Reklama

Jerzy Kryszak: Obierać gorący kartofel

Latem Jerzy Kryszak jeździ z kabaretonu na kabareton. A w wolnych chwilach robi zdjęcia "robaczkom".

Latem Jerzy Kryszak jeździ z kabaretonu na kabareton. A w wolnych chwilach robi zdjęcia "robaczkom".
Satyryk, parodysta, aktor? Wolę być przedstawiany po prostu jako Jerzy Kryszak /Kurnikowski /AKPA

Ma pan niecodzienne hobby - fotografowanie owadów. Kiedy pan o tym opowiada, czuje się, że to jest jakaś wielka miłość do "robali".

- Tak rzeczywiście jest. Niedawno uratowałem życie dwóm komarom... Mam poidełko dla ptaków i codziennie sprawdzam, czy tam ktoś się nie zabłąkał, a przy okazji robię zdjęcia. I właśnie ostatnio wyłowiłem komara, który sobie na tyle wysuszył skrzydła, że potem "dał nogę". Ale kilka zdjęć mu zrobiłem, był po prostu fantastyczny!

Oglądałam pana zdjęcia i widać na nich - oprócz dobrego aparatu i uchwyconych okazji - prawdziwe uczucie...

Reklama

- Aparat może jest i ważny, ale nie najważniejszy, bo można robić zdjęcia jakimkolwiek, tylko trzeba owady chcieć zauważyć, trzeba się schylić. Nie chcę powiedzieć "pochylić", bo politycy się ostatnio pochylają nad wszystkim, nad każdym, nad szczęściem i nieszczęściem... Więc ja się nie pochylam, ja się schylam (śmiech).

Jeśli chodzi o kabarety, to jaki czas uważa pan za najlepszy dla kabareciarzy? Czy wtedy, kiedy w kraju źle się dzieje?

- To jest stara prawda, że im gorzej, tym dla satyryków czy ludzi w jakikolwiek sposób komentujących politykę jest lepiej. Ale mnie wtedy jest gorzej, mimo że jest lepiej. To trzypiętrowa figura , ale tak jest - mimo wszystko wolałbym siedzieć i bić głową o ścianę, próbować wymyślać żarty obyczajowe, a nie korzystać z tego, co spływa mi z radia czy telewizji. Wolałbym, żeby było jak w szwajcarskim zegarku - wszystko chodzi, każdy trybik pasuje, sekundnik zamiata dookoła tarczę. A nie że sekundnik się zatrzymuje, wraca, cofa, minutnik pada... Aczkolwiek ta sytuacja jest łatwiejsza, gorąca, a ja lubię gorące sytuacje. Stąd się w ogóle wzięła moja obecność w kabarecie, bo teatr mi nie załatwiał tej temperatury, która była na zewnątrz w latach 80. W związku z tym szukałem jakiegoś ujścia dla mojego temperamentu, bo widziałem, co się dzieje dookoła, i aż się chciało to komentować.

Czy to ten okres był najlepszy?

- Nie oceniam tego w ten sposób, życie się toczy - szybciej czy wolniej, lepiej czy gorzej. I każdy okres w moim życiu miał swoje blaski i cienie.

Kabaret to pana praca, ale czy nie traktuje też pan trochę tego jak misji, okazji, żeby coś ludziom przekazać?

- Z wykształcenia jestem aktorem, to się nazywa magister sztuki. Przez cztery lata w szkole krakowskiej wpojono mi, że chodzi o coś więcej, niż tylko wyjście na scenę i przekazanie tekstu - jaki on by nie był kiepski czy wspaniały. To nie w tym rzecz - ważne jest to, do czego mam przekonać widza. Czy mam go tylko wzruszyć, czy mam go uczynić lepszym, co mogę mu przekazać... Zawsze chciałem, żeby na moich spektaklach chociażby jedna osoba odebrała coś więcej niż tylko przekaz literatury dramatycznej, niż tylko moje emocje. Teraz też chcę czegoś więcej, zawsze próbuję coś "przemycić". Tylko nie nazywam tego misją, to jest raczej taka "misia" (śmiech).

Powiedział pan kiedyś, że nie lubi pan słowa satyryk. A kiedy indziej, że chociaż jest pan aktorem, to woli, żeby być nazywanym właśnie satyrykiem. To kim pan w końcu jest? Stand-uperem był pan wcześniej, niż w Polsce wiedzieliśmy, że istnieje stand-up...

- (śmiech) Ja już nie jestem ani jednym, ani drugim, ani pewnie trzecim. To jest jakaś suma.

Teraz może jest pan po prostu Jerzym Kryszakiem?

- Najchętniej bym tak to zostawił, nie określając siebie w żaden sposób. Dlatego się zżymam, jak słyszę "Kryszak - satyryk, parodysta, aktor". Ani jedna z tych etykiet nie odpowiada teraz prawdzie w stu procentach. W związku z tym wolę być przedstawiany po prostu jako Jerzy Kryszak (śmiech).

Występuje pan od wielu lat... Czy Polaków śmieszy wciąż to samo? Czy odbierają żarty inaczej niż kiedyś?

- Jest mniej więcej tak samo, natomiast kiedyś była sytuacja jaśniejsza. Wiadomo było, że wszyscy patrzymy na "Zachód". Jest 1989 rok i próbujemy się dostać do Unii Europejskiej, do NATO. To się wszystko udało, jesteśmy w Europie. Teraz mam takie wrażenie, że nie wszystkim jest to na rękę, że ta Unia niektórych gdzieś uwiera, i to się również widzi czasami wśród publiczności. A ja nigdy nie chciałbym pogłębiać tego wąwozu, który w tej chwili dzieli Polskę, nie chciałbym brać udziału w tym dzieleniu. Strasznie trudno jest dzisiaj określić sytuację kogoś takiego, jak satyryk - teraz się posługuję tym określeniem, żeby wiadomo było, o co chodzi. Trudno, ponieważ śmiech często rani tych, którzy na to nie zasługują, i często jest źle odbierany. Myślę, że Polacy cały czas uczą się dystansu do siebie, ale ta nauka jest lekko "na odwal", bez przykładania się... Nie umiemy się jeszcze dystansować, emocje szaleją niesamowicie w tej chwili. I bardzo trudno jest się poruszać, bo nie chciałbym nikogo nigdy zranić bezpośrednio, chciałbym, żeby wszyscy byli uśmiechnięci, chociaż wiem, że wszystkich nie zadowolę.

W najbliższą sobotę, 5 sierpnia, podczas kabaretonu w Zielonej Górze wszyscy będą uśmiechnięci - tak jak na niedawnej Mazurskiej Nocy Kabaretowej. Jak pan się przygotowuje do takich występów, ile jest w nich improwizacji?

- Bardzo dużo. Na Mazurskiej Nocy Kabaretowej próbowałem komentować wizytę Donalda Trumpa, który nam rzucił beczkę miodu bez nawet naparstka dziegciu, tylko wszystko było słodkie i wspaniałe. Jeżeli ja to oglądam w czwartek, a w sobotę na ten temat mówię, to znaczy, że improwizacja jest w zasadzie na okrągło. Tak to moim zdaniem musi być, tak jest u mnie. Jeżeli jest coś gorącego, to trzeba taki gorący kartofel natychmiast zacząć obierać, i to na oczach wszystkich.

Powiedział pan kiedyś, że 95 procent ludzi mijanych na ulicy uśmiecha się do pana. Co w takim razie robi na pana widok pozostałe 5 procent?

- Albo udaje, że nie zauważa, albo rzuca okiem i ignoruje...

A czy spotkał się pan z jakimiś nieprzyjemnymi reakcjami?

- Nie... Chyba nie... Nie pamiętam... I dziękuję wszystkim dookoła, że tak jest.

Czyli udaje się panu robić to, o co chodzi, czyli nie dzielić Polaków?

- Mam taką ogromną nadzieję, że tak jest, że te moje występy są ponad podziałami i nikt nie bierze żartów do siebie, przecież wszystkim nam zależy na Polsce płynącej miodem i mlekiem, prawda?

Rozmawiała Maria Wielechowska.

To i Owo
Dowiedz się więcej na temat: Jerzy Kryszak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy