Reklama

Mam taki ryj, a nie inny i nie chcę się podobać

Eryk Lubos grywa w przedstawieniach Jarzyny, Wojcieszka, Klaty, Cieplaka, Szkotaka. Prywatnie wybranek Doroty Masłowskiej, którą zwie zaszczytnie Cesarzową. Ani aktor, ani kaskader. Na pewno bokser. Boi się kłamstwa i Cesarzowej. Ale kto go trachnie, ma przeje**ne. Z Erykiem Lubosem rozmawiał Michał "Kobra" Kowalski ("Machina").

Kiedyś Lubos powiedział, że chciałby być nikim. To mocne słowa.

Eryk Lubos: Wszyscy uważają się za kogoś wyjątkowego, to ktoś może się uważać za nikogo. Poza tym łatwiej jest przyjąć inne osobowości, jak się jest czystym, nikim. Pochodzę z głębokiej prowincji mentalnej, ze Śląska. Praktycznie jestem Niemcem. Jestem od dwóch lat w Warszawie, a od roku dopiero żyję. Wku**ia mnie to mówienie, kto jest kim, zajmowanie się życiem innych i ten pie**olony status. Jesteś artystą, aktorem, powinieneś tak wyglądać, a ty srak. Powiedzenie, że jestem nikim, było wtedy może niezbyt świadome, ale takie dążenie do wyzwolenia jest męką.

Reklama

Dlatego mogłeś sobie pozwolić na kreacje na scenie kilku patologicznych jednostek?

Eryk Lubos: Moja dziewczyna twierdzi, że zawód aktora ma duże skutki uboczne. Prawdopodobnie nie wiem jeszcze, kim jestem. Nie prywatnie, tylko w życiu, bo jestem zlepkiem osób, które gram. A że biorę ostatnio strasznie ostre rzeczy, to jest to dla mnie koło ratunkowe. Powiedzenie, że jest się nikim, to kolorowe okienk, za którym nic nie ma.

Odwrotu też już nie ma.

Eryk Lubos: Nikt nie chce wracać. To już nie przygoda, tylko historia, która trwa parę lat. Wszyscy intelektualiści i artyści idą z wewnątrz na zewnątrz. A może na odwrót?! Tak po Mayerholdowsku. Robisz coś, widzisz jakoś, jeszcze nie wiesz co, jesteś młody, machasz tymi rękoma, pajacujesz, jesteś efektowny, wyzwalasz mnóstwo energii. Mija trochę czasu i okazuje się, że to ma taki sens, a to taki.

Uwielbiam czytać wypowiedzi aktorów, jak robią sztukę, role, jak to jest dla nich ważne. Kłamstwo za kłamstwem! To lansacja, wymyślanie filozofii do czegoś, czego nie ma. Może się teraz kompromituję, ale tak się nie buduje, to jest zlepek fizycznych działań, którymi kieruje reżyser. Jeżeli ma dość talentu, to wie, jak wykorzystać każdą słabość aktora, żeby był jakiś efekt, który trzyma się kupy.

Jak ktoś gra serialowo, filmowo, to o dupę rozbić. Człowiek szukając siebie stosuje recepty innych. Takie recepty istnieją na rynku aktorskim, ale są nieskuteczne.

To jest dorabianie wielkich filozofii do małych rzeczy. A może znowu na odwrót?

Na twojej drodze stanął arcyksiążę polskiego teatru, łowca skarbów, Grzegorz Jarzyna.

Eryk Lubos: Zabrał mnie na pokład w ciągu pięciu minut. Wybrał zajebisty moment. Powiedział: "Eryk, ty jesteś taki dziwny". Tak właśnie zasiliłem szereg Terenowców [chodzi o ekipę Teatru Rozmaitości, gdzie reżyseruje Jarzyna].

Jaką cenę płaci aktor do zadań specjalnych?

Eryk Lubos: Dużą cenę płaci. Nienawidzę, jak ktoś mówi do mnie "aktor". To oficjalne określenie, ale oficjalnie nie mam skończonej szkoły, nie mam dyplomu, więc nie upoważnia mnie to do nazywania siebie aktorem. Przeciwnie.

Aktorzy to kasta, mająca taką, a nie inną opinię. Walczą z nią długimi, przemyślanymi i głębokimi z pozoru wypowiedziami.

Kaskader?

Eryk Lubos: Z nimi mam na pieńku, wku**ieni są. Fizycznie mam talent, a reszta się wyszkoliła. Kaskaderzy mają inną praktykę, wszystko robią mocno na pokaz. A to przede wszystkim ma być skuteczne, a nie widoczne.

Lubos gra Lubosa?

Eryk Lubos: Nie, zaprzeczam temu. Nie złapiesz mnie na to, kolego. Jeżeli ktoś przejrzy wszystko, co pozwolono mi zrobić, zobaczy, że tak nie jest. Boguś z "Made in Poland" jest zupełnie kimś innym, ma inną ekspresję niż Aleks z "Mechanicznej Pomarańczy", a ten z kolei ma inną niż Kaleka z "Kaleki z Inishmaan" czy Pietruszka z "Pietruszki", a oni odwrotną niż Jajo ze "Zwycięstwa".

Parcha z "Dwoje biednych Rumunów..." to już jest zupełnie kto inny, używa mojej twarzy, mojego ciała, ale używa też innych środków, np. nigdy w życiu nie mówiłem tak wysoko.

To dlaczego recenzenci tego nie rozumieją?

Eryk Lubos: No bo, ku**a, mam taki ryj, a nie inny, charakterystyczny głos i nie chcę się podobać. Recenzenci przychodzą, żeby im ktoś dokopał. Oglądają tego mnóstwo i wydaje im się, że wiedzą już wszystko. Siedzą w tych swoich fotelach, bujają się, mają spadochrony, są w Warszawie. Jeżeli nikt ich nie zaprasza, to się sami zapraszają i wymądrzają się.

Jeszcze sytuacja z Dorotką jest taka, a nie inna. Łatwo jest dopierdolić. Mam taki asortyment środków, że nie wykorzystuje się mnie w celu intelektualno-psychologicznym, tylko - aha, Lubos, to będą środki masowego rażenia! Być może na scenie uprawdopodabniam stany, które nie są dane większości, nie aktorów, tylko bardziej cywili. Stąd jest to interesujące i wykorzystuje się mnie w ekstremum.

Ktoś mi kiedyś powiedział: "Eryk, ty masz dar od Boga; twoja ekspresja przekracza stany normalnego człowieka. To coś jest dla innych nieosiągalne". Przy "Kohelecie" po nocach chodziłem z nagranym rytmem. Potem recenzenci dorobili do tego wielką filozofię, że to jest ku**a hip-hop. Że to raper, czyli ten gorszy. Dwadzieścia sześć minut transu, to nie jest takie hop siup. Najwyższy dał mi talent wojownika, ale się tym nie wycieram. To, że Lubos gra Lubosa, prędzej czy później pokazuje, że walczę, nie dobijam się o swoje, tylko szukam tego, co moje, szukam siebie. Słyszałem też, że Lubos nie powinien zagrać Parchy, bo Lubos jest dobry, a Parcha jest zły.

Ja tu czuję coś więcej...

Eryk Lubos: To jest, ku**a, tak skonstruowane, to nie przypadek. Może to górnolotnie zabrzmi, może moja dziewczyna się obrazi, ale ja już jestem nieśmiertelny. Jestem postacią literacką, bo jako Parcha byłem natchnieniem. To niesamowite, że mi się to przydarzyło w życiu, dostałem taki prezent od Najwyższego. Jeszcze pozwolono mi zmierzyć się niby z samym sobą, rozbudowanym przez genialną wyobraźnię autora. Faktycznie to jest tak napisane, że jak Parcha nie ciągnie, to sztuka siada. Cała konstrukcja się sypie. Tylko zabrakło jeszcze reżysera, który ogarnąłby abstrakcję bez kastracji w dziedzinie wyobraźni, w świecie Rumunów. Mimo wszystko Rumun Parcha to moja rola życia.

Jak to się wszystko zaczęło?

Eryk Lubos: W teatrze znalazłem się przez przypadek. W wieku dziewiętnastu lat poszedłem tam pierwszy raz. Zobaczyłem genialny tekst zrobiony przez bardzo dobrego aktora. Być może to był ten moment w życiu, że jak to zobaczyłem, uruchomiło to we mnie klątwę. Może byłbym teraz intelektualistą, perkusistą, może byłbym nikim, mieszkałbym sobie spokojnie na wsi, doił od matki z emerytury na piwo. Matka byłaby szczęśliwa, że siedzę w domu, ale narzekałaby, że żebrzę od niej.

Ja wtedy zobaczyłem "Ja Feuerbach" Tankreda Dorsta. Ten tekst jest tak skonstruowany, że to nawet nie elementarz. To jest Biblia dla aktora, być może na mój świeży nieskażony wtedy umysł zadziałało to jak wyzwanie. Gdzieś mi się to składa w mojej robocie, żeby tak napierdalać. W końcu człowiek zatrzymuje się na tej scenie. Wtedy następuje taka cisza, że słychać, jak w wielkim kanionie nietoperz mija się ze skałą. Ale to nie są jakieś teorie, to tak jak w życiu, że wszyscy gdzieś pędzą. Dopiero jak się zatrzymują, to w końcu coś słyszą.

Tylko trochę mi już głos ostatnio siada, bo tak napierdalam. Na nowo zacząłem jarać, może spowodowało to u mnie chęć myślenia. Wszyscy myślą, że jestem jebanym mięśniakiem. Niech tak myślą. Największą mam radość, jak w końcu idą za mną. Ostatnio Dorotka zastanawia się, jak to jest, że faceci dostają przy mnie kompleksów, mimo iż nie jestem intelektualną wyżyną tego pięknego, biednego kraju. W bardzo późnym etapie szkoły, na czwartym roku studiów zacząłem chodzić na boks, bo wcześniej matka nigdy mi nie pozwalała, bała się, że coś mi zrobią. Okazało się, że mam do tego zajebisty talent. Trenerzy Gosiewski i Strasburger zawinęli mnie z ulicy.

Trenerzy poszli na sztukę i wymiękli...

Eryk Lubos: To było straszne. Po "Kohelecie" zrobili przed treningiem zebranie, w ogóle zrobiłem błąd, że ich zaprosiłem na spektakl. Na zebraniu kazano mi stanąć na środku i powiedziano: "Ten gość jest nietykalny, jego głowa jest bezcenna. Kto go trachnie, ma przej**ane". Ja, wiesz wyrobiony, waga pół średnia, a tu taka siara.

Częste ciosy w głowę to nie tylko flashbacki?

Eryk Lubos: Downa nigdy nie zaliczyłem. Chęć treningu wzięła się u mnie również pod wpływem Meyerholda: napiąć, rozluźnić, napiąć, rozluźnić. Sam boks daje ćwiczenie czegoś takiego, a nie joga! Boks i zapasy to klasyka, reszta to zboczenia. Jeżeli zaczniesz ćwiczyć kung fu, to jako aktor już będziesz musiał być kung fu. Przyjąć ich filozofię.

Wielcy recenzenci mogą się śmiać i wciąż pisać laboraty. Niech pójdą i sprawdzą, na czym to polega. Jak się nabijają z Rumunów, że "co to za bełkot", to niech go powiedzą, niech to usłyszą, spróbują wydobyć te emocje. Przecież nie chcą chyba wysłać mnie z tym "Na Wspólną".

A jak wygląda sprawa z serialami? Byłeś "Na Wspólnej"?

Eryk Lubos: Wystraszyli się mnie. Zrobiłem wcześniej rewolucję na planie "Pensjonatu pod Różą". Przyszli wielcy aktorzy tego serialu, jedna pani wzięła egzemplarz scenariusza, mówiąc: "wejdę, tu i tu, to tak i tak, i gotowe". Odpowiedziałem jej: "a kuku, no zobaczymy". Po którymś tam dublu, w końcu reżyser poczuł, że robi sztukę: Dobra, zaryzykujemy, może to przyjmą: "Radek, kręcimy wszystko z ręki". Normalnie cyrki.

Mówią, że Lubos ma słabość do prymitywu.

Eryk Lubos: Jestem Nikiforem sceny?! Do jakiego prymitywu? O wiele łatwiej dogadać się z ludźmi z patologii, którzy mają swoje słabości i ulegają nim, niż z tymi, którzy są z osiedli strzeżonych. Tymi, którzy mają receptę na szczęście, długie życie, dobrze się odżywiają, używają tylko tego i tamtego.

Powiedziałeś o sobie Nikifor?

Eryk Lubos: Nie, tę ksywkę mam dla kogoś innego.

Feldmanowa zagrała fenomenalnie mężczyznę. Czy zagrałbyś kobietę?

Eryk Lubos: Z rozkoszą. Jezu, to jest moje marzenie! Maszynę do liczenia. Tylko wiesz, mój głos. Ale Dorcia byłaby szczęśliwa, jakbym zagrał kobietę. Może bym coś zrozumiał?

Jesteś kruchym człowiekiem o gołębim sercu?

Eryk Lubos: Być może. I może przez to jestem interesujący. Wzruszam się w najgłupszych momentach. W pustym pokoju hotelowym, w telewizji leci Rammstein, a ja płaczę. Nie dlatego, że kocham Rammsteina, tylko jakaś nuta trafia w coś. Nie chodzi o gołębie serce. Tak mnie rozkładają te rzeczy, że jestem w szoku. Więcej płaczę na filmach niż niejedna kucharka czy dziewczyna,

którą rzucił chłopak.

Czego boi się Lubos?

Eryk Lubos: Że ludzie nie mówią prawdy. To grozi schizofrenią. Jeżeli ja wykonuje taki zawód, że kłamię i jeszcze w życiu nie będę miał prawdy, to nie będzie się czego złapać. Boję się też Cesarzowej. Ale przede wszystkim boję się zdrady czegoś, czemu jest się w środku wiernym. Można prowokować, poruszać się, ale trzeba uważać, bo mogą się wydarzyć rzeczy nieodwracalne. Musisz być konserwatywny, jeżeli wszystko robisz niekonserwatywnie.

Co chciałbyś zostawić po sobie?

Eryk Lubos: Głos i kobietę, która przyjdzie i zapalimy ognisko. Smród można po sobie zostawić i ulgę, że nareszcie go nie ma.

Potrafisz użyć kaca jako narzędzia?

Eryk Lubos: Kaca się nie nadużywa! To jest jak muzyk jazzowy. Dobremu muzykowi to nie przeszkadza, złemu strasznie. Musisz być trzeźwy, żeby rozpocząć, a potem możesz zacząć to wprowadzać, aby zobaczyć różne odcienie, barwy.

Czego chcesz od aktorstwa?

Eryk Lubos: Wolności. My jesteśmy Polakami, myślimy po polsku. To może być interesujące, może być ciekawe, ale wyrwane z kontekstu jest inaczej odbierane. Każdy kraj ma inną wrażliwość. Istnieją oszołomy, wariaci, szaleńczy, nie tacy jak ja. Szaleństwo jest przecież niewyważalne. Chciałbym uprawdopodobnić rzeczy, które są nie do uprawdopodobnienia. I wtedy pójść jeszcze krok dalej. Może nawet spotkać własną śmierć.

Zaufałbyś terapeucie?

Eryk Lubos: Z przyjemnością, jestem otwarty na takie rzeczy. Hipnoza, terapeuta, to jest magia. Mamy teraz genialną nianię-jasnowidza.

Odkrył coś, powiesz coś?

Eryk Lubos: Zaczęły się cuda dziać. Nazywa się Jadzia-Helena, ma żółte oczy. Nasze spotkanie wyglądało tak, że Dorota z nią rozmawiała, poznawała się, Malina była jeszcze w Lublinie. Kiedy wszedłem i Jadzia-Helena mnie zobaczyła, to spadła z krzesła, złapała się parapetu i wyła ze śmiechu. Krzyczała: "Ja mam się go bać?! Jak on w środku jest taki malutki?!"

Dziękuje za rozmowę.

Machina
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy