Reklama

Maciej Stuhr: Z nadzieją patrzę w przyszłość

Maciej Stuhr jest jednym z najbardziej obiecujących aktorów młodego pokolenia. Po tym, jak w ubiegłym roku zagrał główne role w filmach "Fuks" Macieja Dutkiewicza i "Chłopaki nie płaczą" Olafa Lubaszenki, coraz więcej się o nim mówi i pisze. Obecnie studiuje w krakowskiej PWST, ale ma już w kieszeni dyplom ukończenia psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Miał autorski kabaret "Po żarcie", z którym zdobył kilka prestiżowych nagród m.in. I nagrodę na Przeglądzie Kabaretów PaKA w 1997 roku. Na razie rozstał się ze sceną kabaretową i poświęca się filmowi i nauce.

Maciek jest synem wybitnego aktora i reżysera Jerzego Stuhra. Karierę filmową zaczynał pod okiem najlepszych polskich reżyserów. Jako chłopiec zetknął się z Krzysztofem Kieślowskim ("Dekalog X") i Juliuszem Machulskim ("VIP"). Do udanych występów może zaliczyć udział w filmach: "Historie Miłosne", "Fuks", "O dwóch takich co nic nie ukradli", "Wszystkie pieniądze świata", "Chłopaki nie płaczą". Wystąpił także w ekranizacji "Przedwiośnia" w reżyserii Filipa Bajona i najnowszym filmie Olafa Lubaszenko "Poranek kojota".

Z Maćkiem Struhrem, w przerwie zajęć na krakowskiej PWST, rozmawiała Anna Kempys.

Reklama

Ostatni rok obfitował dla Ciebie w duże wydarzenia. Zagrałeś w filmach "Fuks" i "Chłopaki nie płaczą", które okazały się jednymi z najbardziej kasowych filmów sezonu, a i recenzje zebrały całkiem niezłe. Jak wpłynęło to na Twoje życie?

Maciek Stuhr: Na pewno była to jakaś zmiana w moim życiu. Nie wiem, czy bardzo wielka, ale znaczyło to przede wszystkim to, że mogłem się pokazać szerokiej publiczności. I to akurat w takim repertuarze, który przyciąga najwięcej widzów do kin. Komedie cieszą się w Polsce na tyle powodzeniem, że jeśli komedia jest w miarę poprawnie zrobiona, to można liczyć, że przyjdzie na nią więcej osób, niż na film bardziej ambitny. W tym sensie to była zmiana. Nie czuję jednak, żeby moje życie się w jakikolwiek sposób zmieniło. Być może tylko w tym, że mogę robić jeszcze więcej, że dostaję dużo propozycji i że mogę wybierać sobie to, co chcę robić.

Brałeś udział w castingach do tych dwóch filmów, czy role były napisane specjalnie dla Ciebie?

MS: Do "Fuksa" wziąłem udział w castingu i to takim bardzo oficjalnym i poważnym. W "Chłopakach" było trochę inaczej, ponieważ znam się z Olafem od paru lat i on wiedział na co mnie stać. Nie musiał mnie sprawdzać, choć sprawdzał innych i zrobił nawet casting do tej roli, ale że nie był do końca zachwycony tym, co zobaczył, postanowił mi zaufać, tym razem bez castingu.

Z Olafem pracujesz już nad drugim filmem o dość zagadkowym tytule "Poranek kojota". Czy możesz powiedzieć kilka słów o tej produkcji?

MS: Myślę, że miłośnicy filmu "Chłopaki nie płaczą" nie będą zawiedzeni. Mimo że to jest zupełnie inna historia, to obraca się w dość podobnym klimacie. Staraliśmy się robić wszystko, aby było jak najwięcej śmiesznych sytuacji, które widza będą mogły rozbawić. Praca była przyjemna. Olaf jest świetnym reżyserem, mimo że nie z wykształcenia, a z praktyki i pracuje się z nim szybko i w miłej atmosferze - a to jest ważne. Jesteśmy tuż po zdjęciach. Dla mnie był to w zasadzie drugi film, który zrobiłem tego lata. Przyszedłem na plan "Poranku kojota" po dniu przerwy po "Przedwiośniu".

Kim jest bohater, którego grasz w "Poranku kojota"?

MS: To taki facet, który jest przedstawicielem pop kultury, ponieważ rysuje komiksy. Traktuje to bardzo poważnie i w pewnym momencie całe swoje życie w zasadzie temu podporządkował. Swój ostatni komiks, dzieło jego życia komiksowego, "Historia człowieka bez twarzy", rysował ponad rok. Nie wie w ogóle, co się dzieje na świecie, zupełnie odciął się od życia, nie chodził na imprezy, wszystko odłożył na drugi plan, aby móc skończyć komiks. A że komiks okazał się zbyt ambitny, został odrzucony przez wydawcę. No więc Kuba jest nieco sfrustrowany do momentu, w którym nie pozna pięknej dziewczyny. Jest nią piosenkarka, bardzo znana, o czym on oczywiście nie wie - przez ten rok Kuba nie oglądał telewizji. No i oczywiście zakochują się w sobie, a przy okazji rodzi się historia kryminalna, ponieważ ta piosenkarka jest rodzinnie powiązana z takim światem na wpół legalnym. Ten świat niebawem zaczyna deptać bohaterowi, czyli Kubie, po palcach. No i tak zaczyna się cała seria dziwnych zdarzeń.

Co oznacza tajemniczy tytuł?

MS: Nie wiem, na ile mogę to zdradzić... Tytuł jest dość symboliczny - nie ma oczywiście dosłownej historii kojota przedstawionej w naszym filmie. Sam tytuł odnosi się do stanu bohatera, podobnego do stanu kojota ze słynnego filmu o Strusiu Pędziwiatrze.

Czy to, że znacie się z Olafem od dawna, ułatwiało pracę na planie, czy nie miało to dla Ciebie znaczenia?

MS: Mu już porozumiewamy się bez słów. Olaf nie musi mi tyle tłumaczyć co komuś, kto przychodzi do niego na plan po raz pierwszy. Nam wystarczy to, że w paru słowach sobie wyjaśnimy o co chodzi i realizujemy to na planie. Granie w komedii wbrew pozorom jest bardzo techniczne, nie ma tam głębi psychologicznej, w zasadzie chodzi o to, by sprawnie, w tempie i w rytmie wejść, wyjść i zrobić to, co się ma do zrobienia. Pod tym względem się rozumiemy się absolutnie zawodowo.

A kiedy możemy spodziewać się premiery filmu?

MS: Nie wiem jeszcze, najprawdopodobniej w lutym.

Jak rozumiem "Poranek kojota" był zabawą, a dopiero udział w "Przedwiośniu" poważnym wyzwaniem aktorskim.

MS: Dokładnie - tak to odbieram. W "Przedwiośniu" miałem do zagrania najpoważniejszą rolę z wszystkich dotychczasowych. Praca na planie sprawiła mi wiele satysfakcji. Nie wiem jeszcze, jaki będzie efekt. Z tego co mi wiadomo, obecnie pierwsza wersja montażowa ma aż sześć godzin, więc co druga scena musi wypaść z filmu - tak naprawdę nie wiemy jeszcze w czym wzięliśmy udział. Natomiast sama praca była niesamowicie emocjonująca, absorbująca intelektualnie i emocjonalnie.

Jaką postać zagrałeś w "Przedwiośniu"?

MS: To postać Hipolita, przyjaciela Baryki, któremu on ratuje życie, a potem z wdzięczności zabiera go do swoich posiadłości w Nawłoci. Cała część powieści i filmu - "Nawłoć" - rozgrywa się wokół postaci Hipolita. Filip Bajon zrobił taką adaptację "Przedwiośnia", że starał się pogłębić postaci psychologicznie i nie są one takie jak u Żeromskiego. Filip zastosował kilka zabiegów, dzięki którym każda z postaci, w tym moja, ma swoją głębię psychologiczną - staje się równoprawnym partnerem działań filmowych.

Czy grając w "Przedwiośniu" odczuwałeś, że bierzesz udział w superprodukcji? Skala i budżet filmu były zupełnie inne niż w przypadku komedii, w których wcześniej grałeś? Praca na planie wyglądała z tego powodu inaczej?

MS: Tak, to wygląda zupełnie inaczej. Głównie chodzi o całe przygotowanie produkcji - i to się czuje. Nie ma czegoś takiego, że wisi topór nad głową, iż wszystko trzeba skręcić tego konkretnego dnia. Oczywiście, trzeba pracować sprawnie, natomiast jak coś się nie uda, to jest szansa na naprawienie tego, istnieje możliwość poprawienia. Wszystkie szczegóły - scenografia, rekwizyty - są na tyle dopracowane i z takim rozmachem zrobione, że zostawia to większą swobodę aktorowi i realizatorom. Jeśli mam tylko pół scenografii, to można fotografować pół - jest się wtedy ograniczonym. W "Przedwiośniu" takich ograniczeń było o wiele mniej niż zazwyczaj jest to w polskich filmach.

Czy nie uważasz, iż reżyserzy, którzy kręcą teraz filmy na podstawie zestawu lektur szkolnych, idą na łatwiznę? Nie mogą znaleźć dobrego tekstu o współczesności i robią to, na co na pewno przyjdzie publiczność?

MS: Po pierwsze, nie mogą znaleźć takiego tekstu, bo go po prostu nie ma. A po drugie, decydują tutaj prawa rynku, co jest teraz oczywiste. Opowieść o naszych czasach, choćby nie wiem jak była porywająca, nie przyciągnęłaby tylu ludzi do kina co "Pan Tadeusz" czy "Ogniem i mieczem". Okazuje się, że ludzie chcą chodzić na takie właśnie filmy czy też ekranizacje literatury. Cieszę się, że wziąłem udział akurat w "Przedwiośniu", ponieważ uważam, że z tych książek, które byłyby adaptowane, jest to powieść najambitniejsza i najlepsza. Liczę więc na to, że film będzie się wyróżniał spośród wszystkich superprodukcji.

Czy to, że grasz już w poważnych filmach sprawia, że rówieśnicy w szkole teatralnej inaczej Cię traktują? Jak to wygląda na co dzień w szkole, na zajęciach?

MS: Wszyscy starają się traktować mnie normalnie, nie zawsze to wychodzi z oczywistych powodów, poza tym to nie są tak naprawdę moi rówieśnicy, ja jestem najstarszy w szkole. Jestem już po jednych studiach, więc jest to jakaś różnica. Atmosfera w szkole jest dobra, nie czuję, żeby ktoś robił mi jakieś wyrzuty czy mnie faworyzował. W miarę możliwości jestem zwykłym studentem.

Kto jest Twoim najbardziej wymagającym i krytycznym recenzentem?

MS: Różnie. Często mój ojciec jest dość krytyczny, a zasadniczo cała moja rodzina. Na zewnątrz często spotykam się z pochlebnymi opiniami. Nie tylko takie się pojawiają, ale te złe rzadziej docierają do nas bezpośrednio. Częściej krążą gdzieś za naszymi plecami, a do nas docierają te pochlebne. Jest to pewnego rodzaju pułapka, żeby nie uwierzyć w to, że istnieją tylko te pochlebne. Moja rodzina stara mi się to uświadamiać i nie dołącza do chóru pochlebców, a raczej stara się trzymać mnie w ryzach rzeczywistości.

Jak to się stało, że rozpocząłeś od studiów psychologicznych? Stwierdziłeś niedawno, że od dzieciństwa chciałeś być aktorem.

MS: Chciałem mieć coś jeszcze oprócz aktorstwa, coś zrobić, czegoś się nauczyć - to są takie banały, ale chciałem też mieć zwykłe studenckie życie, którego w szkole teatralnej nie ma ze względu na ilość czasu, która tu spędzamy. Poza tym to nie było tak, że ja odłożyłem aktorstwo. Będąc na psychologii zrobiłem większe kroki w aktorstwie, niż mógłbym zrobić tutaj w szkole, bo od strony praktycznej, poprzez spotkania z publicznością w kabarecie, przez moje role filmowe - uprawiałem praktycznie aktorstwo. Nie żałuję, że taką drogą poszedłem.

Nie żal Ci tego, że odszedłeś od kabaretu, od PoŻarcia?

MS: Oczywiście, że wspominam z pewnym rozrzewnieniem tamte czasy, natomiast była to głównie moja decyzja, żeby zrobić przerwę, czy rozstać się. Uważam, że to było dobre na te cztery, pięć lat i szkoda by było psuć to wspomnienie. Dlatego lepiej było rozstać się wtedy, kiedy doszliśmy najdalej, dokąd mogliśmy dojść i tak to zapamiętać. Gorzej byłoby mieć wspomnienia bolesnego rozstania.

Nie wykluczasz zatem kiedyś powrotu do jakiejś formuły kabaretowej. Czy to już jest zamknięty rozdział?

MS: Myślę, że będę powracał do kabaretu i na estradę. To jest zawsze miła przygoda, nie wiem jeszcze, jak i kiedy. Chodzi jednak o to, żeby kabaret był przygodą, a nie zawodem. A myśmy w pewnym momencie zaczęli tak dużo grać, występować na taką skalę, że się przestraszyłem, iż to może stać się rutyną - tego się przestraszyłem.

W ankiecie przeprowadzonej w serwisie filmowym w INTERIA.PL na temat najbardziej obiecujących aktorów młodego pokolenia, bezapelacyjnie zwyciężyłeś pokonując m.in. Bartka Opanię i Mateusza Damięckiego. Jakie to uczucie być uznawanym za najbardziej obiecującego aktora?

MS: Oczywiście jest mi bardzo miło. To mnie utwierdza w przekonaniu, że trzeba tak robić dalej, iść tą drogą, że to spotyka się gdzieś tam z uznaniem i to dla mnie jest szczęściem. Natomiast nie uprawiam aktorstwa dla takich właśnie opinii, robię to w dużej mierze dla siebie, bo to lubię i mam wizję tego, co i w jaki sposób chciałbym robić - staram się to w jakiś sposób realizować. Cieszę się, że to się udaje, że spotyka się to z jakimś pozytywnym odzewem, to jest naprawdę miłe. Nie chcę się dać zwariować pochlebstwom. Staram się jak najlepiej wykonywać to, co mam do zrobienia, a że przy okazji to, co robię, jest tym, co lubię robić - lepszy układ trudno sobie wyobrazić.

Masz także spore grono wielbicielek. Ostatnio zostałeś wybrany przez czytelniczki miesięcznika "Elle" - "najbardziej kochanym przez Elle". Czy jest okładka jakiegoś magazynu, na której chciałbyś się znaleźć i sprawiło by Ci to wyjątkową przyjemność?

MS: Nie wiem... Może niektórym trudno jest uwierzyć, ale ja nie lubię pojawić się na okładkach. Jakby nie odnajduję w tym wielkiej satysfakcji. Nie mam takich marzeń, ale jakbym miał wybrać, to chciałbym się znaleźć na okładce "Filmu". To jest branżowe pismo i byłoby mi miło tam się znaleźć.

Wiem z pewnym źródeł, że kiedy byłeś w szkole średniej i działałeś w harcerstwie, wszystkie druhny kochały się Tobie. Wiedziałeś o tym?

MS: (ze śmiechem) Szkoda, że dopiero teraz dowiaduję się to tym. Może jakbym wtedy o tym wiedział, to wszystko inaczej by się potoczyło. Harcerstwo to był okres świetnych przygód i wspaniałych ludzi, wiele przyjaźni się wtedy nawiązało, które przetrwały do dzisiaj. Jest kilka osób, z którymi cały czas utrzymuję kontakt i bardzo sobie cenię ich przyjaźń. Ci ludzie są obecni w moim życiu - kolega z harcerstwa był u mnie w kabarecie.

Czy możesz zdradzić coś na temat swej żony?

MS: Moja żona studiuje kulturoznawstwo w Krakowie i ma na imię Samanta. To tyle informacji.

Jakie masz plany zawodowe na najbliższy czas??

MS: Zrobiłem dwa filmy w lecie i teraz trochę odpoczywam. Zaczynem za niedługo teatr telewizji, być może zacznę pracować nad sztuką teatralną, na razie ale nie chcę zapeszać. Robię dubbing do nowego Disneya "Nowa szata króla". To takie plany - na dzisiaj.

Czy to prawda, że twój tata, Jerzy Stuhr, chciałby nakręcić nową wersję "Amatora" Krzysztofa Kieślowskiego i że mielibyście obaj w nim zagrać?

MS: To prawda, ale mój ojciec miałby tam tylko grać, nie reżyserować. Scenariusz jest już gotowy i to naprawdę bardzo dobry tekst, oparty na kanwie "Amatora", ale jest to zupełnie inna historia. Niestety, ojciec nie może zebrać pieniędzy na ten film. Tak to jest z ambitnymi projektami, że producent nie jest w stanie zebrać pieniędzy.

Przyjąłbyś rolę za naprawdę duże pieniądze w filmie, który nie byłby ciekawy?

MS: Trudno mi teoretyzować. Co to znaczy nieciekawa rola i co to są duże pieniądze - to rzecz względna.

Mówisz na przykład, że nie lubisz seriali, a przecież zagrałeś w "Przeprowadzkach". Czy to jest coś innego?

MS: Ale to jest porządny serial, mający porządny scenariusz, określoną ilość odcinków, a nie tasiemiec. To poważny projekt, historia napisana z pewną ideą, pewną myślą. Dlatego przyjąłem rolę w jednym z odcinków. Natomiast w telenoweli nie zagrałbym za żadne pieniądze.

A co myślisz o udziale aktorów w reklamach?

MS: Aktor, który występuje w reklamie, zamyka sobie w pewien sposób możliwość robienia niektórych innych rzeczy. Wydaje mi się, że gdybym teraz wziął udział w jakiejś reklamie, to mógłbym kogoś do siebie zrazić, a tego nie chcę.

Czy to, że występowałeś w ,kabarecie ma wpływa na to, jakie role są Ci proponowane. Czy rodowód kabaretowy jest dla Ciebie obciążeniem?

MS: Nie odbieram teraz tego jako obciążenie, ale zaczynam zauważać, że często dostaję propozycję grania w komediach - przyjmuje niektóre z nich. Staram się nie odżegnywać od grania w komediach, ale chciałbym również grać role poważne, jak najwięcej rzeczy spróbować.

Co jest dla Ciebie ważne w tym, co robisz?

MS: Najważniejsza tak naprawdę jest rodzina i żeby trzymać się tego, co się czuje, cały czas być w zgodzie ze sobą. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby nie robić nic wbrew sobie.

Czy mógłbyś krótko podsumować rok 2000. Co Ci przyniósł?

MS: Każdy mój kolejny rok jest jeszcze bardziej udany, a ten był najbardziej. Jestem w szkole teatralnej, dużo się tutaj uczę, założyłem rodzinę - co jest najważniejsze, zagrałem też w fajnych filmach. Generalnie same plusy.

Czy z jakimiś nadziejami, a może obawami, wchodzisz w nowe milenium?

MS: Zawsze z nadzieją patrzę w przyszłość. Przekonuje mnie do takiej postawy to, co zdarzyło się do tej pory. Zawsze wierzę bardzo w to, że będzie dobrze.

I tego Ci życzę. Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jerzy Stuhr
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy