Reklama

Małgorzata Tomaszewska: Tata jest moim najwierniejszym fanem

Małgorzata Tomaszewska, córka sławnego bramkarza Jana Tomaszewskiego i świetnej tenisistki Katarzyny Calińskiej, została wychowana w duchu sportowym. Podobne wartości dziennikarka TVP przekazuje też swojemu synkowi Enzo.

Małgorzata Tomaszewska, córka sławnego bramkarza Jana Tomaszewskiego i świetnej tenisistki Katarzyny Calińskiej, została wychowana w duchu sportowym. Podobne wartości dziennikarka TVP przekazuje też swojemu synkowi Enzo.
Małorzata Tomaszewska /AKPA /AKPA

Twój synek Enzo to śliczny 3,5-latek. Skąd pomysł na tak oryginalne imię?

Małgorzata Tomaszewska: - Zależało nam, żeby to było imię uniwersalne i międzynarodowe, łatwe do wymówienia nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Mamy bowiem rodzinę na całym świecie - w Szwajcarii, Turcji, Włoszech. A polskie imiona są tam często trudne do wypowiedzenia. Imię Enzo usłyszałam po raz pierwszy będąc w ciąży, we Włoszech - nie licząc Enzo Ferrariego, które znałam wcześniej - i bardzo mi się spodobało. Tak już zostało - Enzo Aleksander. Jeśli kiedyś syn będzie chciał, może używać drugiego imienia.

Reklama

Macierzyństwo potrafi być absorbujące. Jak ogarniasz pracę w telewizji i wychowanie dziecka?

- Wbrew pozorom nie jest to takie trudne. Pomaga mi niania, która jest z nami od urodzenia Enza. Zostaje z małym, jeśli jest taka potrzeba. To ogromne ułatwienie. Poza tym mój synek chodzi do przedszkola - zależy mi, żeby miał kontakt z innymi dziećmi, socjalizował się. A jeśli akurat nikt nie może przypilnować dziecka, zabieram je do pracy. Kiedy pojawia się na planie, bywa nawet zabawnie. Enzo bardzo te wizyty lubi. Uwielbia kamery - od razu się ustawia. Wszyscy mówią, że ma oko. Ale cóż innego można powiedzieć mamie.

Co ty otrzymałaś od swoich rodziców w niematerialnym posagu na życie? Jakie wartości, zalety, pasje?

- Mama bardzo zwracała uwagę na poprawną polszczyznę, kulturę, na to, aby odpowiednio się zachowywać. Trzymała dyscyplinę - jeśli chodzi o dykcję i poprawność językową. Uczyła tego zarówno mnie, jak i tatę. Dzięki jej konsekwencji, łatwiej radzę sobie teraz w pracy. Tata natomiast nauczył mnie, że trzeba być dobrym dla ludzi. "Rzuć za siebie, a znajdziesz przed sobą" - mawiał. Twierdził, że dobro, które czynimy, kiedyś do nas wróci, że trzeba pomagać bezinteresownie.

Wzięłaś sobie te ojcowskie rady do serca?

- Kiedyś, pamiętam, oddałam pół pokoju swoich zabawek, bo zapukała do naszych drzwi bezdomna kobieta z dzieckiem. Nie miałam problemu, żeby te zabawki oddać. Tata był szczęśliwy. Nauczył mnie też, że trzeba się wywiązywać z powierzonych obowiązków, dotrzymywać obietnic, że nie można mieć długów. Nie zwracał natomiast uwagi na dyscyplinę, choć tego należałoby się może spodziewać po sportowcu. Nie był zbyt restrykcyjny, jeśli chodzi o naukę. Nie oczekiwał, że będę miała z wszystkich przedmiotów piątki. "Sinus cosinus daj Boże trzy minus" - powtarzał. Jeśli się czymś nie interesujesz, wystarczy, że zaliczysz. Nie chciał też, żebym wyczynowo uprawiała sport, ani szła jego drogą. Uważał, że sport to zdrowie, ale w formie rekreacyjnej.

Widać, że tata złotymi myślami sypie jak z rękawa.

- To prawda, jest typem myśliciela. Gdy rozmawiamy, to potem często jeszcze dzwoni, żeby coś dopowiedzieć, bo sobie parę kwestii przemyślał. Tata jest również moim najwierniejszym fanem. Ogląda każdą produkcję z moim udziałem. Jak mu nie powiem, że będę na wizji, to się trochę obraża. Dotyczy to zarówno "Pytania na śniadanie", "The Voice of Poland", "Dance dance dance", jak i zwykłego dyżuru. Zawsze patrzy jaką mam sukienkę, jak prezentuję się na ekranie. Na początku denerwował się chyba bardziej niż ja. Kiedy debiutowałam jako prowadząca na festiwalu w Opolu, nagrywał to. Najpierw mnie pytał, czy wszystko dobrze poszło, a dopiero potem oglądał.

Pewnie jest bardzo dumny z córki?

- Tak, zawsze podkreślał, że jego marzeniem jest, aby doczekać chwili, kiedy ludzie będą go kojarzyć ze względu na znaną córkę, a nie odwrotnie. Jan Tomaszewski - ojciec Małgorzaty Tomaszewskiej (uśmiech - przyp. red.). Twierdzi, że to marzenie się spełniło.

Mama też śledzi twoje poczynania zawodowe?

- Mama mieszka od ponad 10 lat w Dubaju, więc trudniej jej śledzić moje występy w TVP. Najbardziej lubi gdy jej przesyłam zdjęcia zakulisowe. Ma ich cały album w telefonie. Gdy za mną tęskni, ogląda sobie te zdjęcia. Uwielbia Olka Sikorę i nasze żarty, na przykład podczas nagrywania tik toka. Jest fanką śmiesznych rzeczy.

Czy na co dzień brakuje ci mamy?

- Tak, choć odkąd pojawił się Enzo, częściej przyjeżdża do Warszawy. Najdłuższą rozłąkę spowodowała pandemia. Niedawno przyjechała aż na dwa miesiące, więc mogliśmy się nią nacieszyć do woli. Poza tym technologia wychodzi nam naprzeciw i w każdej chwili możemy przeprowadzić video rozmowę. W trudnych chwilach mama oczywiście poradzi, wesprze. A na co dzień całkiem nieźle radzę sobie sama, jestem raczej typem dzielnej mamy.

Czy jesteście rodzinni i ciepli wobec siebie?

- Nasze relacje są bardzo ciepłe, jesteśmy dla siebie ogromnym wsparciem, ale nie mamy wspólnych rodzinnych tradycji. Nie celebrujemy razem świąt, posiłków, rocznic. Pod tym względem w ogóle nie jesteśmy rodzinni, zarówno tata, mama, jak i ja.

Współpraca z Olkiem Sikorą, ramię w ramię na antenie TVP, z czasem nabrała kolorów?

- Tak, znamy się już jak przysłowiowe łyse konie, wszystko o sobie wiemy. Poza tym przyjaźnimy się też prywatnie. Nie ma tygodnia byśmy się nie spotkali. Z małymi wyjątkami, np. kiedy ostatnio Olek był w Rotterdamie na Eurowizji.

Za nami kolejny sezon "Dance Dance Dance", jak się czułaś w roli prowadzącej?

- Bardzo lubię ten format. Zdecydowanie lepiej czuję się w roli prowadzącej niż tańczącej. Szczerze mówiąc, tańczenie nie za bardzo mi wychodziło. Doskonale rozumiałam emocje uczestników - ich płacz, śmiech, nerwy, radość, stres. Wszystkiego doświadczyłam na własnej skórze. A prowadzić uwielbiam! Poza tym mogliśmy też zaszaleć ze stylizacjami, w końcu to program rozrywkowy.

Poranne wstawanie do "Pytania na śniadanie" też polubiłaś?

- Nie mam z tym problemu, zwłaszcza że nie muszę wstawać codziennie. Kiedyś wchodziłam na antenę o 5.58, więc 7.30, tak jak teraz, to prawdziwy luksus. W ogóle lubię wcześnie wstawać, budzę się zazwyczaj około 7.00 -8.00. Nawet gdy kładę się późno spać, to i tak wcześnie się budzę. Najwyżej odsypiam potem w ciągu dnia. Spanie do 11.00 to w moim przypadku naprawdę rzadkość.

Czujesz się szczęśliwa na obecnym etapie życia?

- Tak, uważam, że jestem w dobrym miejscu w życiu. Moje dziecko jest szczęśliwe. Pracuję bardzo ciężko, żeby zapewnić mu wszystko, czego potrzebuje, żeby miał dobry start w przyszłość. A szczęście codzienne? Przychodzi i odchodzi. Nie każdy dzień jest kolorowy i szczęśliwy, ale uśmiech potrafi zdziałać cuda.

Ewa Jaśkiewicz

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Małgorzata Tomaszewska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy