiętać, w jakim miejscu byłeś emocjonalnie i psychologicznie jako postać. Jeśli ktoś przystawiłby mi pistolet do głowy i powiedział: "Wciel się natychmiast w rolę Bilbo", fizycznie, na poziomie gestów i tików, wiedziałbym co robić. Ale myślę, że nie noszę go w sobie. Nie mam tak z żadną rolą, jaką zagrałem.

Czy to, że twój kolega z planu "Sherlocka", Benedict Cumberbatch gra smoka, jest dla ciebie dziwną sytuacją?

- Cóż... i tak i nie. Myślę, że to dobry wybór. Bez względu na to, czy robilibyśmy razem "Sherlocka" czy nie, uważam, że jest odpowiednią osobą do tej roli. To nie było dziwne. Znowu, miałem wrażenie jakby ta relacja z ekranu podążała za nami. Jednak nie widzieliśmy się przez cały czas kręcenia. Szczerze mówiąc, nagrywając moje fragmenty, nie pracowałem nawet z jego głosem, tylko z kimś, kto czytał jego tekst. Więc w rzeczywistości nie było to aż tak dziwne, ale gdy staniesz na zewnątrz i widzisz, jak ludzie nas razem postrzegają - typu "O, tutaj też są parą" - wtedy robi się dziwnie.

Jakie twoim zdaniem są największe umiejętności Petera Jacksona jako reżysera?

- Zawsze byłem pod wielkim wrażeniem, że on ma w głowie trzy filmy równocześnie i potrafi nimi żonglować i wie, w jakim kierunku to wszystko zmierza. A także, co jest teraz potrzebne do piątej sceny z kolei, do której robi to niewielkie uderzenie, i że ta wstawka będzie miała znaczenie za cztery godziny... to trudne do opisania, ale on ma ten cały wszechświat w swojej głowie. To olbrzymie przytłaczające przedsięwzięcie.

- Oczywiście ma pomocników. Jabez Olssen to wspaniały montażysta, ale Peter też jest świetnym montażystą. To mnie w nim fascynuje. Na poziomie typowo ludzkim potrafił przetrwać przy bardzo małej ilości snu i ogromnej ilości stresu. Z pozoru dawał sobie z tym świetnie radę. Więc tak naprawdę to, co mnie w nim zachwyca przede wszystkim, to ten pierwiastek ludzki, a niekoniecznie rzeczy związane z reżyserowaniem. Bo jak tu z tym wszystkim nie zwariować?

Czy macie wciąż kontakt?

- Tak, wysyłamy sobie dziwne maile. Ale nie jesteśmy najlepszymi kumplami. Mieszkamy daleko od siebie. Martwię się o niego. Lubię go. Uważam, że jest porządną osobą.

Udało ci się nie czytać recenzji dwóch pierwszych filmów?

- Tak, byłem w tym całkiem dobry. Trenowałem latami. Nie wyszukuje recenzji. Rzecz jasna w internecie nie możesz spędzić pięciu sekund bez przeczytania czegoś pozytywnego lub negatywnego na swój temat, bez względu na to, czy szukasz informacji o sobie, czy też nie. Wpadasz na nie przypadkowo. Nie ma szans poruszać się bez opinii na czyjś temat, ale ja staram się ich unikać.

Czy w filmie "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" były wyjątkowe sceny, w których szczególnie lubiłeś grać?

- Miałem bardzo fajną scenę z Jamesem Nesbittem w roli Bofura podczas bitwy. Podobały mi się sceny walk. Lubiłem je kręcić. Nie robiłem ich wiele zawodowo, chociaż w szkole teatralnej byłem całkiem niezły w scenach walk na scenie. Jeśli jednak nie jesteś aktorem akcji - a ja raczej nie jestem - nie masz okazji, by zbyt często w takich scenach uczestniczyć. Ale miałem bardzo dobrą ekipę dublerów, a mój dubler był naprawdę fantastyczny. Zasada zawsze była taka, że jeśli mogłem coś zrobić, to to robiłem. Dopóki coś było dla mnie możliwe do wykonania, nie doprowadzało firmy ubezpieczeniowej do szału i nie groziło zranieniem i wyłączeniem mnie z planu na tydzień, zawsze chciałem, żebym to ja był na ekranie jako Bilbo.


Domyślam się, że Bilbo i tak nie jest najbardziej doświadczonym wojownikiem?

- Nie, nie jest. Nigdy nie staje się wojownikiem jako takim, ale zdecydowanie zamienia się w zawadiakę. Pod koniec czuje się bardzo swobodnie z całą tą sytuacją.

Nie jest już tą nieśmiałą postacią z początku historii?

- Nie, i dobrze, bo to byłoby takie nużące do grania. Jeśli miałbym być jedynie Hobbitem z szeroko otwartymi oczami przez cały ten czas, to byłoby nudne. Ale dobrą stroną tej historii jest fakt, że nigdy nie jest tym, czym była wcześniej. Bilbo przebył drogę od niewinności do doświadczenia.

Co jest największa próbą w ostatnim filmie? Bilbo stanął już przecież oko w oko ze Smaugiem...

- Zmierzył się ze smokiem. Niczemu nie ujmując powiedziałbym, że największym wyzwaniem było wcielenie się w rolę Kofiego Annana [były sekretarz generalny ONZ] i próba utrzymania pokoju, próba zapobiegnięcia tej olbrzymiej, apokaliptycznej bitwie. To była jego metoda, by utrzymać neutralność - myślę, że to było największe wyzwanie tej postaci.

Po tylu latach na planie Hobbita, musisz czuć się jakbyś znał Iana McKellena grającego Gandalfa naprawdę bardzo dobrze.

- To wspaniały towarzysz. Spędziliśmy razem całkiem dużo czasu. Zajmował się moimi dziećmi, a nie powierzyłbym opieki nad nimi byle komu. Ian jest dobrą osobą. Lubię go. Jest kwintesencją porządnego człowieka, ale jest też zabawny. Nawet bardzo zabawny. To bardzo dobry aktor, co sprawia, że ty też chcesz być coraz lepszy.

- To mi przyświecało podczas pracy z nim. Były sceny, w których gra była naprawdę świetna - na przykład scena z Gollumem w jaskini. Jest dobrze napisana i fajnie kręcona i dawała nam wolność. Ale każda scena z Gandalfem to prawdziwa przyjemność: on jest spokojny, słuchający, zrównoważony i wszystkie sceny, w których gra, naprawdę ożywają. On nie ćwiczy ich w zaciszu swojej sypialni. Gra je tu i teraz.

Jesteś świetny w rolach ciemnych charakterów. Czy chciałeś pokazać także tę stronę Bilbo?

- Oczywiście, gdzieś wewnętrznie to tam jest. Gdy Bilbo patrzy jak jego przyjaciel cierpi, nie możesz tego zrobić w ładny, hobbitowy i niewinny sposób. Gdybyś tak zrobił, to byłoby straszne, więc musisz dać się prowadzić swoim reakcjom. Ja nie jestem posępny. Nie uważam, żebym był ponurą osobą, ale z drugiej strony mój naturalny stan to nie nastawienie w stylu "Czyż to wszystko nie jest cudowne?". To nie jest moja naturalna postawa. Łatwo zwracam się w stronę ciemności i jako aktor często ześlizguję się w tym kierunku, aż do momentu, gdy ktoś nie powie "stop". Lubię dobry humor. Lubię być zabawny. Lubię grać radość. Ale nie lubię widzenia wszystkiego wyłącznie w dwóch wymiarach. Jak ludzie, którzy mówią: "Mój bohater się złości, więc przez cały czas będę naburmuszony". To nie jest prawdziwe.

- W zasadzie, jeśli chcesz być prawdziwy, musisz pamiętać, że każdy - i ja, i ty - czasami jest zrzędliwy i smutny i radosny i szczęśliwy i zabawny. Każdy. Uważam, że na tym polega praca aktora, żeby zdawać sobie z tego sprawę. Jeśli chodzi o to, co przechodzi Bilbo... na pewno będzie tam też zdecydowanie mrok. Szczególnie w przypadku kogoś, kto pochodzi z miejsca, z którego on przybywa. To przerażające, czego on doświadcza, a odkrywanie tego sprawia mi dużą przyjemność. Czasami myślę, że nawet, gdyby nie zostało to opisane, i tak bym to włożył w tę postać, ponieważ to dużo ciekawsze do zagrania. Jednak jest to w tekście, ponieważ poświęcono dużo czasu i wysiłku, by zapewnić tę wielowarstwowość. Ja chcę zawsze brać to pod uwagę podczas pracy, bo w innym wypadku gra nie jest wiarygodna.

Lubisz też pracę, która pozwala wyjść daleko poza strefę komfortu, przekraczać granice, prawda?

- Możliwe, że tak. Wiem, że są pewne rzeczy, z którymi ja czuję się komfortowo, a inni nie. Gdy jestem na scenie, w każdym spektaklu coś zmieniam. Nie są to duże zmiany. Zmiany, które nie burzą pracy innych, ale które lubię odgrywać - a dokładniej odkrywać i zauważać: "A co się stanie, gdy pójdę tym korytarzem?". Lubię to i zawsze lubiłem.

- Prawda jest taka, że mimo, że granie jest przerażające i że stresujące jest, jeśli nawalisz i mimo że pracujesz na czułym materiale, to - i nie chcę tu być pompatyczny - nikt przecież nie zginie. Możesz to odzyskać. W filmie powtarzasz ujęcie. W teatrze - najgorsze co się może stać, to pomylenie tekstu albo gdy ci zaschnie w gardle na kilka sekund. I przecież nikt nie umiera. Dlatego wymagam od siebie i od sytuacji w jakiej się znajduję, że będzie to moja przestrzeń i będę się tym bawił. Możesz robić, co chcesz, ale ja udzielam sobie licencji na grę i zamieszanie. Zamieszanie dla mnie, w pracy, nie oznacza żeby dać się postrzelić, czy wybuchnąć. Mogę wyglądać trochę głupio, ale nie zabierasz się za aktorstwo, jeśli nie chcesz wyglądać głupio. Więc rozumiem, co masz na myśli - moja strefa komfortu nie jest w pewnym sensie komfortowa. Ale ja czuję się w niej szczęśliwy. Moim największym koszmarem byłoby "Zrób to dokładnie tak, jak co wieczór od trzech miesięcy". To byłoby dla mnie potworne.

Jak wyglądał ostatni dzień zdjęciowy na planie "Hobbita"? Jak się czułeś?

- Czułem ulgę i smutek. Zaskoczyło mnie to. Podchodzę bardzo emocjonalnie i sentymentalnie do niektórych rzeczy, ale nie jestem emocjonalny jeśli chodzi o kończenie pracy. Zawsze lubię kończyć to, co zacząłem. Chcę tego. Nawet jeśli praca sprawiała mi ogromną przyjemność, chcę ją doprowadzić do końca, żeby była zrobiona. Nie jest to związane z tym, czy mi sprawiała przyjemność, czy też nie. Z ogromną przyjemnością kończyłem każdą pracę, nawet taką, którą uwielbiałem. Taka jest rzeczywistość. Gdyby ktoś mi powiedział: "Będziesz Bilbo do końca życia", to byłby koszmar. I to w każdym przypadku. Johnem Watsonem - to samo. Nie chcę robić tego do końca życia.

- Jednak ostatniego dnia, ostatnią scenę kręciliśmy z Richardem Armitagem i Grahamem McTavishem. Akurat wjeżdżałem chwilę przed nimi. Mieli jeszcze jedną scenę do nakręcenia i Graham powiedział: "Cudownie było z tobą pracować, brachu". Miał ściśnięte gardło i zaczął odchodzić i pomyślałem wtedy "Ja chyba też muszę już iść". Nie czułem czegoś takiego od dwóch lat. I nagle zdałem sobie sprawę, że spędziłem kawał czasu z tymi szaleńcami. I trochę się wzruszyłem. Pomyślałem wtedy: "Już nigdy więcej czegoś takiego nie zrobimy" - i też wcale tego nie chcę. Ale wyznaczyło to zmianę w życiu każdego z nas.

- To była bardzo ważna część naszego życia, zarówno czas gdy pracowaliśmy nad filmem jak i czas kiedy go nie robiliśmy. Będę mówił o tych filmach z trylogii "Hobbit" aż do 90-tki. To już nie zniknie. Ale ostatniego dnia poczułem ulgę i trochę mnie przytkało. Gdy podchodzili do mnie ludzie, żeby się pożegnać, też mieli zaszklone oczy.

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy