Reklama

Joachim Trier o filmie "Thelma": Historia nie tylko o dorastaniu

"Thelma ma problem z zaakceptowaniem tego, kim naprawdę jest" - mówi o bohaterce swego najnowszego filmu reżyser Joachim Trier. "Thelma", tegoroczny norweski kandydat do Oscara, trafi na ekrany polskich kin w najbliższy piątek, 8 czerwca.

"Thelma ma problem z zaakceptowaniem tego, kim naprawdę jest" - mówi o bohaterce swego najnowszego filmu reżyser Joachim Trier. "Thelma", tegoroczny norweski kandydat do Oscara, trafi na ekrany polskich kin w najbliższy piątek, 8 czerwca.
Joachim Trier na festiwalu w Cannes 2017 /AFP

Joachim Trier to jeden z najbardziej cenionych i rozpoznawalnych norweskich filmowców. W swojej filmografii ma takie tytuły jak "Reprise. Od początku raz jeszcze", "Oslo, 31 sierpnia" czy anglojęzyczny "Głośniej od bomb" w gwiazdorskiej obsadzie (Jesse Eisenberg, Isabelle Huppert).

Najnowsza produkcja reżysera, "Thelma", miała swoją premierę na MFF w Toronto, była też norweskim kandydatem do Oscara. Jak pisze "The Post", "Thelma" to "fascynujące połączenie bergmanowskiego klimatu z kinem akcji na poziomie, którego nie powstydziłby się Stephen King".

Reklama

Thriller w znacznej mierze swoją wiarygodność emocjonalną zawdzięcza odtwórczyni głównej roli. Za kreację w "Thelmie" Eili Harboe odebrała, wręczone podczas ostatniego Berlinale, wyróżnienie w kategorii "Młodzi, obiecujący aktorzy europejscy".

Początek studiów w Oslo to dla młodej kobiety początek nowego życia. Po raz pierwszy rodzi się w Thelmie miłość. Przeżywanie i uporządkowanie związanych z dorosłością emocji komplikuje nie tylko nieustająca kontrola ze strony rodziców - religijnych fanatyków. Okazuje się, że w Thelmie drzemią ukryte, nadprzyrodzone siły, które pozwalają bohaterce zmieniać i kształtować rzeczywistość. Siły te dają o sobie znać w chwilach, gdy Thelma przeżywa stres lub niepokój. Wkrótce zawładną ciałem i umysłem dziewczyny, zmienią życie jej i otoczenia.

O pracy nad filmem "Thelma" opowiada reżyser Joachim Trier.

Widzowie przyzwyczajeni do naturalistycznego charakteru twoich najbardziej znanych filmów - "Reprise. Od początku raz jeszcze", "Oslo, 31 sierpnia" czy "Głośniej od bomb" - mogą być zaskoczeni tym, że postanowiłeś nakręcić thriller. Dlaczego zdecydowałeś się iść w tym kierunku?

- Szczerze mówiąc, zawsze realizowałem takie filmy, na jakie w danym momencie miałem ochotę. Tym razem sprawy potoczyły się trochę inaczej. Chcieliśmy spróbować czegoś nowego. Kiedy dorastałem, oglądałem mnóstwo filmów, m.in. Antonioniego, Bergmana, ale też Briana De Palmy. Zawsze też podobały mi się egzystencjalne wątki w "Martwej strefie" Cronenberga. Moim zdaniem mamy tu do czynienia z konstrukcją zbliżoną do bajki, dzięki której można pokazać coś bardzo ludzkiego, z czym możemy się utożsamiać, tyle że za pośrednictwem zjawisk nadprzyrodzonych.

Skąd wziął się pomysł na "Thelmę"?

- "Chodziła" mi po głowie opowieść o wiedźmach, która rozgrywałaby się w Oslo. Miałem taką fazę - jestem maniakiem filmowym i czasem łapię fazy - kiedy razem z [współscenarzystą] Eskilem Vogtem oglądaliśmy masę giallo, włoskich horrorów z lat 70. XX wieku. Obejrzałem też raz jeszcze "Drabinę Jakubową" Adriana Lyne'a i "Zagadkę nieśmiertelności" Tony'ego Scotta, film oddziałujący przede wszystkim w warstwie wizualnej. Rozmawialiśmy z Eskilem o tym, że tego rodzaju filmy dotykają bardzo ludzkich tematów lęku i śmiertelności, ale zadają te egzystencjalne pytania, wykorzystując konwencję określonego gatunku. Potem zaczęliśmy pracować z pomysłami na konkretne sceny i obrazy, z których stopniowo wyłaniała się postać Thelmy.

- Zanim się zorientowaliśmy, okazało się, że działamy na dwa fronty. Z jednej strony mieliśmy coś znajomego, czyli historię o dorastaniu, która w pewnym sensie nawiązuje do postaci młodszego brata w "Głośniej od bomb" czy do melancholii samotności w "Oslo, 31 sierpnia" - zaś z drugiej strony pojawił się element kina gatunkowego. To była najciekawsza część procesu.

Unikając spoilerów - choć mogę zdradzić, że widzowie powinni zwracać uwagę na wszystkie momenty, w których na ekranie pojawiają się zwierzęta, las lub zbiornik wodny - mamy do czynienia z pewnymi wizualnymi elementami, które przenoszą film ze sfery rozumu do sfery marzeń, koszmarów i zjawisk nadprzyrodzonych. Jak ci się pracowało z tego rodzaju tematyką?

- To było wyzwalające. W tej historii jest coś z mitu. Mamy tu opowieść o ojcu i córce, o niezdolności zaakceptowania własnego przeznaczenia. Ten element mitu jest dość nietypowy w kontekście aktualnej norweskiej kinematografii. Z mojej perspektywy bardzo ciekawe było połączenie tego, że po raz pierwszy kręciłem film w Cinemascope, z poszukiwaniem nowych twarzy, które nigdy wcześniej nie pojawiły się na ekranie. Eili Harboe wprawdzie ma trochę doświadczenia, ale nie jest z wykształcenia aktorką, a Kaya Wilkins (znana jako Okay Kaya) to wokalistka, którą namówiliśmy do udziału w filmie.

Harboe oddaje emocje Thelmy niezwykle precyzyjnie. Opowieści o dorastaniu z założenia mają wybuchowy potencjał, a tutaj mamy dodatkowo sytuację, w której bohaterka zakochuje się w innej młodej kobiecie, co nie licuje z jej religijnym wychowaniem.

- Thelma ma z tym problem, bo krytykę tego stylu życia wpoili jej rodzice, ale chciałem pokazać to uczucie jako coś bardzo pięknego i czystego. Thelma ma problem z zaakceptowaniem tego, kim naprawdę jest. Co ciekawe, równolegle nad postprodukcją filmu pracuję z norweskim pisarzem Karlem Ove Knausgårdem nad filmem dokumentalnym na temat Edvarda Muncha, norweskiego malarza, autora "Krzyku" i wielu innych obrazów ukazujących strach i wewnętrzny świat uczuć. Tyle że Munch namalował też wiele dzieł obrazujących piękno, zmysłowość oraz skomplikowany charakter radości, czy wręcz poczucie winy z odczuwania radości w skandynawskiej kulturze. Wiele prac Muncha dotyczy młodych ludzi, którzy czerpią siłę ze zrozumienia samych siebie.

To z całą pewnością widać w filmie. Można by pokusić się o stwierdzenie, że nadprzyrodzone moce Thelmy są jej reakcją na represję.

- Jestem wielkim fanem tego, w jaki sposób Hitchcock wykorzystywał psychologiczny dylemat jako fabularny punkt wyjścia. Trauma z dzieciństwa w "Marnie", strach i poczucie winy w "Zawrocie głowy" - w tym, jak on to robi, jest pewien element gry, i to mnie zainspirowało. W "Thelmie" mamy niepokój ciała. Młoda kobieta cierpi na niewytłumaczalne drgawki, które pojawiają się już na początku filmu, a których lekarze i nauka nie są w stanie jednoznacznie wytłumaczyć. Dużo na ten temat czytałem. Istnieje coś takiego jak PNES, czyli psychogenne napady rzekomo padaczkowe. Wprawdzie nie wynikają one z ingerencji sił nadprzyrodzonych, ale w psychologicznych i somatycznych doświadczeniach ludzkiego ciała jest bardzo wiele aspektów, które są trudne do wyjaśnienia.

Kolejnym twórcą, który niemal automatycznie kojarzy się z młodymi kobietami i psychokinezą, jest Stephen King.

- Jasne. "Carrie" i "Podpalaczka". Te książki przypominają grecką mitologię - znów mamy tu do czynienia z kimś, kto stara się uniknąć swojego przeznaczenia, ale prędzej czy później musi stawić mu czoła. Ale to opowieści z bardzo wyrazistymi postaciami - King wspaniale opisuje ludzi.

Powróćmy na chwilę do castingu i twojej decyzji, aby w głównych rolach obsadzić dwie zupełnie nieznane aktorki.

- Do tych dwóch ról przejrzałem około tysiąc przesłuchań. Kiedy poznaliśmy Eili, od razu dostrzegliśmy jej niesamowity talent. Połączenie dojrzałości i niewinności, które potrafi zagrać, obrazuje całą podróż bohaterki - od wejścia w dorosłość po osiągnięcie dojrzałości. Eili potrafi to świetnie pokazać, poza tym jest w tym samym wieku, co bohaterka. Pozostawało pytanie, czy poradzi sobie z presją związaną z tak fizycznie wymagającą rolą. Musiała grać z wężami i przejść szkolenie z nurkowania. Chciała samodzielnie zagrać dużą część niebezpiecznych ujęć. Musiała też nauczyć się w realistyczny sposób odgrywać napady drgawek i skurcze. Korzystaliśmy z możliwości, jakie daje komputerowe generowanie obrazu. Pokazaliśmy jej też tak zwaną metodę TRE, służącą do radzenia sobie ze stresem pourazowym. Chodzi o wprawianie ciała w drżenie. Wielu żołnierzy pracuje z tą metodą. Eili nauczyła się wywoływać takie napady drgawek. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego fizycznego poświęcenia dla wejścia w rolę. Z kolei Kaya Wilkins jest popularną piosenkarką. To pół-Norweżka, pół-Amerykanka mieszkająca w Nowym Jorku. I, jak się okazuje, świetna aktorka. Energia między dwoma bohaterkami napędzała cały film. Kaya jest jedną z osób, przy których wszystko wydaje się proste. Potrafiła nas wszystkich uspokoić nawet podczas najbardziej stresujących dni. Jest naprawdę cool.

Mógłbyś zdradzić tajniki swojej "kuchni"? Jak pracujesz z aktorami, jak się przygotowujecie, ile jest w tym wszystkim scenariusza, a ile improwizacji?

- Pracując nad thrillerem, zastanawiałem się, co oryginalnego mógłbym pokazać. Starałem się, aby moje bohaterki były nieoczywistymi, szczegółowo nakreślonymi postaciami. Dużo z tego zawdzięczam studiom w brytyjskiej National Film & TV School, gdzie wykłada, m.in. Stephen Frears. Mimo że fabuła musi posuwać się naprzód, staram się dać aktorom otwartą przestrzeń, w której mają wprawdzie coś pokazać, ale jest tam też miejsce na eksperymentowanie. Tworzymy określoną wersję scenariusza, po czym organizujemy rodzaj warsztatów dla poszczególnych scen, a następnie piszemy kolejną wersję tekstu - jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Już na planie staram się otworzyć temat po raz trzeci, podczas - jak to nazwałem - "jazzowych ujęć". Kiedy już nakręcimy jakąś scenę według planu, staramy się podejść do niej swobodnie tak, by aktorzy mogli wypróbować różne rzeczy. Zawsze staram się stworzyć przestrzeń dla tego rodzaju improwizacji. W tym konkretnym filmie główna bohaterka przeżywa przerażające sceny, musi odczuwać lęk i strach. Mieliśmy nasze rytuały i techniki, żeby wprowadzić Eili w ten stan podwyższonego napięcia. Była w stanie zagrać te niesamowite sceny, bo wprowadzała się w pewien stan. Następnie starała się go pokonać, co powodowało silne napięcie wewnętrzne. Eili była bardzo odważna, codziennie wystawiając się na tego rodzaju emocje.

Wspomniałeś, że po raz pierwszy pracowałeś w Cinemascope. Co cię do tego skłoniło i co mógłbyś powiedzieć o tym doświadczeniu?

- Przy okazji "Thelmy" znów pracowałem z Jakobem Ihre, autorem zdjęć do moich pierwszych trzech filmów. Chcieliśmy spróbować czegoś nowego. Wciąż kocham chodzić do kina. Uwielbiam oglądać filmy na dużym ekranie. Moim zdaniem jest coś wyjątkowego w tych szerokich, panoramicznych ujęciach z małą postacią w środku, zwłaszcza biorąc pod uwagę całą moc, jaka drzemie w Thelmie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Thelma
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy