Reklama

Maja Ostaszewska: Dawać dobry przykład

Urodzona aktywistka. Maja Ostaszewska swoją popularność wykorzystuje do tego, by udowodnić, że warto dbać o innych.

Urodzona aktywistka. Maja Ostaszewska swoją popularność wykorzystuje do tego, by udowodnić, że warto dbać o innych.
Niewiele osób wie, że 45-letnia obecnie aktorka wychowała się w rodzinie, w której praktykowało się buddyzm /Michał Woźniak /East News

W sieci trwa gorąca dyskusja na temat domniemanego zakończenia serialu "Diagnoza". Kiedy czytała pani scenariusz, też pewnie zastanawiała się pani, jaki finał będzie miała ta historia. Czy pani domysły pokryły się z rzeczywistością?

Maja Ostaszewska: - Prawda jest taka, że ja od początku znałam zakończenie. Mnie ogromnie podoba się w tej historii to, że wydaje nam się, że wszystko już wiemy, a potem okazuje się, że jest drugie dno. A jeszcze ważniejsze niż odkrycie, co tak naprawdę się wydarzyło, jest to, jak bohaterowie radzą sobie z tą sytuacją. Że są niejednoznaczni, nie zerojedynkowi, przez co prawdziwsi. Lubię ten rodzaj wymykania się widzom.

Reklama

Czy to właśnie ta rola, ze wszystkich, jakie pani zagrała, wzbudza w widzach najwięcej emocji?

- Trudno mi to ocenić. Widzowie niejednokrotnie reagowali emocjonalnie na moje role. W "Katyniu", "Body/Ciało" czy "Pitbullu". Wielką sympatię wywoływała też Beatka z "Przepisu na życie". To było bardzo miłe i przy okazji z Piotrem Adamczykiem sami świetnie się bawiliśmy na planie. Prawdą jest, że kiedy gramy coś, co rozśmiesza, łatwiej o sympatię widza, bo ludzie lubią się śmiać. Więc ta fala sympatii do Anny cieszy mnie dodatkowo, bo to postać niejednoznaczna, ma też ciemne strony, bardzo mi zależało na tym, aby jej nie wybielać. Nie robić sztucznie sympatycznej. Słowem ta ogromna sympatia widzów przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Jestem za nią bardzo wdzięczna. Ludzie piszą do mnie piękne rzeczy.

A pani bardzo się angażuje w rozmowy z nimi.

- Kiedyś nie doceniałam siły mediów społecznościowych, kojarzyły mi się wyłącznie plotkarsko-narcystycznie. Ale teraz wiem, że mają ogromną moc, pozwalają łatwo informować o ważnych rzeczach, jednoczą ludzi. Mam fanpage od jakichś dwóch czy trzech lat, dlatego niektórzy myślą, że ja taka aktywna stałam się dopiero niedawno, a ja zawsze taka byłam, tylko po prostu nie komunikowałam tego w mediach społecznościowych. Zawsze lubiłam rozmawiać z widzami. Angażowałam się w kwestie społeczne, prawa człowieka, ochronę przyrody czy walkę z niehumanitarnym traktowaniem zwierząt.

Ale reaguje pani w sposób niezwykle wyważony, choć tematy, na które się pani wypowiada, budzą ogromne emocje.

- Oj i ja potrafię się mocno wkurzyć. Czasem to wkurzenie daje motor do działania. Ale kiedy rozmawiamy w przestrzeni publicznej, rozmawiajmy merytorycznie, nie krzyczmy na siebie. Jestem przeciwna agresji, obrażaniu, wyśmiewaniu. Przeraża mnie i boli negatywna propaganda i tak wiele nieprawdziwych informacji. Powielanie stereotypów, np. na temat feminizmu. Ciągle trzeba tłumaczyć, że feminizm jest za równouprawnieniem, nie matriarchatem.

- To, że biorę udział w Czarnym Proteście nie znaczy, że jestem za aborcją, jestem za prawem wyboru. Nikogo nie namawiam do aborcji, ale nie ma we mnie zgody, żeby kobiety były prawnie zmuszane do donaszania ciąż zagrażających ich życiu i zdrowiu, rodzenia zniekształconych dzieci bez szans na przeżycie, czy ciąż z gwałtu. Czarny Protest i Ratujmy Kobiety walczą o dostęp do zaawansowanych badań prenatalnych, często ratujących życie i zdrowie. O standardy okołoporodowe, dostęp do antykoncepcji, edukację seksualną. I systemowe przeciwdziałanie przemocy. To bardzo pozytywne postulaty walczące o zdrowie i godność kobiet. A często są zakłamywane.Trzeba spokojnie wszystko tłumaczyć.

Stała się pani wzorcem dla wielu kobiet, narodziła się w pewnym sensie moda na Maję. Odczuwa to pani?

- Myślę, że osoby publiczne mają ten dar, że mają dużą siłę oddziaływania. Istotą solidarności jest to, żeby nie mieć na uwadze tylko własnych interesów, ale żeby też walczyć o prawa dla innych. Kiedy zabiegam o dofinansowanie in vitro, to mnie to przecież nie dotyczy, bo ja mam dwójkę wspaniałych dzieci, urodzonych w sposób naturalny. Nie wszystkim jednak jest to dane i uważam, że trzeba im pomóc. Jeśli ktoś nie uznaje in vitro, to nie musi z niego korzystać. Ale niech nie odbiera tej możliwości innym. Jestem bardzo wdzięczna za sympatię, którą dostaję. Dużo z siebie daję, poświęcam czas i te liczne sygnały, że ma to sens dla innych, że daję im wsparcie, są dla mnie nie do przecenienia. W listopadzie wspieram dwie kampanie przeciwko przemocy wobec kobiet. Z dr Sylwią Spurek, zastępczynią RPO, #16dniprzeciwprzemocy, #trzymamstronekobiet i z Konradem Wojterkowskim - "Kocham nie biję". W ogóle uważam, że ta sytuacja, która teraz jest w kraju, ma jedną pozytywną stronę - że my się wszyscy trochę obudziliśmy, w ostatnim czasie poznałam wiele odważnych, fantastycznych osób działających dla dobra innych.

A nie zniechęca pani, że to wszystko tyle trwa?

- Właśnie jest szalenie ważne, żeby się nie zniechęcać, żeby pamiętać o pozytywnym celu. O wartościach. Normalną dynamiką ruchów społecznych są te fale - czasem jest to ogromny, powszechny zryw, a czasem chwile zniechęcenia, praca od podstaw. Zawsze powtarzam, że idealistą nie jest się na chwilę. To sposób postrzegania rzeczywistości.

Tyle że pani musi jeszcze walczyć z hejtem.

- Na początku przeżywałam to bardziej. Bardzo mnie martwi to, że jest przyzwolenie na tak wulgarny język w przestrzeni publicznej. Niedawno jakaś pani pisała do mnie bardzo brutalnym językiem, wyzywała od zawszonych wariatek, wyrzucała mnie z kraju, bardzo wulgarnie. Z ciekawości weszłam na jej stronę, a to pani w wieku 40-50 lat, o bardzo miłej twarzy, która wstawia mnóstwo cytatów z Biblii, nauki Jezusa i inne religijne hasła. Strasznie przykre. Przecież ja nie uważam, że wszyscy muszą mnie lubić, ale jak ktoś mnie nie lubi, to po co wchodzi na moją stronę? Nie mogę się temu nadziwić. Ta pani nie musi się ze mną zgadzać, ale nie powinna mnie obrażać.

Czuje pani presję związaną z tym, że dla wielu kobiet stała się wzorem?

- Po prostu jestem sobą. Myślę, że to bardzo ważne, żeby nie udawać. Żeby żyć w zgodzie ze sobą. Bardzo zobowiązuje mnie to, że oglądają mnie moje dzieci, a ja chciałabym im dawać dobry przykład. Mają 8 i 10 lat i bardzo bym chciała, żeby wyrosły na mądrych, empatycznych, radosnych ludzi. Myślę, że są na dobrej drodze. Chcę im pokazywać, że warto poświęcać czas dla dobra innych i dla wspólnych spraw.

Rozmawiała: Ewa Gassen-Piekarska

TV14
Dowiedz się więcej na temat: Maja Ostaszewska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy