Reklama

Marcin Daniec: Stand-up? Nie przeklinam

- Dowiedziałem się niedawno od młodszych kolegów, że to [co robię, to] nie jest klasyczny stand-up, ponieważ... nie przeklinam - przyznaje satyryk Marcin Daniec, który przygotowuje się do obchodów 40-lecia kariery scenicznej. W rozmowie z Tomaszem Bielenia zapewnił, że pozostanie wierny własnej formule sztuki kabaretowej, ujawnił też najbliższe zawodowe plany.

- Dowiedziałem się niedawno od młodszych kolegów, że to [co robię, to] nie jest klasyczny stand-up, ponieważ... nie przeklinam - przyznaje satyryk Marcin Daniec, który przygotowuje się do obchodów 40-lecia kariery scenicznej. W rozmowie z Tomaszem Bielenia zapewnił, że pozostanie wierny własnej formule sztuki kabaretowej, ujawnił też najbliższe zawodowe plany.
Marcin Daniec /Kamil Piklikieiwcz /East News

Od kilku tygodni bierze pan udział w kabaretowych obchodach 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, będąc jedną z gwiazd Polskiej Nocy Kabaretowej.

Marcin Daniec: - Występują tam same tzw. "młode kabarety" i "wujcio" Daniec. Kiedy wchodzę na scenę, długo szukam rówieśnika. To są ogromne hale, a na widowni siedzą w większości młodzi ludzie. Przez następne 100 lat życzę sobie takiego przyjęcia, jakie otrzymuje podczas tych wieczorów. Za każdym razem bisuję, są ogromne brawa. Moja menadżerka mówi:  "Jeszcze się ten Daniec trzyma".

Reklama

Za scenariusz Polskiej Nocy Kabaretowej odpowiada Robert Górski, ale nie wierzę, że tylko odgrywa pan napisaną dla siebie rolę.

- Wymyśliłem sam, że w ramach 100-lecia odzyskania niepodległości, będziemy wybierali z widownią największego kabareciarza wśród... polityków. Od razu ogłaszam młodzieży, że Piłsudski jest "rozstawiony" i z automatu wchodzi do półfinału. Dlaczego? Bo był gigantem. Na dowód cytuję jego mądre słowa, które kierował do polityków: "Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić". Zawsze jest w tym miejscu owacja. Trzeba przyznać, że to też słowa...prorocze. 

Robertowi Górskiemu udało się "Ucho Prezesa"?

- Górski jest bardzo sprawnym autorem i spokojnym facetem, który przesadnie nie obnosi się z tym, że jest panem i władcą tego programu.

Nie było żadnej propozycji występu w "Uchu Prezesa"?

- No właśnie, nie. Ale proszę napisać to bardzo małą czcionką, żeby nie pomyślał, że się żalę.

Wspomniał pan o swoim jubileuszu. Świętuje pan 40-lecie scenicznej kariery. Coś się zmieniło przez ten czas?

- Przez te 40 lat zawsze występowałem sam i nigdy nie wiedziałem, że to się będzie nazywało "stand-up comedy". Po prostu wychodzę na scenę i mówię kilkudziesięciominutowe monologi, śpiewam piosenki. Dowiedziałem się niedawno od młodszych kolegów, że to nie jest klasyczny stand-up, ponieważ... nie przeklinam. I teraz mam do wyboru: albo się wkraść w łaski młodych "stand-upowców" i kląć, albo trzymać się swojej formuły. Przysięgam, że nigdy nie zdarzyło mi się przekląć na scenie. Mam też zasadę, że nie używam w swych programach nazwisk. To widzowie domyślają się, o kim mówię. Wybór jest więc prosty...

Czego możemy się spodziewać?

-  Będę, jak przystało na jubilata, wspominał początki. Dam, oczywiście, miejsce na scenie panu Ignacemu w tanim płaszczyku i okularkach z ubezpieczalni, będzie pewny siebie kibic Waldemar, pojawi się "Góral" oraz - na deser - "Marcinek".  Będę mówił o wszystkim, co nas dotyczy - od szaleństwa związanego z telefonami komórkowymi po wybory i Marsz Niepodległości. Będę mówił o  "pisiorach", "platformiarzach", nowoczesnych i zacofanych, "lewakach" czy razem, czy osobno i Bóg wie jeszcze o czym.

Sporo polityki.

- Kiedy byłem młodszy, w moich występach miałem zarezerwowane około 20 procent dla tematów politycznych. "Obyczajówka" wiodła prym. Jestem dojrzałym facetem, do pewnych rzeczy się dorasta. Obecnie ponad połowę występu poświęcam tematyce politycznej. Będzie więc o tym, że od jakiegoś czasu 31 sierpnia pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców zawsze są trzy uroczystości - każda inna. Będzie o tym, że na Westerplatte znowu nie było nikogo z Francji, z Wielkiej Brytanii, ani ze Stanów Zjednoczonych. Między monologami, mającymi rozbawić publiczność, będzie też część refleksyjna. Zawsze lubię, kiedy kilka razy w trakcie występu zapada taka cudna cisza na widowni. 

Poważnie jak na "stand-up".

- Po 40 latach doszedłem do wniosku, że moje występy to nie "stand-up comedy", tylko "one man show". W końcu występuję sam od pierwszej do ostatniej minuty. W Kuźni Kulturalnej na Wilanowie mój występ trwał 2 godziny i 15 minut. Przepraszam, że dodam... z bisami! 

Kiedy rozpoczyna pan obchody 40-lecia kariery?

- Pierwsza część mojego jubileuszu odbyła się 18 listopada w Auditorium Maximum w Krakowie. W przyszłym roku szykuję ogromny show z moimi najlepszymi kolegami. 

Telewizja?

- Nikt w telewizji nie był w stanie sobie wyobrazić, że potrafię wyjść na scenę o godz. 18 i skończyć program o 20.15. Natomiast przyszłoroczna część- z gośćmi - będzie transmitowana w telewizji.

TVP czy Polsat?

- Negocjacje trwają. Moi fani ciągle pytają mnie, dlaczego nie ma już w telewizji moich "Marzeń...". To był mój autorski program, dostałem za niego cztery Telekamery i tytuł Satyryka Wszech Czasów. Są pomysły, żeby wrócić do "Marzeń". Żeby być obiektywnym, muszę zaznaczyć, że to "poprzednia zmiana" przerwała współpracę... Żeby nie było wszystko na "pisiorów".

- Nigdy nie miałem jednak ciągot, żeby występować non-stop. "Marzenia Marcina Dańca" pojawiały się z pełną premedytacją tylko raz w roku. Wolę, żeby mówili: "Panie Marcinie, dlaczego tak mało?", niż żeby narzekali: "Znoowu on!". To ilość powtórek sprawiała wrażenie, że mam parcie na szkło. To widzowie domagali się tych powtórek.

Skoro w telewizji jest coraz trudniej, to może internet?

- Nie jest trudniej. Dość często pojawiam się w kabaretonach telewizyjnych! Miałem kiedyś taki pomysł, nieskromnie dodam, że było to przed "Uchem Prezesa". Miało się to nazywać "U pana Jana". Mój "pan Jan" miał komentować co tydzień to, co się wydarzyło w telewizji. Jestem w zbyt dobrym humorze, by teraz przypominać, dlaczego to nie wyszło.

- Internet jest taką potęgą, że nie wolno tego lekceważyć. Poczyniłem więc pewne kroki. Nagrałem trzy 45-minutowe części mojego programu do telewizji WP. Jak mnie skusili? Powiedzieli: "Cykl się nazywa: 'Mistrzowie Kabaretu' a pana jeszcze nie było". Zgodziłem się szybciej, niż mi się zdawało.

Ma pan jeszcze czas, żeby grać w tenisa?

- Przed chwilą wróciłem z hali. Gram trzy razy w tygodniu. Niedawno, podczas Turnieju Kabareciarzy w Zielonej Górze, "Kamol" i "Lopez" z kabaretu Hrabi ogłaszali: "Mistrzami Polski  w grze podwójnej zostali: Zenon Laskowik i Marcin Daniec!".

Zaskoczyła pana Agnieszka Radwańska?

- To jest chyba jakiś żart. Jakieś "Mamy Cię!" i zaraz wyskoczy Szymon Majewski z ogromnym bukietem. To niemożliwe, żeby pani Radwańska przestała grać w tenisa. To są totalne bzdury. Agnieszka Radwańska wyszła za mąż, urodzi dziecko, zatęskni za tenisem i powie: "Sorry, to znowu ja". Tak będzie...

Panu chyba nie brak motywacji.

- Zawsze nakręcają mnie widzowie.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marcin Daniec
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy