Reklama

Magdalena Ogórek: Wygrała kiedyś konkurs "Piękne dziewczęta na ekrany"

Polityką interesuje się od liceum, jest laureatką konkursu "Piękne dziewczęta na ekrany" - za który w 2000 roku odebrała nagrodę podczas Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Magdalena Ogórek opowiada o stereotypach i stylu Gustawa Holoubka.

Polityką interesuje się od liceum, jest laureatką konkursu "Piękne dziewczęta na ekrany" - za który w 2000 roku odebrała nagrodę podczas Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Magdalena Ogórek opowiada o stereotypach i stylu Gustawa Holoubka.
Magdalena Ogórek /Piotr Bławicki / DDTVN /East News

Przejście od aktorstwa do polityki - czy to był odważny krok z pani strony?

Magdalena Ogórek: - Żeby skądś przejść, trzeba najpierw w czymś być. Wiem, że w kampanii wielu dziennikarzy dokonało tego celowego skrótu, bo wówczas każdy chwyt był dozwolony, by zdyskredytować kandydatkę. Chętnie się do tego odniosę. Gdy byłam jeszcze młodą studentką historii, wzięłam udział w reaktywowanym wówczas konkursie "Piękne dziewczęta na ekrany". Przed laty laureatkami tego konkursu były wspaniałe, cenione później aktorki m.in. Ewa Wiśniewska. To był konkurs, który otwierał drogę talentom aktorskim. Zadano bardzo ciekawą etiudę, pochodzącą z filmu "Pół żartem, pół serio" z Marylin Monroe, z którą się zmierzyłam.

Reklama

- Po dwóch miesiącach okazało się, że zostałam laureatką tego konkursu. Nagrodę wręczono podczas 25. edycji Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Taki był początek. Po tego typu wyróżnieniu miałam otwarte różne drogi, natomiast nigdy nie aspirowałam do tego, by zostać aktorką.

Stąd rola w serialu?

- Jedną z ciekawych propozycji, którą w tamtym czasie dostałam jako laureatka konkursu, było wzięcie udziału w serialu "Na dobre i na złe" - jego oglądalność do dziś bije rekordy. Kilka dni zdjęciowych w miesiącu zapewniało mi pokrycie opłat za studia, ale przede wszystkim pozwalało na naukę. Nie pochodziłam z bogatego domu i od wczesnych lat byłam na swoim utrzymaniu. Byłam wówczas wdzięczna losowi - miałam czas na naukę, ale także zdobywałam nową wiedzę - na planie nauczyłam się obycia z kamerą, co bardzo przydało mi się w pracy w mediach. Ta przygoda skończyła się, kiedy rozpoczęłam program "Atlas świata" - myślę, że było to na rok przed kampanią.

Skąd zatem pomysł na politykę, która szczególnie od kobiety wymaga grubej skóry?

- Polityką interesowałam się od liceum. Byłam zdziwiona, że część mediów odmówiła mi prawa wzięcia udziału w wyborach prezydenckich, mimo, że konstytucja mi na to pozwalała. Byłam zaskoczona, gdy część dziennikarzy zaczęło używać najgorszych stereotypów, by dyskredytować mój wizerunek. I to tych, którzy na co dzień walkę o prawa kobiet mają na sztandarach. Ale trzeba było robić swoje. Myślę, że Zbigniew Herbert ujął to pięknie w jednym ze swoich wierszy - przez takie doświadczenia człowiek bardzo się hartuje - nie jest sztuką płynąć z prądem, sztuką największą jest płynąć pod prąd. Polityka i udział w życiu politycznym bardzo często tego wymaga.

Jest trochę tak, że kobietom jest trudniej, szczególnie tym atrakcyjnym?

- Tak. Żadnemu z moich kontrkandydatów, przez całą kampanię nigdy nie zostało zadane pytanie na temat wyglądu, stroju, ubioru. Wobec mnie takie pytania kierowane były permanentnie. Doskonale pani wie, że jeśli wywiad dotyczy poważnych treści, programu wyborczego, postulatów i nagle pada pytanie związane z aparycją, na nie nigdy nie będzie mądrej odpowiedzi. Takie pytanie zawsze jest dyskredytujące. Mężczyzna nie musi uciekać od takich pytań, bo takich pytań nie otrzymuje.

- Zatem kobieta - owszem - ma trudniej, ale robi swoje, bo świetnie to potrafi. Uważam, że mamy wiele kobiet w życiu publicznym, które bronią się swoją wiedzą i doświadczeniem, a są przy tym bardzo atrakcyjne i świetnie radzą sobie z tego typu pytaniami czy zaczepkami.

Wciąż jednak sprowadzane są do uroczego marginesu, częściej się im przygląda niż ich słucha?

- Dla mnie to była zadziwiająca lekcja, gdy wielu dziennikarzy o prawicowych, jak i lewicowych przekonaniach, kierowało się wobec mnie wewnętrznym, głęboko zakorzenionym stereotypem. Żaden z nich nie zapytał, co w życiu przeczytałam, co umiem, czym się interesuję. Ulegli zjawisku, które w psychologii nazywa się "heurystyką formułowania sądów". To pojęcie, oznaczające wydawanie ocen tylko i wyłącznie na postawie obrazu. Jak się okazało, poddało się temu wielu dziennikarzy.

Obala pani stereotyp subtelnej blondynki, która pozwala sobie dmuchać w kaszę?

- Nie mnie to oceniać. Doprowadziłam do końca kampanię prezydencką - której w przeszłości nie byli w stanie podołać mężczyźni, nawiązując do wprowadzonego przez panią rozróżnienia ze względu na płeć. Cenię sobie, że jest wiele osób, które chcą słuchać tego, co mam do powiedzenia. Cieszy mnie kontakt z widzami, jaki dają mi współprowadzone przeze mnie programy w TVP Info: "W Tyle Wizji" oraz "Studio Polska".

Czyta pani komentarze na swój temat - wchodząc w tę przestrzeń publiczną sami wystawiamy się na ten osąd. Czy można się do niego zdystansować?

- Zależy kto z jakim wchodzi nastawieniem. W trakcie kampanii prezydenckiej czytałam komentarze na swój temat dziennikarzy, których cenię. Natomiast nigdy nie czytam komentarzy pod tekstami. Z prostej przyczyny. Żyjemy w rzeczywistości, w której domy mediowe opłacają tabuny tzw. płatnych trolli, których zajęciem jest umieszczanie określonej ilości negatywnych komentarzy w mediach i na portalach. Czytanie tego jest marnowaniem czasu, który można wykorzystać bardziej pożytecznie.

Domyślam się, że nie jest to pani ulubione pytanie, w kontekście tego, o czym rozmawiałyśmy, jednak o ten styl chcę zapytać, tym bardziej, że przez jego pryzmat jesteśmy oceniani.

- Jak pani słusznie zauważyła, mam ogromny kłopot z odpowiadaniem na takie pytania. Wyjaśnię dlaczego. Muszę tu podziękować moim rodzicom, że odebrałam cenną lekcję - w moim domu przywiązywało się wagę do książki i tego, co ma się w głowie.

- Pyta mnie pani o styl. Proszę pani, styl to miał Gustaw Holoubek. Emanował charyzmą, posiadał charakter, gdy zabierał głos, inni milkli. Dzisiaj żyjemy w czasach, gdy klucza do drugiego człowieka szuka się w jego aparycji, w sposobie w jaki się nosi. Nie zadaje się pytań o to, co czytał, jakie wartości wyniósł z domu, czym się interesuje.

- Oczywiście, w stabloidyzowanych czasach wizerunek stanowi część medialnej kreacji osoby, która jest częścią życia publicznego, ale osobiście uważam, że nie należy temu ulegać. W moim domu zwracało się uwagę na inne wartości i takie wartości staram się też przekazać córce. Żeby w odpowiednich miejscach szukała tego, co w życiu najważniejsze. Co do ubioru, hołduje klasyce i ku niej się zwracam w ubiorze.

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Magdalena Ogórek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama