Reklama

Ken Loach: Złość może być konstruktywna

"Co to za świat, który sami stworzyliśmy?" - zastanawia się Ken Loach, który w swoim najnowszym filmie - "Ja, Daniel Blake", nagrodzonym Złotą Palmą w Cannes, porusza problem jednostki, która musi zmierzyć się z biurokratycznym molochem.

"Co to za świat, który sami stworzyliśmy?" - zastanawia się Ken Loach, który w swoim najnowszym filmie - "Ja, Daniel Blake", nagrodzonym Złotą Palmą w Cannes, porusza problem jednostki, która musi zmierzyć się z biurokratycznym molochem.
Ken Loach - po zbyt pochopnej decyzji o zakończeniu reżyserskiej kariery - powrócił w wielkim stylu /Eamonn M. McCormack /Getty Images

"Ja, Daniel Blake" to uhonorowana najważniejszą nagrodą festiwalu w Cannes niesamowicie wzruszająca i pełna humoru historia dojrzałego mężczyzny, który decyduje się pomóc samotnej matce z dwójką dzieci stanąć na nogi. Jednak gdy sam zacznie starać się o zasiłek, trafi w tryby bezdusznej, biurokratycznej machiny niczym z powieści Franza Kafki.

Pomimo obojętności urzędników i kolejnych wyzwań, jakim muszą sprostać w codziennym życiu, Daniel i Katie na nowo odnajdą radość życia i prawdziwą przyjaźń.

Reklama

Podobno "Klub Jimmy'ego"miał być twoim ostatnim filmem. Jeśli to prawda, to co skłoniło cię do nakręcenia "Ja, Daniel Blake"?

Ken Loach: - Powiedziałem to pochopnie. Jest tyle historii do opowiedzenia. Tylu bohaterów do przedstawienia...

Jakie są korzenie tej historii?

- Punktem wyjścia była uniwersalna historia o ludzkich wysiłkach, by przetrwać. Bohaterowie i sytuacja muszą być osadzeni w przeżytym doświadczeniu. Jeśli się dobrze przyjrzeć, można dostrzec świadome okrucieństwo w sposobie, w jaki państwo troszczy się o potrzebujących i celową nieskuteczność biurokracji jako narzędzia walki politycznej: "Jeśli nie znajdziesz pracy, będziesz cierpiał". Motywacją dla powstania tego filmu była złość na ten stan rzeczy.

Gdzie zacząłeś zbieranie informacji?

- Zawsze chciałem zrobić coś w moim rodzinnym mieście, Nuneaton w środkowej Anglii, więc pojechaliśmy tam z Paulem [Lavertym, scenarzystą filmu - przyp.red.] spotkać się z mieszkańcami. Trochę działam w organizacji charytatywnej Doorway, prowadzonej przez moją przyjaciółkę, Carol. Przedstawiła mnie i Paula ludziom, którzy z różnych powodów nie mogli znaleźć pracy (między innymi z powodu jej braku). Niektórych zatrudniały agencje, więc ich dochody były niepewne i nie mieli gdzie mieszkać. Jednym z nich był sympatyczny młody człowiek, który zaprosił nas do swojego pokoju we współdzielonym domu, w którego utrzymaniu pomaga Doorway.

- Był to pokój jak z powieści Dickensa. Materac na podłodze, lodówka i tyle. Paul spytał, czy mógłby zajrzeć do lodówki, a chłopak się zgodził. Gdy ją otworzył, zobaczyliśmy, że jest pusta: ani mleka, ani chleba, nic. Spytaliśmy go, czy zdarzyło mu się ostatnio nie mieć pieniędzy na jedzenie. Powiedział, że w poprzednim tygodniu nie jadł przez cztery dni. Był głodny i zdesperowany. Znajomy, który pracował dla agencji, powiedział mu któregoś dnia o piątej rano, żeby na szóstą był w magazynie. Nie miał, czym tam dojechać, ale jakoś mu się udało. Na miejscu kazano mu zaczekać, a piętnaście po szóstej powiedziano, że jednak nie ma dla niego pracy. Został odesłany i nie zarobił pieniędzy. Takie ciągłe upokorzenie i niepewność to coś, do czego odwołujemy się w filmie.

Dlaczego, spośród historii wielu osób, które poznałeś, wybrałeś akurat tę?

- To była najtrudniejsza decyzja. Tych historii jest tak dużo. Jest całe pokolenie rzemieślników, których życia zawodowe chylą się ku końcowi. Mają problemy zdrowotne. Nie potrafią pracować dla agencji, robiąc trochę tego, trochę tamtego. Są przyzwyczajeni do tradycyjnej struktury pracy i czują się zagubieni. Nie radzą sobie z nowymi technologiami, a poza tym mają problemy zdrowotne. Muszą przechodzić ocenę prawa do zasiłku. Bywają uznani za zdolnych do pracy, mimo że nie są. Ta biurokratyczna, zawiła struktura niszczy ludzi. Poznaliśmy wiele takich historii. Paul stworzył bohatera, Daniela Blake'a, i ruszyliśmy z realizacją projektu.

Twierdzisz, że struktura biurokratyczna jest zawiła celowo...

- Tak. Urzędy pracy nie mają pomagać ludziom, tylko rzucać im kłody pod nogi. Doradca nie informuje ludzi o wakatach. Kiedyś było inaczej. Pracownicy urzędów muszą odrzucać określoną ilość wniosków o zasiłki, w przeciwnym razie sami przechodzą szkolenie z zakresu "podnoszenia skuteczności". Jak u Orwella, prawda? Tego wszystkiego dowiedziałem się od pracowników Ministerstwa Pracy, urzędów pracy, związkowców - dowodów jest pod dostatkiem. Gdy wypłata zasiłku zostaje wstrzymana, ludzie nie mają z czego żyć. Dlatego pojawiły się banki żywności. Rząd wydaje się z nich zadowolony. Planują teraz skierować do banków żywności doradców zatrudnienia, dzięki czemu banki zostaną włączone do mechanizmów państwowych radzenia sobie z biedą. Co to za świat, który sami stworzyliśmy?

Czy to historia charakterystyczna tylko dla naszych czasów?

- Myślę, że ma szersze implikacje. Jej korzenie sięgają praw ubogich z XVI wieku, które dzieliły ich na ubogich z własnej winy i ubogich "niewinnych". Klasa robotnicza pracuje ze strachu przed biedą. Bogaci muszą być wynagradzani wysokimi łapówkami. Establishment polityczny świadomie wykorzystuje głód i biedę, by skłonić ludzi do pracy za najniższą pensję i w wielkiej niepewności jutra. Biedni muszą wziąć na siebie odpowiedzialność za swoją sytuację. Obserwujemy to w całej Europie i nie tylko.

Opisz charakter Daniela, kim jest, jakie jest jego położenie?

- Dan przepracował całe życie jako stolarz. Pracował na dużych i małych budowach, realizował zlecenia. Wciąż lubi pracować w drewnie. Jego żona zmarła, miał poważny zawał i omal nie spadł z rusztowania. Nie może pracować, chodzi na rehabilitację, więc dostaje zasiłek. Film opowiada o tym, jak próbuje przetrwać po decyzji, że jest "zdolny do pracy". Jest wytrwały, pogodny i z przyzwyczajenia strzeże swojej prywatności.

A kim jest Katie?

- Jest samotną matką z dwójką dzieci. Wcześniej mieszkała w hostelu w Londynie. Lokalne władze znalazły jej mieszkanie na północy, za które czynsz jest opłacany z jej dodatku mieszkaniowego, co oznacza, że władze nie muszą się do niego dokładać. Mieszkanie nie jest złe, chociaż wymaga pracy. Katie popada w niełaskę systemu i zaczyna mieć kłopoty. Nie ma rodziny, żadnego wsparcia, pieniędzy. Jest realistką. Rozumie, że jej odpowiedzialnością jest przetrwanie.

Walka z biurokracją jest ważną częścią filmu. Jak udało ci się zbudować jej dramatyzm?

- Myślę, że film działa na ludzi, ponieważ większość zna te problemy z doświadczenia: frustrację i czarny humor towarzyszące walce z biurokracją, która jest tak beznadziejnie głupia, że można zwariować. To oraz podtekst relacji z ludźmi za biurkiem lub po drugiej stronie linii telefonicznej, oddaje cały humor, okrucieństwo i tragedię tej historii. "Biedni są winni swojej biedy" - to chroni władzę klasy rządzącej.

Czego oczekiwałeś od Dave'a Johnsa i Hayley Squires, grających Dana i Katie?

- Jeśli chodzi o Dana, szukaliśmy normalnego, rozsądnego faceta, który codziennie chodził do pracy, pracował z kolegami i żartował. To było jego życie aż do chwili, gdy zachorował i musiał zająć się żoną. Musiał to być też ktoś wrażliwy i niejednoznaczny, z poczuciem humoru.

- Katie to osoba, która potrafi dostosować się do okoliczności, jest realistką, ma potencjał. Wyrzucono ją ze szkoły, ale teraz studiuje na Otwartym Uniwersytecie. Szukaliśmy kogoś wrażliwego, ale śmiałego i odważnego. I, tak jak w przypadku Dana, stuprocentowo autentycznego.

Dave Johns jest aktorem i komikiem stand-upowym. Dlaczego wybraliście go do roli Dana?

- Tradycja stand-upu jest zakorzeniona w życiu klasy robotniczej. Elementy komediowe stand-upu odnoszą się właśnie do trudów przetrwania. Komicy muszą mieć dobre wyczucie czasu. Ono jest cechą charakterystyczną komików. Ich głos i oni sami są zakorzenieni w jakiejś rzeczywistości. Tego właśnie szukaliśmy. Dave to ma. Pochodzi z Byker. Tam też kręciliśmy niektóre sceny. Mówi dialektem Geordie, jest w odpowiednim wieku, jest człowiekiem pracującym, który potrafi rozśmieszać ludzi, a tego właśnie chcieliśmy.

Czy liczysz na to, że twoje filmy wpłyną na rzeczywistość? Jeśli tak, czego spodziewasz się po "Ja, Daniel Blake"?

- Jest takie stare hasło: "Agitować. Edukować. Organizować". Można agitować za pomocą filmu. Edukować - nie bardzo, ale można zadawać pytania. Nie da się organizować. To ważne, ponieważ nie możemy sobie pozwolić na akceptację rzeczy, które są niedopuszczalne. Istotą dramatu jest odegranie przez bohaterów ich wewnętrznych konfliktów. Jeśli możemy to odnaleźć w sytuacjach uniwersalnych, które naprawdę mają znaczenie dla świata, tym lepiej. Myślę, że złość może być konstruktywna. Złość, która sprawia, że publiczność wychodzi z kina bez poczucia rozstrzygnięcia, ale z potrzebą działania, podjęcia wyzwania.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ken Loach
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy