Reklama

Marjane Satrapi: Wiem, że mam rację

Nie lubię opowiadać prostych historii i opłakiwać swoich bohaterów - mówi Marjane Satrapi, której anglojęzyczny debiut zatytułowany "Głosy" niebawem wejdzie na ekrany polskich kin.

Główny bohater "Głosów" - Jerry - jest uroczym, ale jednocześnie niezwykle osobliwym pracownikiem fabryki wanien w małym amerykańskim miasteczku. Od pierwszego spotkania szaleńczo podkochuje się w swojej nowej koleżance z księgowości. Miła, seksowna, zabawna i pochodząca z deszczowej Anglii Fiona jest chodzącym ideałem. Ich pierwsza randka kończy się jednak wyjątkowo pechowo. Jerry przez przypadek zabija Fionę, a jej śmierć staje się dla niego nie lada kłopotem. Na szczęście zagubionemu mężczyźnie z pomocą przychodzą jego najlepsi przyjaciele - szatański kot i dobroduszny pies, którzy zawsze wesprą go rozmową i dobrymi radami.

Reklama

Scenariusz filmu, napisany przez amerykańskiego scenarzystę Michaela R. Perry'ego, trafił kilka lat temu na tzw. "Black List", czyli prestiżową listę zawierającą najciekawsze, zdaniem ekspertów, scenariusze, które nie zostały jeszcze sfilmowane. Przez kilka lat tekst krążył po Hollywood, aż wreszcie jego realizacji podjęła się Marjane Satrapi, irańska reżyserka, której animowany film "Persepolis" otrzymał nominacje do Oscara i Złotego Globu oraz nagrody filmowe na całym świecie, w tym Nagrodę Jury na festiwalu w Cannes.

Marjane Satrapi przeczytała scenariusz w jedną noc i stwierdziła, że jest mocny zakręcony, ale bardzo chce przenieść go na ekran. O główną rolę w filmie od samego początku zabiegał uwielbiany przez reżyserów komedii romantycznych Ryan Reynolds, który nakręcił nawet swoim telefonem komórkowym scenkę rozmowy jego bohatera z gadającymi zwierzętami i z gadającą obciętą głową jednej z jego ofiar. Reżyserka po zobaczeniu filmiku spotkała się z kanadyjskim aktorem i od pierwszej rozmowy wiedziała, że to właśnie on wcieli się w sympatycznego seryjnego mordercę w jej filmie.

"Głosy" to anglojęzyczny debiut Marjane Satrapi. W obsadzie filmu oprócz Ryana Reynoldsa znalazły się też: urodzona w Wielkiej Brytanii Gemma Arterton, nominowana do Oscara amerykańska aktorka Anna Kendrick i dwukrotnie nominowana do Oscara Australijka Jacki Weaver. Obraz miał światową premierę podczas festiwalu Sundance w 2014 roku, na którym został bardzo dobrze przyjęty, zbierając pochlebne recenzje.

Pierwszy film, który zrealizowałaś - "Persepolis" - dotykał twoich osobistych doświadczeń. W "Kurczaku ze śliwkami" opowiedziałaś o samobójstwie z miłości. Bohater twojego najnowszego dzieła, "Głosów", cierpi natomiast na zaburzenia psychiczne. W każdym z tych filmów, podejmujących trudne tematy, najważniejszą rolę odgrywa jednak humor. Skąd pomysł na opowiadanie o problemach w taki sposób?

Marjane Satrapi: - To prawda! Humor ma dla mnie ogromne znaczenie. Myślę, że czasami nasze emocje są zbyt intensywne, a problemy bardzo poważne oraz przytłaczające i tak naprawdę w takich momentach często jedynym rozwiązaniem jest śmiech. Tak podchodzę do życia. Tak podchodzę do moich filmów. Nie lubię opowiadać prostych historii i dosłownie opłakiwać swoich bohaterów. W 'Głosach' starałam się spojrzeć na świat oczami głównego bohatera. To było bardzo ciekawe doświadczenie.

W takim razie jakim filmem są "Głosy"? Czy to w ogóle możliwe, żeby zaliczyć je do któregoś z gatunków?

- Mam szczęście, że nie muszę ograniczać swoich filmów do jednego gatunku. Klasyfikowanie ich zostawiam recenzentom. Myślę, że 'Głosy' dla każdego będą czymś innym. Odbiór tego filmu będzie różnoraki. Ale o to chyba chodzi w kinie.

Skąd pomysł na udział Ryana Reynoldsa w twoim filmie?

- Ryan Reynolds bardzo chciał związać się z tym projektem. Muszę przyznać, że nie znałam go. Obejrzałam 'Narzeczonego mimo woli', czyli romantyczną komedię i niezbyt mi się podobała, ale potem zobaczyłam kolejne filmy z nim, m.in. 'Pogrzebanego' i szybko zorientowałam się, że Ryan jest świetnym aktorem, ale w niektórych filmach jest po prostu zbyt przystojny, zbyt idealny.

- Pojechałam do Nowego Jorku na spotkanie z nim i od pierwszej chwili, od pierwszej rozmowy na temat jego postaci, wiedziałam że to będzie dobry wybór. Jego twarz jest taka chłopięca, ma wypisaną na niej niewinność. On jest taki miły i sympatyczny! Ale w jego oczach jest jednocześnie coś mrocznego. To ktoś taki, kto mógłby zachowywać się jak szaleniec i robić straszne rzeczy, ale po sekundzie uśmiechnąć się i nagle wszyscy zapominają o tym, co robił przed chwilą. Chciałam zrobić film, w którym seryjny morderca wzbudzi u widza współczucie. Ryan Reynolds całkowicie spełnił moje oczekiwania.

W "Głosach" bardzo ważną rolę odgrywają zwierzęta. Czy bardziej lubisz poczciwego psa czy wrednego kota?

- Już na etapie czytania scenariusza zakochałam się w kocie! Kot jest po prostu świetny, mówi to wszystko, o czym myślimy, ale czego nie mówimy (śmiech). Ryan Reynolds zaproponował, żeby kot mówił ze szkockim akcentem i zaprezentował mi, jak to sobie wyobraża. To było niesamowite i przypomniało mi, że jak byłam mała, to obok nas mieszkał pewien wredny Szkot, który bardzo dużo pił. To było to! Powiem szczerze, że w Stanach wszyscy wolą psa, ale dla mnie Bosco jest jak nudny republikanin (śmiech).

Scenariusz twojego najnowszego filmu napisał amerykański scenarzysta Michael R. Perry. To pierwszy raz, kiedy przenosisz na ekran nie swój tekst. Jak do tego doszło?

- To bardzo dobre pytanie. Przede wszystkim nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek mogłabym pracować nad scenariuszem innej osoby, ponieważ mam swój własny świat i swoje własne historie, które mnie interesują. Rzeczywiście, od czasu do czasu dostaję od swojego agenta scenariusze, ale zwykle są to typowe kobiece historie. I naprawdę nie wiem, dlaczego tak jest, że skoro jestem kobietą, to wszyscy dookoła zakładają, że powinnam interesować się takimi sprawami, jak np. damskie torebki i właśnie o tym kręcić swoje filmy?! (śmiech).

- Ale pewnego dnia dostałam scenariusz zatytułowany 'Głos' ('The Voice'). Czytając go, wydawał mi się bardzo dziwny, ale też niezwykle zabawny. Pomyślałam, że jest to najlepszy opis schizofrenii, jaki kiedykolwiek czytałam. Znam dwie osoby chore na schizofrenię i to jest oczywiste, że chorzy słyszą rzeczy, których my nie słyszymy, że widzą rzeczy, których my nie widzimy i że nawiedzają ich wizje. Bardzo wciągnęłam się w ten scenariusz, czytałam go i myślałam sobie: 'O mój Boże, ta historia jest naprawdę popie...'. Kiedy obudziłam się rano następnego dnia, pomyślałam jednak: "To jest tak popie..., że muszę to zrobić!'. I tak właśnie to się zaczęło.

Czy było ci ciężko pracować nad tekstem kogoś innego?

Scenariusz to tak naprawdę jedynie historia. To oczywiście bardzo ważny element, ale kluczem jest wyobrażenie sobie tego wszystkiego jako obrazu. Kiedy chcę zrobić film, zamykam się w łazience, bo mam tam dwa lustra i odgrywam cały film kilka razy. Muszę wyglądać jak kompletna wariatka, ale całe szczęście nikt mnie wtedy nie widzi (śmiech). Gdy myślę o filmie tak długo, to w pewnym sensie staje się już moją historią. Wkładam w to całe serce oraz umysł i nawet jeśli scenariusz nie jest mój, to od momentu, w którym zaczynam go sobie wyobrażać jako film, staje się moją historią.

To twój pierwszy film w języku angielskim. Jakie dostrzegłaś różnice w kręceniu filmów w Europie i w Stanach Zjednoczonych?

- Przede wszystkim w Europie jest tak, że ostateczne cięcie należy zawsze do reżysera. I nie podlega to dyskusji. To my decydujemy, jak film wygląda w montażu i uważam, że bardzo dobrze, że tak jest. Ale niestety, często przez to reżyserzy nie chcą słuchać innych, a przecież poznawanie różnych opinii, dyskutowanie o filmie, jest bardzo dobre. Musi istnieć jakiś kompromis, jakiś system, w którym to reżyser ma decydujący głos, ale nie boi się też poznać sugestii innych osób pracujących przy filmie. Ja musiałam rozmawiać ze wszystkimi na planie i objaśniać im każdy mój pomysł, ale po moich tłumaczeniach zawsze mówili: 'Masz rację'. A ja dobrze wiedziałam, że tak jest (śmiech). To wszystko było niezwykle trudne, ponieważ robiąc anglojęzyczny film, zdajesz sobie sprawę, że masz dużo szerszą publiczność, że jest to duże międzynarodowe przedsięwzięcie. Ale to było świetne doświadczenie.

Urodziłaś się w Iranie, a większość swojego życia spędziłaś we Francji. Jesteś odbierana jako zagraniczna artystka, która nakręciła teraz amerykański film. Jak bardzo amerykańskie kino wpłynęło na twoją karierę?

- Miałam wielkie szczęście, bo mój tata był prawdziwym kinomanem. Zabierał mnie na przeróżne filmy. Jednego dnia oglądaliśmy 'Łowcę jeleni', a następnego dzieła Ingmara Bergmana. A kiedy przypominał sobie, że jestem dzieckiem i właściwie to nie powinnam chodzić na takie obrazy, jak 'Łowca jeleni', to oglądaliśmy bajkę Disneya. Widziałam więc bardzo dużo filmów. Wychowałam się na światowym kinie, również amerykańskim.

- Co prawda nikt nie chce w to uwierzyć, ale jest też film, który widziałam ponad 300 razy (śmiech). To 'Siedmiu samurajów' Akiry Kurosawy. Moi rodzice mieli odtwarzacz wideo i przez rok codziennie wracałam po szkole i oglądałam film, który trwał trzy i pół godziny. Mama pytała mnie: 'Jeszcze ci się nie znudziło?!'. Ale za każdym razem odkrywałam w tym filmie coś nowego i zawsze odpowiadałam: 'Nie!'.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Marjane Satrapi | Głosy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy