Krzysztof Gosztyła: Kawa, papierosy i radość życia

Krzysztof Gosztyła /Zenon Zyburtowicz /East News

Krzysztof Gosztyła słynie nie tylko ze swych filmowych ról, ale tez jako niezrównany lektor, którego głosu możemy słuchać w wielu audiobookach. Obecnie występuje w serialu "Blondynka".

Jako doktor Fus w "Blondynce" musiał pan chwycić za toporek. Kiedy pan ostatnio rąbał drewno?

Krzysztof Gosztyła: - Oj, ze 30 lat temu! Ale ładnie mi poszło, bo raz dwa wyczułem siekierę. Jestem chyba człowiekiem o niezłej koordynacji i pewnych manualnych talentach. To się wiąże z tym, że przez wiele lat grałem na instrumencie. Ćwiczenia, jakim poddawane jest dziecko posłane do muzycznej szkoły, wyrabiają koordynację ruchową.

Czy z ochotą uczęszczał pan do szkoły muzycznej, czy też czuł się pan do tego przymuszany?

- Trzy razy rezygnowałem ze szkoły muzycznej, a potem do niej wracałem. Wreszcie zrezygnowałem z muzyki definitywnie, jako młodzieniec pozornie dorosły, bo gdzież tam 20-latkowi do dorosłości. Odsprzedałem wszystko: pulpit, smyczek. Oddałem instrument. Czasem żałuję tej decyzji, choć coraz rzadziej. Ci, którzy z jakichś powodów lubią moją pracę, pewnie by mi nie życzyli, żebym był jedynie czarnym frakiem w trzecim pulpicie orkiestry.

Nie zrezygnował pan za to ze śpiewania. Głęboki głos to pana wizytówka...

- Od natury tego nie dostałem, tylko wyćwiczyłem i wykoncypowałem. Od czasu do czasu śpiewam. Jestem muzykalny, podobno nawet utalentowany, ale, jak już mówiłem, zrezygnowałem z uprawiania muzyki, bo do tego trzeba ćwiczyć po 5-6 godzin dziennie, a nie lenić się, jak ja to robiłem. Talent nie wystarczy, trzeba pracować, cokolwiek się uprawia - piekarstwo, szewstwo czy taniec klasyczny.

Reklama

Chce pan powiedzieć, że jest pan leniwy?

- Mógłbym powtórzyć za Adamem Makowiczem, wspaniałym jazzowym pianistą: "Ponieważ doskonale wiem o tym, że jestem leniem, wstaję rano". Wbijam sobie ostrogi w tyłek i pracuję. Zasada "kochajta mnie, bo jestem utalentowany" jest mi obca. Wszystko trzeba wypracować. Uskarżanie się, że mnie Bóg nie dał talentu, a komuś innemu dał, nie ma sensu. Pavarotti powiedział kiedyś: "Żałuję, że mój ojciec nie wybrał kariery wokalnej, bo materiał głosowy ma lepszy ode mnie. Ale cóż? Postanowił zostać serowarem i w tym został mistrzem".

Mógłby pan zaśpiewać, jak Edith Piaff, że niczego w życiu nie żałuje?

- Nie mam takiej czelności, gdyż jestem samokrytyczny i wielu rzeczy jednak w życiu żałuję. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak żyć teraźniejszością. Staram się te godne pożałowania rzeczy od siebie odsuwać. Robię to na tyle skutecznie, że w ogóle nie myślę o śmierci i jej się nie boję. Mogę z niej kpić i żartować, bez żadnych póz, zwyczajnie - żyję. Myślę, że jestem tak pracowity, rzetelny i akuratny, że to wystarczy za wszystko. Tyle daję światu. A reszta? Chcę od świata dostać jak najwięcej.

I co na tej liście oczekiwań od świata się znajduje?

- Nie jest mi konieczna do szczęścia wyprawa do Tajlandii, Indii, czy Chin. Nie muszę też oglądać muzeum w Watykanie. Jako człowiek fikcji ograniczam się w jakimś sensie do wyobraźni, a myślę, że ją rozwinąłem znakomicie. Mnie, proszę pani, wystarcza powieść, muzyka, francuski kanał Mezzo...

To pana łączniki ze światem realnym?

- No tak, ale nie chciałby też przesadzić. Mój mistrz, Gustaw Holoubek, wydał kiedyś wywiad-rzekę "Teatr jest światem". Ja tak nie uważam, są dużo ważniejsze rzeczy od teatru i, uogólniając, są ważniejsze rzeczy od aktorstwa. Kiedy na człowieka spada choroba i nagle trafia do szpitala, albo gdy widzi lekarzy, którzy operują dziecięce serduszka, to nagle okazuje się, że całe to aktorstwo to taki kaprys ludzkości, a prawda jest po ich stronie. Trudno nie zauważyć też, że żyjemy w czasach cywilizacji technicznej. Nagrywa pani naszą rozmowę na sprzęt, o którego działaniu nie mam zielonego pojęcia, podobnie jak o działaniu samochodu, który jest tak pożyteczny. Należałoby podziękować ludziom, którzy wymyślili te wszystkie przedmioty i uczynili życie tak dobrym.

Potrafi się pan cieszyć drobiazgami? Kawą, przerwą na papierosa?

- Kawy dużo piję, papierosów też dużo palę i bez wątpienia potrafię się tym cieszyć, ale nieraz nie widzę detali, bo w głowie mam zupełnie coś innego. Być może chwilami jestem nawet trochę nieobecny. Kiedy się budzę, bywam bardzo miły, ale można też trafić na mnie zasklepionego w tych innych, fikcyjnych regionach.

Choć nie potrzebuje pan do szczęścia podróży po świecie, ma pan takie miejsca na mapie świata, do których warto wracać, choćby pamięcią?

- Tak, ale te miejsca są związane raczej z zapachami. Cały czas mam w pamięci zapach Nowego Jorku, Kijowa, Pragi, czy Adriatyku. Warszawa, choć jestem warszawiakiem rodowitym, nie ma dla mnie swoistego zapachu. Nie wiem, na czym to polega? Może gdybym był z Gdańska, Warszawa miałaby dla mnie osobny zapach? Swój zapach ma natomiast Sopot - jest piękny, tylko przeludniony. Tymczasem ja za tłumem nie tęsknię i od najmłodszych lat ceniłem sobie "bezludność". Dlatego nie chodziłem na koncerty muzyczne, tylko wolałem kupować płyty i słuchać ich samotnie. Bywały z tym kłopoty, bo gdy zacząłem studiować w konserwatorium muzycznym, musiałem obowiązkowo chodzić na koncerty, co miała poświadczać odpowiednia pieczątka w indeksie.

Jak się więc pan ratował?

- Koledzy, którzy chodzili na koncerty, dawali podstemplować indeks zamiast mnie. Ja w ogóle nie bywałem na imprezach, również sportowych. Nigdy nie byłem na żadnym meczu. No może raz, ze dwadzieścia lat temu, obejrzałem w Mielnie pokaz aikido. Jak już mówiłem, źle się czuję w tłumie...

W takim razie może powinien pan zamieszkać na bezludnej wyspie...

- Nie aż tak! Ludzie są nam potrzebni. Choć, z jednej strony, często są tym najgorszym, co nas spotyka, to - z drugiej - są też tym najlepszym. Nie zajmowałbym się aktorstwem, gdyby nie ludzie. To fascynujący gatunek i zgłębianie go, choćby poprzez aktorstwo, też jest fascynujące. Podobnie jak poznawanie samego siebie. Sandor Marai twierdził, że przez całe życie człowiek poznaje samego siebie i to jest głównym jego zadaniem. Bardzo szanuję tego starego samotnika, chyba wszystkie jego utwory przeczytałem.

A pan czego dowiedział się o sobie dzięki aktorstwu?

- Kilku rzeczy, których nikomu nie wyjawię.

Podobno życie jest proste, tylko my je komplikujemy...

- Autor "Targowiska próżności", Thackeray, powiada: "Świat jest wiernym zwierciadłem twoich uczuć". Jeśli jesteś zgorzkniały, świat będzie dla ciebie taki również, uśmiechnij się do niego, a odpowie tym samym.

Uśmiechnij się, jutro będzie lepiej?

- Dziś jest dobrze!
 
Ewa Jaśkiewicz

Życie na Gorąco Retro
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy