Reklama

Kacper Kuszewski: Aktor powinien zaskakiwać

W programie "Twoja Twarz Brzmi Znajomo" pokazał, że poza talentem aktorskim potrafi świetnie śpiewać i tańczyć. Kacper Kuszewski wciąż szuka pomysłów na kolejne wcielenia.

W programie "Twoja Twarz Brzmi Znajomo" pokazał, że poza talentem aktorskim potrafi świetnie śpiewać i tańczyć. Kacper Kuszewski wciąż szuka pomysłów na kolejne wcielenia.
Kacper Kuszewski jako Maria Callas w finale "Twoja Twarz Brzmi Znajomo" /AKPA

Oglądał pan finał programu "Twoja Twarz Brzmi Znajomo"?

Kacper Kuszewski: - Oczywiście! Na sobotni wieczór zaprosiłem sporą grupę przyjaciół. Był szampan, który w tajemnicy mroził się w lodówce. Nie mogłem przecież zdradzić, że to ja wygram! Czułem się trochę speszony, bo nie lubię oglądać siebie na ekranie.

Jak przeżył pan zalew gratulacji?

- Przyglądam się temu z ogromnym zdumieniem i trochę mnie to onieśmiela. Nigdy nie spotkałem się z taką falą pozytywnych reakcji, dowodów uznania, sympatii, wręcz zachwytu nad moją pracą. Znajomi dzwonili z gratulacjami przez wiele dni, a internet oszalał. To miłe i niezwykle dla mnie ważne, bo oznacza, że widzowie akceptują i lubią to, co robię. To mi daje siłę i chęć do dalszej pracy. Do udziału w programie podchodziłem z przymrużeniem oka. Traktowałem występy jak zabawę, nie rywalizację. Wiedziałem, że bez względu na to, kto wygra, nagroda pójdzie na szlachetny cel.

Reklama

Nagrodę przeznaczył pan na Centrum Praw Kobiet. Dlaczego?

- Dowiedziałem, się że jedna z najdłużej działających organizacji pozarządowych, która zajmuje się pomocą ofiarom przemocy domowej, potrzebuje wsparcia, bo została pozbawiona przez rząd części funduszy. Zdaję sobie sprawę, że 100 tys. zł, na które opiewał czek, to kropla w morzu potrzeb. Ale może dzięki temu ludzie zwrócą uwagę na wagę problemu. W Polsce kilkaset tysięcy kobiet rocznie pada ofiarą agresji - we własnym domu. To przerażające! Trzeba głośno o tym mówić, walczyć z tą patologią.

Przy okazji występów Anny Dereszowskiej pojawiły się głosy, że jest faworyzowana. Pojawiła się fala hejtu.

- To zdarzyło się po czwartym odcinku, który Ania, dzięki głosom pozostałych uczestników, wygrała, śpiewając piosenkę "Blank Space" Taylor Swift. Na żywo jej występ zrobił na nas fantastyczne wrażenie. Niestety, energia, którą czuliśmy w studio, nie przeniosła się przez ekrany telewizorów. Czasem tak się zdarza, nie wiadomo dlaczego. Widzowie uznali wówczas, że inne występy w tym odcinku były lepsze i pojawiła się fala krytyki i hejtu. To było bardzo przykre, przede wszystkim dla samej Ani, ale także dla pozostałych uczestników i całej ekipy. Nie bardzo wiedzieliśmy, jak zareagować. Czuliśmy się bezradni. Potem Ania zaśpiewała piosenkę Kory i to była prawdziwa petarda. Ale widzowie, niestety, byli już do jej występów uprzedzeni.

Artyści wciąż wystawiają się na ocenianie. Pora przyzwyczaić się do hejtu.

- Ocenianie i hejt to dwie różne sprawy. Do hejtu nigdy się nie przyzwyczaję! Owszem, każdy ma prawo do wyrażenia swojej opinii, nawet krytycznej, ale trzeba to robić z szacunkiem dla drugiego człowieka i jego pracy. Pogarda i nienawiść do niczego dobrego nie prowadzą. Dyskutujmy, ale bez wyzywania się. Może to banalnie brzmi, ale wierzę, że świat jest taki, jakim go sobie zbudujemy. Trzeba robić wszystko, by był lepszy.

Sprawił pan widzom dużo radości. Które z wcieleń były panu najbliższe?

- Sting, Maryla Rodowicz, Mieczysław Fogg i Maria Callas to artyści, których wcześniej już dobrze znałem i lubiłem. Z pozostałymi było mi o tyle trudniej, że słabo orientuję się w muzyce pop, na co dzień słucham jazzu i muzyki klasycznej. Nie miałem pojęcia, kto to jest Anastacia czy Missy Elliott! Do dziś nie wiem, jak udało mi się uchwycić ich charakterystyczne gesty, mimikę, barwy głosu, maniery wokalne. Wszyscy ci piosenkarze na swój sukces pracują latami. Długie tygodnie szlifują każdy, najmniejszy fragment piosenki, a potem do znudzenia trenują choreografię do teledysku. Ja miałem na przygotowanie kilka dni, a potem musiałem na żywo zaśpiewać ich przebój, przy tym brzmieć i ruszać się tak jak oni. Wydawało się to niewykonalne, a jednak się udało!

To połączenie talentu i pracy. Do tego jest pan znakomitym komikiem.

- Nigdy wcześniej nie przejawiałem talentu do parodiowania, sądziłem, że tego nie potrafię. Owszem, dawno temu, na studniówce, wysokim falsetem śpiewałem piosenkę "Zosia i ułani" z Kabaretu Starszych Panów, którą w oryginale wykonywała Irena Kwiatkowska. Wyszło całkiem zabawnie. Teraz postanowiłem moją umiejętność wykorzystać. I spodobało się! Tak więc, poza Callas, pozostałe wykonania były dla mnie nie lada wyzwaniem. Ale było warto, bo wiedza, jaką wyniosłem, współpraca ze wspaniałymi ludźmi, reżyserem i choreografem Krzyśkiem Adamskim oraz trenerką głosu Agnieszką Hekiert, z pewnością przyda mi się w dalszej pracy artystycznej.

Liczy pan, że udział w show otworzy przed panem nowe drzwi?

- Trudno powiedzieć. Sam jestem ciekaw, czy coś się teraz wydarzy. Cieszę się, że mogłem pokazać tyle różnych kolorów i umiejętności. Większość widzów utożsamia mnie z Markiem Mostowiakiem. Myślą, że prywatnie jestem taki sam, jak on. To naturalne, bo oglądają mnie w tej roli od 17 lat. Dziwi mnie natomiast, że tak samo myśli wiele osób z branży. Dopiero, gdy zobaczą mnie w takim programie jak "TTBZ", mówią: "To Kuszewski potrafi tak świetnie śpiewać, grać, tańczyć?". Ano potrafi! Robię to od lat, w teatrze, dubbingu, na estradzie. Potrafię się zmieniać, na tym przecież polega aktorstwo, prawda? Mam nadzieję, że jeszcze nieraz będę miał okazję zaskoczyć widzów nowymi wcieleniami.

Zdecydował pan, w którą stronę teraz?

- Jeszcze nie, ale bacznie się rozglądam.

Małgorzata Pyrko

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

Telemax
Dowiedz się więcej na temat: Kacper Kuszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy