Reklama

Kino lekkie robi się ciężko

Michał Lewandowski to aktor, który ma na swym koncie udział w kilku filmach ("Nienasycenie", "Drzazgi") i serialach ("Na Wspólnej", "Sąsiedzi"). Szerszej publiczności najbardziej znany jest z roli w serialu "Majka", gdzie zagrał Adama, przyjaciela głównego bohatera. Teraz będzie kojarzony jeszcze z jedną rolą - w filmie Cezarego Pazury "Weekend" 31-letni aktor wciela się w postać gangstera Guli.

Kim jest Gula?

Michał Lewandowski: - To bardzo sympatyczny facet, chyba że musi zrobić coś złego, na przykład ratować swojego brata. Wtedy sięga po broń i zabija. Taka nowa jakość gangstera.

Jest nieodpowiedzialny?

- To jest wariat, powinien sięgać po broń jedynie wtedy, kiedy daje mu ją brat, Maks. Oni działają jak jeden organizm. Maks wie, że jak Gula strzela, on musi się schować, bo może dostać kulkę.

Czym Gula się zajmuje?

- Razem ze swoim bratem, Maksem, którego gra Paweł Małaszyński pragną lekko żyć. Postanowili, że na to pozwoli im właśnie "gangsterka", bo są z niej dobre i łatwe pieniądze. I funkcjonują w ten sposób. Gula żyje w ten sposób, bo Maks tak żyje. On jest przy bracie. Maks jest dla niego wzorem, być może nawet ojcem.

Reklama

Gula to jest pozytywna postać?

- Tak. Odniosłem takie wrażenie czytając scenariusz po raz pierwszy.

Ale strzela, zabija?

- Tak. Ale zabija tylko tych złych. Nie strzela do nikogo, kto jest dobry. Wiesz, czasami w interesach tak jest, że trzeba kogoś zlikwidować.

Jest płatnym mordercą?

- Nie, wykonuje robotę dla swojego Szefa. Zarówno ja, jak i Maks bardzo mu ufamy- bo pewnie kiedyś wyciągnął nas z jakiegoś podwórka. On jest dla nas oknem na świat. I my wykonujemy dla niego mokrą robotę.

A jaki jest Maks?

- To jest taki facet a'la James Bond - elegancko ubrany, z zasadami. To jest ktoś taki, kim Gula chciałby być, ale nie potrafi. Nie potrafi, bo ma taki, a nie inny charakter. Tylko Maks może mu coś powiedzieć, ochrzanić go jako jego starszy brat i jego wzór. Każdy inny zapewne by zginął bardzo szybko.

Jacy są razem?

- Myślę, że jak rozmawiają jest zabawnie. Ale jak strzelają, są jednym organizmem. Bardzo dobrze się rozumieją - potrafią ze sobą o czymś rozmawiać i nagle w ułamku sekundy celować do tego samego celu. I potem wrócić do rozmowy. To dwie kompletnie różne osoby, ale działają jak jedna. Pierwszy musiał być podobny do taty, a drugi do mamy. Nie ma innego wyjścia.

Młoda to dziewczyna Guli?

- Tak. Ma koło piętnastu lat.

To jest chyba nielegalne?

- Oczywiście, że jest nielegalne, dlatego starszy brat, gdy widzi dziewczynę pyta: "Ile ona ma lat?". Gula na to: "Spokojnie, tyle, ile trzeba". "Jak jest nieletnia, to jest nielegalna" - odpowiada Maks. A Gula: "Wszystko w tym kraju jest nielegalne". I to znaczy, że przyznaje się do tego, że jest nieletnia.

Kto ją gra?

- Ania Karczmarczyk, bardzo urodziwa dziewczyna, dobra aktorka, która dopiero zaczyna karierę. Ale już zdradza pewne talenty. Rośne nam nowa gwiazda.

Występujesz w jakiejś scenie z Pawłem Wilczakiem?

- Miałem wielką przyjemność uderzyć Pawła Wilczaka prosto w głowę patelnią. Oczywiście zatrzymałem ją odpowiednio wcześnie i była gumowa na wszelki wypadek.

Jakim doświadczeniem dla ciebie była ta rola?

- Miałem jednodniowy kurs około dwóch, trzech godzin strzelania z broni. Broni nigdy nie trzyma się na spuście. Kładziemy ją dopiero wtedy, gdy podejmiemy decyzję o strzale. Wszystko jest na prostych rękach. Jest taka scena, jak Gula zmienia magazynki i mu wypadają na ziemię. To jest scena filmowa, bo fachowiec wyciąga magazynek ręką. Musi mieć pewność, że nie zostanie w broni. My robimy coś pomiędzy filmem, a rzeczywistością, żeby to wyglądało ciekawie. Wróciłem taki naładowany z tego szkolenia do domu i powiedziałem do mojej dziewczyny: "Madzia, kupuję sobie Gloka". Już mi przeszło oczywiście, ale chętnie wybiorę się jeszcze raz, żeby postrzelać. Po co pić, po co palić, jak można postrzelać. To dopiero odstresowuje.


Współpracowali z wami pirotechnicy z Czech.

- Robili między innymi "Casino Royale" z Danielem Craigiem. To są absolutni fachowcy, którzy pokazali na co ich stać. Mam nadzieję, że to wszystko będzie widać na ekranie. Byliśmy z Pawłem Małaszyńskim pod wielkim wrażeniem. A przecież Paweł ma już niejeden taki film za sobą.

Jak ci się pracowało z Cezarym Pazurą?

- Czarek wszystko wie. Jeżeli jest sytuacja niepewności, to on przyjdzie i ją wyjaśni. Ma doświadczenie. Tylko chłonąć od niego.

Co byś powiedział o tym filmie komuś, kto nic o nim nie wie?

- Powiedziałbym tak: "Słuchaj, stary, gram w filmie z najbardziej popularnymi i najlepszymi aktorami w tym kraju, jedną z dwóch głównych ról. Mało tego, jest to debiut reżyserski Cezarego Pazury, który się do niego bardzo dobrze przygotował. Mało tego, stary, tam będą pościgi, strzelaniny i trzy piękne kobiety".

Co jest ważne dla Guli?

- W języku Guli: laski, dobra zabawa i szybkie życie. To jest taki facet, który za dużo się nie zastanawia. Najpierw powie, potem pomyśli. Chce łatwo żyć. Lubi samochody, ale nie może jeździć takim, jak ma jego brat, bo by go ktoś zaraz podziurawił. Dlatego jeździ starą beemką.

Weekend kojarzy się z relaksem. A ten "Weekend"?

- To jest relaksu koniec. To jest przede wszystkim kino akcji. Mamy nadzieję, że to kino lekkie, że widz będzie zadowolony. Ale, jak to Czarek powtarza, kino lekkie robi się ciężko.

- Nie będziemy opowiadali trudnych historii. Chcemy, żeby widz był zadowolony i po powrocie do domu chciał wrócić do kina i zobaczyć film jeszcze raz. Żeby pomyślał: "Dzisiaj popatrzę sobie na Maksa. Małaszyński tak dobrze go zagrał, że nie było czasu spojrzeć na Lewandowskiego. Pójdę do kina we wtorek, żeby go zobaczyć....On też zagrał dobrze". Bo tak właśnie ogląda się dobre filmy. Kiedy miałem więcej czasu oglądałem te same filmy wiele razy, i za każdym dostrzegałem w nich co innego. To były tytuły takie jak "Rambo" czy "Comando", nazwiska takie jak Stallone czy Schwarzenegger. Pamiętam, że moja ciotka kiedyś obliczyła, że pierwszą i drugą część "Rambo" obejrzałem łącznie siedemdziesiąt sześć razy.

A "Weekend" jest trochę, jak "Rambo"?

- Chciałbym, żeby ten film był tak odebrany, jak "Rambo" w tamtym czasie. To był naprawdę majstersztyk. Nawet jeśli amerykański film akcji jest słaby fabularnie, wychodzi się z kina zadowolonym, bo zrobili go profesjonaliści. Amerykański film zawsze dobrze wygląda. I taki ma być "Weekend".

Czy w scenach akcji zastępował cię dubler?

- Tak. Bardzo dobry niegdyś aktor, popularny w naszym kraju, Cezary Pazura. Pewnie ci starsi pamiętają jeszcze to nazwisko. Żartuję. Była taka scena, w której nie zsynchronizowałem strzałów z broni z dziurami pojawiającymi się na ścianie. Czarek za mnie to zrobił. Potem zrobiłem to ja i plama na honorze została zmyta. I zastępował mnie jeszcze kaskader. Wpadał na drzwi. W scenach mówionych nie mam dublera.

Czego życzyłbyś sobie w związku z tym filmem?

- By wszyscy byli mną tak samo zachwyceni, jak są zazwyczaj Pawłem Małaszyńskim. Bardzo bym chciał wejść na półkę, na której są już Paweł i Andrzej Andrzejewski.

A Cezaremu Pazurze?

- Żeby cały czas miał tyle samo energii i zarażał nią wszystkich ludzi. Żeby się nie zatrzymywał w tym, co robi; wprowadzał do polskiego kina to, co teraz - lepszy świat, którego trochę brakuje u nas w kraju. Chciałbym, żeby kino było takie, jak Czarek. Rewelacyjne.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Michał Lewandowski | Majka | film | aktor | kino | Paweł Małaszyński
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy