Reklama

Joanna Kulig: Kobiecość osłonięta habitem

- Anne Fontaine, reżyserce filmu "Niewinne" "bardzo zależało na tym, żeby każda z sióstr zakonnych miała jakiś znak szczególny. Grałyśmy w habitach i bez makijażu, więc twarze miały szczególne znaczenie. Anne tak dobierała aktorki, żeby jedna miała duże oczy, druga piegi, trzecia niebanalny kształt nosa. Uznała, że ja stworzę z Irene siostrę, która wprowadzi do klasztoru odrobinę radości i życia - opowiada Joanna Kulig.

- Anne Fontaine, reżyserce filmu "Niewinne" "bardzo zależało na tym, żeby każda z sióstr zakonnych miała jakiś znak szczególny. Grałyśmy w habitach i bez makijażu, więc twarze miały szczególne znaczenie. Anne tak dobierała aktorki, żeby jedna miała duże oczy, druga piegi, trzecia niebanalny kształt nosa. Uznała, że ja stworzę z Irene siostrę, która wprowadzi do klasztoru odrobinę radości i życia - opowiada Joanna Kulig.
Joanna Kulig, fot. Jacek Grąbczewski /materiały prasowe

11 marca na ekrany kin trafi oparty na faktach film o zakonnicach, które tuż po zakończeniu II wojny światowej zostały ofiarami żołnierzy wracających z frontu. Choć ich dusze były poświęcone Bogu, ciała zostały zgwałcone.

Co się dzieje, kiedy zakonnica zostaje matką? Z Joanną Kulig, która w polsko-francuskiej koprodukcji wcieliła się w siostrę Irene, spotykam się w warszawskim Teatrze Ateneum.

W przygaszonym świetle w teatralnym foyer rozmawiamy o analizowaniu trudnych emocji na planie, wyobrażaniu sobie traumatycznych sytuacji, poszukiwaniu w życiu odpowiedniego rytmu i poddawaniu się tempu zdarzeń.

Reklama

Anna Bielak: Irene, w którą wcielasz się w filmie Anne Fontaine nie jest tak niewinna, jak inne zakonnice i jak sugerowałby tytuł polsko-francuskiej koprodukcji. To z tego względu jedna z najciekawszych filmowych sióstr.

Joanna Kulig: - Irene rzeczywiście nie jest tak nieśmiała i skrępowana, jak inne siostry. Została wychowana w arystokratycznej rodzinie i wcale nie zamierzała iść do klasztoru. Nie jest nawet osobą wierzącą. Kiedy jej rodzice zginęli podczas wojny, trafiła pod dach ciotki, która umieściła ją w zakonie. Irene jest zbuntowana. Nie podoba jej się życie klasztorne, tęskni za tym, które prowadziła dawniej. Uczyła się francuskiego, grała na pianinie, umawiała z mężczyznami. Kiedy spotyka Mathilde [w jej rolę wciela się francuska aktorka Lou de Laâge - przyp. red.], lekarkę pracującą dla Francuskiego Czerwonego Krzyża, traktuje ją jak koleżankę, której może się zwierzyć, z jaką może poplotkować. Wypytuje Mathilde o jej chłopaka i życie w Paryżu. Cieszy ją świat, chciałaby się wydostać z klasztoru.

Ty chciałaś się wydostać z habitu. Przeszkadzał ci, więc ściągałaś go przy każdej możliwej okazji. Postać tak głęboko wchodzi pod skórę?

- Byłam tym zaskoczona! Moja postać dusi się w zakonie, a ja czułam się tak, jakby habit ograniczał mnie ruchowo! Intencja dała wyraz ekspresji ciała.

Zawsze tak organicznie łączysz się ze swoimi bohaterkami?

- Chyba nie. Chociaż zdarza się, że kiedy przygotowuję nową rolę - postać, którą gram, staje mi się bardzo bliska. Nie umiem się odciąć od procesu twórczego. Kiedy moja bohaterka śpiewa, wykonywane przez nią piosenki chodzą mi po głowie przez cały dzień. Na planie "Niewinnych“ wszystkie żyłyśmy rozmowami z reżyserką, emocjami zakonnic i analizowaniem sytuacji, w jakich się znalazły. Siostry zostały postawione w bardzo trudnej sytuacji. Poświęciły swoje dusze i ciała Bogu, złożyły śluby czystości, po czym zostały zgwałcone przez żołnierzy i zmuszone do tego, by urodzić dzieci. To dla nich traumatyczne doświadczenie. Jest rok 1945. Matka Przełożona stara się ochronić klasztor ukrywając ich stan, a to prowadzi do kolejnych tragedii.

Jak wyglądały przygotowania do pracy z tak trudnym tematem?

- Spotykałyśmy się z siostrą, która wystąpiła z zakonu, ale wypowiadała się na jego temat bardzo pozytywnie. Opowiadała m.in. o tym, że w zakonach są kobiety z różnych pokoleń i ich stosunek do kobiecości jest bardzo zróżnicowany. Starsze siostry mają krzepę i nie boją się pracy fizycznej. Młode pokolenie sióstr jest kruche i delikatne. Wszystkie funkcjonują jednak w konkretnym, narzuconym przez klasztor rytmie. Każda czynność ma swoją porę. Osoby, które wybierają takie życie, bardzo dobrze czują się w tego typu strukturach, więc chętnie składają śluby posłuszeństwa. Był z nami też Tadeusz Bartoś - były dominikanin, który uczył nas tekstu "Chorału gregoriańskiego“. Wchodziłyśmy z nim w filozoficzno-religijne dysputy! A samo wykonywanie "Chorału“ wspólnie z kobietami było dla mnie niezwykłym przeżyciem. To przecież pieśń, która zwykle kojarzy się z brzmieniem silnych, męskich głosów. 

Próby odbywały się na terenie dawnego zakonu?

- Tak. Mieliśmy bardzo dużo prób w przygotowanym już do zdjęć klasztorze w Krośnie na Warmii, w którym później kręciliśmy film. Próby odbywały się przez pięć dni i w kostiumach. Była z nami operatorka [Caroline Champetier, która realizowała zdjęcia do takich filmów jak "Ludzie Boga" i "Holy Motors" - przyp. red.]. Cały czas robiła zdjęcia poklatkowe - dzięki temu każdy kadr przypomina teraz obraz. To był plan wyjazdowy, więc miałam okazję spędzić mnóstwo czasu w dużej grupie kobiet. Świetnie się dogadywałyśmy! Polska i francuska ekipa bez problemów się ze sobą zintegrowały. Wszyscy mieszkaliśmy w jednym hotelu, jedliśmy razem, piliśmy wino, wspólnie z innymi aktorkami [w "Niewinnych" zagrały też m.in. Agata Kulesza, Agata Buzek, Anna Próchniak, Eliza Rycembel i Katarzyna Dąbrowska - przyp. red.] i reżyserką analizowałyśmy sceny nakręcone danego dnia i przygotowywałyśmy kolejne. Dyskutowałyśmy i śpiewałyśmy - Polki utwory Czesława Niemena i Marka Grechuty, a Francuzki pieśni Edith Piaf i Jacquesa Brela. Było trochę jak na koloniach! [śmiech]

Jak trafia się na takie kolonie?

- Anne widziała mnie wcześniej w "Sponsoringu“. Bardzo zależało jej na tym, żeby każda z sióstr miała jakiś znak szczególny. Grałyśmy w habitach i bez makijażu, więc twarze miały szczególne znaczenie. Anne tak dobierała aktorki, żeby jedna miała duże oczy, druga piegi, trzecia niebanalny kształt nosa. Uznała, że ja stworzę z Irene siostrę, która wprowadzi do klasztoru odrobinę radości i życia. Wzięłam udział w castingu, który polegał na wykonaniu wielu trudnych zadań. Anne chciała m.in., żebym klęczała, śpiewała, nagle wyobraziła sobie, że ktoś włamuje się do klasztoru i zareagowała na żołnierzy wdzierających się do kaplicy. Wydawało mi się, że będzie mi trudno zrobić to wiarygodnie. Takie emocje, jak lęk i płacz, nie przychodzą mi łatwo. Anne jednak tak mnie poprowadziła i tak podsyciła moją wyobraźnię, że po policzkach popłynęły mi strumienie łez. Sama byłam tym zaskoczona! Anne w bardzo spokojny sposób daje aktorom uwagi, które uruchamiają skomplikowane emocje.

A co z językiem? Nie jest już barierą dla aktora, jak dawniej? Grasz trochę po polsku, trochę po francusku. Zagrałaś w anglojęzycznym filmie. Wiem, że byłaś też na castingach, które wymagały mówienia po niemiecku.

-
Jest! Choć są też aktorzy, który mówią perfekcyjnie w kilku językach. I pewnie będzie ich więcej, bo jest mnóstwo międzynarodowych związków, a rodzice dbają o to, żeby dzieci od początku były dwujęzyczne. Jeśli taka osoba trafi do szkoły teatralnej, będzie mogła z marszu pracować w obu znanych sobie językach. Z drugiej strony jest też coś takiego, jak tzw. modern English. Uczyłam się go na planie filmu "Hansel i Gretel: Łowcy czarownic“ (2013) produkowanego przez Studio Paramount w Niemczech. Zgodnie z założeniem twórców każda z filmowych czarownic miała być z innego europejskiego kraju, akcent miał być wyczuwalny, ale nie na tyle, by widz mógł wychwycić konkretną narodowość. Wspólnie ze świetnym trenerem językowym, Andrew Jackiem, pracowaliśmy nad melodią języka i neutralizowaliśmy brzmienia sugerujące wschodnie pochodzenie. Kiedy akcent typowy dla konkretnego języka przestaje być wyczuwalny, aktorki ze Starego Kontynentu mogą grać po prostu Europejki. I robią to, bo powstaje teraz wiele międzynarodowych koprodukcji wymagających międzynarodowej obsady. Bardzo cieszy mnie fakt, że jesteśmy pokoleniem, które dostaje szanse na udział w takich projektach.

Jak przebiegają castingi do międzynarodowych koprodukcji?

- Pierwszy etap castingu zwykle polega na samodzielnym nagraniu materiału wideo. Wedle standardów powinien być nakręcony na tle białej ściany i bez makijażu, bo to pozwala sprawdzić, z kim ma się do czynienia i co można z ową osobą zrobić na potrzeby roli. Jeśli taki materiał wzbudzi zainteresowanie, przychodzi zaproszenie na spotkanie z reżyserem. Jedno z ciekawszych spotkań miałam z Paulem Verhoevenem [reżyserem m.in. "Nagiego Instynktu“ i "Pamięci absolutnej“ - przyp. red.]. Ale ten casting różnił się od pozostałych chyba wszystkim!

Jak wyglądał?

- Niczego nie musiałam nagrywać. Zostałam zaproszona bezpośrednio na spotkanie. Usiadłam przy stoliku. Wokół mnie krążyły dziewczyny z małym Canonem i cały czas filmowały wszystko, co robię - każdy mój gest, ruch, sposób mówienia, siedzenia. Na początku Verhoeven rozmawiał ze mną na różne tematy, potem opowiedział mi o roli, kazał przeczytać kilka linijek tekstu i powiedział, że to koniec castingu. A ja przecież nic jeszcze nie zaprezentowałam! Wyszłam z pokoju zszokowana i zła, bo chciałam coś zagrać! Tymczasem dwa dni później okazało się, że wygrałam ten casting! Niestety terminy zdjęć u Verhoevena pokryły się z terminami kręcenia "Niewinnych“, więc musiałam zrezygnować z tej roli.

Jakie aktorstwo wolisz? Wyraziste kreowanie postaci czy właśnie tzw. "bycie“ przed kamerą, które ceni wielu współczesnych reżyserów filmowych.

Krzysztof Globisz w krakowskiej PWST bardzo nas uczulał na to, żebyśmy świadomie podchodzili do medium, z którym pracujemy. Film i teatr to dwie różne dziedziny wymagające niemal skrajnie różnych metod. A ja lubię korzystać z obu, muszę mieć tylko świadomość, gdzie jestem i czego się ode mnie wymaga. Na planie filmowym sprawdza się ciche mówienie i minimalna gestykulacja. Trzeba uważać na grymasy twarzy, bo zbliżenia groteskowo je wyolbrzymiają. W jednej z bardziej dramatycznych scen w "Kobiecie z piątej dzielnicy“ Paweł Pawlikowski poprosił, żebym zachowała całkowicie spokojną twarz i patrzyła w jeden punkt, a kamera powoli dojedzie mi do oczu. Na planie intencji się nie wygrywa, ale jeśli się ją rozumie i emocjonalnie zbuduje - ona przenika na ekran. Pamiętam, że po pracy na planie filmu "Środa, czwartek rano“, krzyczano na mnie na próbach w Och-Teatrze: "Nic cię nie słychać, mówisz za cicho!“ [śmiech]. Na scenie wszystko musi być bardziej wyraziste, wykreowane, głośne, efektowne. Emisja głosu aktorów teatralnych jest bliska tej, którą mają śpiewacy operowi.

Kamera nie lubi krzyku, ale podobno teatralne przygotowanie polskich aktorów zachwyciło Anne Fontaine.

- Anne była pod wielkim wrażeniem polskich i brytyjskich aktorów. Bardzo jej się podoba nasza (nieprawdopodobna dla niej!) umiejętność pracy w grupie. Jej zdaniem francuscy aktorzy są większymi indywidualistami i w zespole radzą sobie troszkę gorzej. Zachwyciło ją też, że aktorki myślą dobrem filmu i jeśli dla tego dobra jakaś kwestia powinna zostać wycięta, to żadna z nas nie próbowała się jej kurczowo trzymać tylko dlatego, by nie wyrzucono sceny z nią w roli głównej.

Ty kurczowo trzymasz się muzyki. Wiele twoich postaci śpiewa, Irene gra na pianinie, a wykonywanie "Chorału gregoriańskiego“ ją uspokaja.

Śpiew daje mi spełnienie i mnóstwo radości. Bardzo się cieszę, że pracuję w warszawskim Teatrze Ateneum, w którym tradycje muzyczne zawsze były bardzo ważne. Wspólnie m.in. z Julia Konarską, Katarzyną Ucherską, Tomkiem Schuchardtem i Piotrem Fronczewskim pracujemy obecnie nad sztuką muzyczną "Róbmy swoje“. Jestem po czterech godzinach śpiewania na głosy z Wojtkiem Borkowskim - wspaniałym kierownikiem muzycznym i reżyserem spektaklu. Lubię grać w ruchu, dobrze się czuję w tańcu i śpiewie.

Podstawą obu tych rzeczy jest rytm - kluczowy też w pracy aktora?

- O tak! Myślę, że wykształcenie muzyczne i słuch muzyczny bardzo pomaga mi się uczyć języków obcych i grać w nich. Paweł Pawlikowski często używa metafor związanych z muzyką. Pamiętam, jak tłumaczył: "Zagraj tę scenę, jakbyś grała utwór jazzowy.“ Chodziło mu o wejście w pewien rytm i podążenie za nim. Rytm narzuca też pewien porządek i dyscyplinę, która jest bardzo potrzebna jeśli chce się łączyć różne dziedziny - film, teatr i muzykę. Każde życie ma swój określony rytm, każda osobowość ma jakiś rytm - jedna dynamiczny, druga spokojny i melancholijny, jak ballada. Dobrze je rozpoznawać, wtedy zawsze gra się we właściwym tempie!


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Joanna Kulig | Niewinne 2016
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy