Reklama

Julia Kowalski: Jestem bardziej Francuzką niż Polką

- Jestem bardziej Francuzką niż Polką. Większość moich przyjaciół jest z Francji. Ale w domu zawsze były polskie akcenty. I prawdę mówiąc, nie chcę iść w ślady Kieślowskiego czy Polańskiego. Oczywiście szanuję ich pracę i bardzo cenie ich filmy, "Dekalogi" czy pierwsze filmy Polańskiego, ale dla mnie mistrzem polskiego kina jest Skolimowski - mówi Julia Kowalski, reżyserka filmu "Znam kogoś, kto cię szuka", który trafił właśnie na ekrany polskich kin.

- Jestem bardziej Francuzką niż Polką. Większość moich przyjaciół jest z Francji. Ale w domu zawsze były polskie akcenty. I prawdę mówiąc, nie chcę iść w ślady Kieślowskiego czy Polańskiego. Oczywiście szanuję ich pracę i bardzo cenie ich filmy, "Dekalogi" czy pierwsze filmy Polańskiego, ale dla mnie mistrzem polskiego kina jest Skolimowski - mówi Julia Kowalski, reżyserka filmu "Znam kogoś, kto cię szuka", który trafił właśnie na ekrany polskich kin.
Julia Kowlalski na polskiej premierze filmu "Znam kogoś, kto cię szuka' /Jarosław Antoniak /MWMedia

"Znam kogoś, kto cię szuka" to historia młodej dziewczyny-Francuzki o polskich korzeniach, która zagubiona w otaczającym ją świecie, poszukuje własnej tożsamości. Pewnego dnia jej ojciec zatrudnia do pracy robotnika z Polski. Okazuje się, że przybył on odnaleźć swojego syna, którego porzucił wiele lat wcześniej. Losy trójki bohaterów splatają się w najmniej oczekiwany sposób.

W filmie, obok dwójki francuskich aktorów - Liv Henneguier i Yoanna Zimmera - zobaczymy również Andrzeja Chyrę i Artura Sterankę.

Reżyserka Julia Kowalski w wywiadzie udzielonym Interii opowiada o swoich związkach z Polską, o pracy z Andrzejem Chyrą i o planach na przyszłość.

Reklama

Mówi pani często, że jednym z tematów, który szczególnie panią interesuje i szczególnie intensywnie chce pani o nim mówić w swoich filmach, jest związek Polski z Francją. Francja to dla Polski szczególny kraj, ponieważ trudno wskazać dwa państwa, których losy tak często się łączyły - nie tylko pod względem politycznym, ale również kulturowym. Wystarczy przypomnieć tutaj Kieślowskiego, który przez lata mieszkał i pracował we Francji. Andrzej Wajda zrobił film "Danton". Jakie pani widzi dla siebie miejsce w tym dialogu Polski z Francją?

Julia Kowalski: - Po pierwsze, urodziłam się we Francji, ale moi rodzice są Polakami. Całą swoją edukację odebrałam we Francji, ale zawsze w domu, szczególnie w rozmowach z mamą, starałam się rozmawiać po polsku. I to właśnie głównie dzięki jej staraniom mówię w tym języku. Jestem bardzo przywiązana do Polski, od dzieciństwa tu przyjeżdżam. Szczególnie bliski jest mi Wrocław i Międzylesie. Praktycznie wszystkie moje wcześniejsze filmy łączą mnie z Polską. W każdym z nich musi być coś polskiego. Ale nie jest tak, że chcę jakoś rozwijać dialog polsko-francuski. To są moje filmy, siłą rzeczy mam tą podwójną kulturę. Jestem bardziej Francuzką niż Polką. Większość moich przyjaciół jest z Francji. Ale w domu zawsze były polskie akcenty. I prawdę mówiąc, nie chcę iść w ślady Kieślowskiego czy Polańskiego. Oczywiście szanuje ich pracę i bardzo cenie ich filmy, "Dekalogi" czy pierwsze filmy Polańskiego, ale dla mnie mistrzem polskiego kina jest Skolimowski. Chce jednak powiedzieć, że bardziej niż na kinie, moje związki z Polską oparte są na moim życiu.

Oglądając "Znam kogoś, kto cię szuka" zastanawiałem się, czy był on bardziej opowiedziany z punktu widzenia Polki czy Francuzki? Wiadomo, że niektóre problemy społeczne, które zaczynają dotykać Polskę, są już od dawna obecne we Francji. Mam tutaj na myśli choćby kryzys rodziny. A chyba o tym po części jest ten film....

- Wydaje mi się, że każdy powie coś innego, Polacy powiedzą, że to jest z punktu widzenia francuskiego, a Francuzi, że jest to opowiedziane z punktu widzenia Polki. To też jest ciekawe, ponieważ moje życie jest takie, że nigdy nie jestem do końca u siebie. I to jest też film o tym, o poszukiwaniu korzeni. Każdy z trzech bohaterów mojego filmu czegoś szuka i nie czuje się dobrze w miejscu, w którym się znajduje. Nikt w tym filmie nie czuje się dokładnie na miejscu. Ten film jest właśnie o dorastaniu, o poszukiwaniu miejsca na świecie, tam gdzie będziemy się dobrze czuć. A całe tło polsko-francuskie jest tylko pretekstem. Nie było zresztą innego wyjścia, ponieważ pisałam o tym, co znam. To jest bardzo osobisty film. Nie jest to autobiografia, ale jest dużo momentów z mojego życia, które w tym filmie się pojawiają.

Jakie to momenty?

- Na przykład, podobnie jak główna bohaterka, ja również gram na flecie. Mój ojciec też zatrudnił polskich robotników na budowie. To są takie sceny z życia. Ale dużo w tym filmie jest też moich uczuć. Ogólnie chciałam zrobić film, w którym każdy widz, niezależnie od wieku, może poczuć się tak, jak czuł się kiedyś w pewnym momencie swojego życia. A cała ta historia to jest tylko pretekst do wywołania tych emocji.

Nie da się nie zauważyć, że pani wizja Polski również jest ciekawa i obarczona pewnym bagażem wspomnień. Oglądając ten film ma się wrażenie, że pokazuje pani kraj, który dla nas - Polaków - już nie istnieje. 

- Śmieszne jest to, że we Francji ludzie postrzegają to trochę inaczej. Tam też wybrałam lokalizacje, które są "bezczasowe". Zabawne jest jednak to, że widzę po wszystkich wywiadach, które udzielam polskim mediom, podobną reakcję. Wszyscy mówią "Ale Polska już taka nie jest!". A dla przykładu Francuzi nie mówią po seansie: "Francja już taka nie jest". To wszystko jest tak stworzone, żeby ten film wyglądał jak "zapiski z pamięci". Chciałabym jednak, żeby mimo tego, że są to moje wspomnienia, wyglądało to tak uniwersalnie. Aby był to film, tak jak mówiłam wcześniej, z którym może się zidentyfikować każdy. Efekt "wspomnień" jest tym, ma czym mi zależało. Mój film nie pokazuje rzeczywistości - kostiumy są zawsze takie same, bohaterowie nigdy się nie przebierają. Nie ma statystów, brakuje rekwizytów, wnętrza są puste. To nie są dekoracje typowe dla filmu, ponieważ to nie jest "film historyczny".  Chciałam, aby każda postać w tym filmie była tak "szybko pomalowana" . Ogólnie ten film ma być taką trochę "fantazją", takim "półsnem".

Chciałem zapytać o postać Józefa, granego przez Andrzeja Chyrę. W jednym z wywiadów chwalił pani umiejętność "improwizowania bez improwizacji". Mówił o tym, że wiele scen w pani filmie wygląda na improwizowane, ale w rzeczywistości takie nie były. Jak pracowało się z pani z bardzo przecież znanym w Polsce aktorem, jakim jest Andrzej Chyra? Z tego co wiem, doskonale mówi po francusku.

- Tak, mówi bardzo dobrze. I to bardzo ułatwiało pracę. Drugi polski aktor, Artur Steranko, w ogóle nie mówi po francusku i dla niego cały ten film był dużo trudniejszy. Musiał się uczyć wszystkich kwestii fonetycznie. A z Andrzejem pracowało się świetnie. Faktycznie, w tym filmie nie ma nic improwizowanego. Wszystkie dialogi były napisane już wcześniej. A jak pracowaliśmy z aktorami? Z Andrzejem było łatwo, to jest wielki aktor. I zaufał mi bardzo szybko. Dużo rozmawialiśmy o głębi i psychologii bohatera. Dla mnie to było bardzo subtelne. Ogólnie, praca z aktorami była dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem, ponieważ do każdego musiałam podejść inaczej.

- Na przykład praca z Liv Henneguier, która gra Rose, główną bohaterkę filmu, była dużo spokojniejsza. Musiałam jej wszystko wytłumaczyć, dlaczego kamera ma stać w takim miejscu, a nie innym itp. Wiedziałam, że ona musi być pewna tego, co robi i była pewna. Przed każdą sceną bardzo dużo rozmawiałyśmy, szczególnie przed scenami intymnymi. Wiedziałam, że ona musi mieć świadomość tego, co będzie w tych scenach widać, dlaczego te sceny muszą tam być, jak będzie ustawiona kamera. To ważne dla młodych aktorów. Ale dzięki temu, że tak dużo rozmawiałyśmy przed zdjęciami, to w trakcie kręcenia nie było już żadnych kłopotów. Wszystko było jasne.

- Z kolei praca z innym młodym aktorem, Yoannem Zimmerem, też miała swoje cechy charakterystyczne. On jest już bardziej doświadczony, grał już w kilku filmach m.in. "Dwa dni i jedna noc", skończył szkołę aktorską. No i on udawał, że wszystko wie, że jest bardzo doświadczony. To było zabawne, ponieważ ja wiedziałam, że cały czas mnie potrzebuje. No i na koniec, praca z Andrzejem Chyrą to było świetnie doświadczenie. Był strasznie ciekawy, zadawał mnóstwo pytań. To dzięki niemu ten bohater jest taki silny. Zawsze po naszych rozmowach Andrzej mówił: "Ok, wiem czego chcesz, to może pójdźmy z tym dalej’. On zdecydowanie zwiększał potencjał tego filmu.

W pierwotnej koncepcji film miał mieć tytuł "Zagubieni". Ciekawi mnie, skąd ta zmiana?

- Koncepcja tego filmu zmieniała się kilkukrotnie. Początkowo wszystkie trzy wątki głównych bohaterów były tak samo rozwinięte. Ale scenariusz był pisany bardzo długo. W ogóle prace nad filmem trwały bardzo długo, ponieważ pomysł narodził się w 2009 roku. Jednak już w późniejszej fazie pracy nad filmem, kiedy wszystkie postaci były w pełni rozwinięte, zdecydowałam się skupić na Rose. Ona jest mi najbliższa.  To stał się film o niej. O jej dorastaniu, rodzącym się pożądaniu. No i razem ze zmianą całej koncepcji, zdecydowaliśmy się na zmianę tytułu. Po francusku brzmi on "Crache coeur". Po polsku można to przetłumaczyć jako "Plujące serce". Po angielsku, brzmi on "Raging Rose", ponieważ uznaliśmy, że tak będzie lepiej odbierany przez zagraniczną publiczność. A poza tym podobało mi się brzmienie tych tytułów. Polski tytuł miał kilka wariantów. W końcu zdecydowaliśmy się na "Znam kogoś, kto cię szuka". Jest to zdanie, które pada w tym filmie i wprowadza w temat. Poza tym, w tym filmie każdy kogoś szuka i nie może znaleźć.

Wspomniała pani o tym, że ten film pokazywany był już również poza Francją i Polską. Czy może pani zdradzić, czy ma już pani jakieś plany na kontynuację przygody z tym filmem?

- Przede wszystkim jestem bardzo dumna, że ten film wchodzi do szerszej dystrybucji w Polsce. To mały film, niewielu aktorów, niski budżet, ale zrobiłam w nim to, co chciałam. We Francji do szerokiej dystrybucji ma wejść w lutym, ale na ten późny termin ja już nie mam wpływu. Na dodatek sporo jeździłam z tym filmem po festiwalach. Pokazywany był we Wrocławiu na Nowych Horyzontach, w Gdyni, w Kazimierzu Dolnym. No i przede wszystkim pokazaliśmy nasz film w Cannes. To było niesamowite. Wielka szansa i wielka radość, że debiut był pokazywany na takim festiwalu. Zatem film już "dojrzał" i robi swoją karierę. Teraz mam trochę czasu na pracę nad nowym projektem. Nie jest to jednak łatwe, ponieważ cały czas jeżdżę po festiwalach. To dla mnie nowość, ponieważ praca filmowca to była zawsze samotna praca. Siedzenie w domu i pisanie.

Samotność wynika chyba z tego, że większość swoich filmów robi pani praktycznie sama - sama reżyseruje, pisze scenariusz, szuka plenerów.

- Tak. Zawsze tak będzie, ponieważ ja kocham pisać i nie mogę bez tego żyć. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł to robić za mnie. Zastało to docenione, ponieważ w Cannes zostałam wyróżniona za scenariusz. Wiem, że praca z kimś byłaby wydajniejsza, ale jeszcze nie poznałam nikogo, z kim chciałabym robić własne filmy.

Następny film również będzie oscylował wokół wątków kina społecznego? I czy planuje pani dalej robić filmy w Polsce?

- Mój następny film prawdopodobnie będzie podobny do pierwszego. Też będzie się dział "teraz, ale nie teraz". Będzie to historia dziewczyny, która wraz z rodziną żyje na wsi i zajmują się hodowlą krów. Podobnie jak "Znam kogoś, kto cię szuka" to też będzie film na pograniczu fantazji. Czy ten film będzie kręcony w Polsce? Tego jeszcze nie wiem. Ze względów logistycznych łatwiej mi kręcić we Francji, ale o Polsce zawsze myślę i zawsze jest mi bliska. Nie chcę jeszcze za dużo zdradzać, ponieważ póki co wszystko "dojrzewa".

Konrad Pytka

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Znam kogoś kto cię szuka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy