Reklama

Jako kibic rozpaczam

"Porażka spowodowała, że nastąpiło walnięcie siekierą i piłkarzom puściły emocje" - mówi Marcin Koszałka, znakomity operator, autor zdjęć do takich filmów, jak "Rewers" czy "Pręgi", który kręci dokument na temat Euro 2012.

Film zatytułowany jest: "Będziesz legendą człowieku". Podczas jego realizacji Koszałka obserwował kadrę Smudy z bardzo bliska, utrwalił niepokazywane na zewnątrz emocje piłkarzy. O pracy na planie rozmawiał z reżyserem dziennikarz RMF FM, Robert Kalinowski.

Robert Kalinowski: Nie udało się Polakom wyjść z grupy na Mistrzostwach Europy. Zmieni pan tytuł filmu?

Marcin Koszałka: - Oczywiście, że nie. Kocham film dokumentalny. W fabule nie można było tego wymyślić. Już po porażce z Czechami Marcin Wasilewski, będąc na granicy depresji i rozbicia psychicznego, powiedział mi, że wychodzi do ludzi, a oni ciągle mu klaszczą. On by chciał, żeby napluli mu w twarz, żeby gwizdali, i nie może znieść, że kibice ciągle się uśmiechają. On chciałby gwizdów. To jest niebywałe, że kibice stali pod hotelem Hyatt dobę po klęsce, po przegranym meczu z Czechami i ciągle na coś czekali. To jest dla mnie fenomenalne, że ten naród tak błaga o sukces, że dalej ich kocha, a piłkarze chcieliby być znienawidzeni. Są kochani i nie mogą tego znieść.

Reklama

Naród czeka, że ta grupa piłkarzy jednak zostanie legendą?

- Ta grupa już jest legendą. To jest wspaniałe i ciekawe dla filmowca. Przemek Kamiński z Jarkiem Jakubowskim, nasza ekipa krakowska, nakręcili nieprawdopodobne sceny na krakowskim Rynku, euforii prawie halucynogennej, jakby ludzie byli na prochach, po remisie 1-1 z Rosją. Tam są sceny takiego uniesienia, jakbyśmy zostali wielokrotnymi mistrzami świata, a to był tylko remis z Rosją. Przegrana z Czechami jest oczywiście straszna, wielu ludzi to bardzo przeżyło.

To będzie film o piłkarzach czy o nas, o kibicach?

- Głównymi bohaterami filmu są piłkarze, kibice są bohaterem zbiorowym, są otuliną mojego filmu, bardzo ważną, bo w tych ludziach, w tej masie widać emocje. Ja nie mogłem zrobić filmu o samych piłkarzach, bo to byłoby nieciekawe. Potrzebny był kontrapunkt. Tym kontrapunktem jest przestrzeń i ludzie wokół stadionu i na stadionach. Natomiast moimi głównymi bohaterami są konkretni piłkarze, ich dramat, a nawet w pewnym stopniu ja jestem bohaterem tego filmu.

Czyli to będzie film głównie o emocjach?

- Tylko o emocjach. Ja jestem reżyserem filmów dokumentalnych, nie robię relacji telewizyjnych, mnie nie interesuje film czysto sportowy. Mnie interesują bebechy czysto emocjonalne. Do tej porażki z Czechami mieliśmy takie wyczekiwanie, mieliśmy nawet teatr pewien. To też jest ciekawe, że zobaczyłem tych ludzi, jak oni coś grają, każdy gra coś przed sobą, w pokojach. Byłem tam, za co dziękuje trenerowi Smudzie, bo to jest trudny partner, mocny zawodnik. On nie lubi mediów, nie lubi kamer. Nie był chętny mojemu filmowi, ale ugiął się i wpuścił mnie, niekoniecznie do siebie, bo zawarliśmy pewien pakt, że ja nie jestem przy nim z kamerą, ale pozwolił mi bardzo wejść do przestrzeni moich bohaterów - piłkarzy.

- Byłem na piętrze w hotelu Hyatt, byłem w hotelu w Lienz, byłem bardzo blisko moich bohaterów. Ciekawe było właśnie to, że do tego przegranego meczu z Czechami oni wszyscy nie pokazywali emocji. To jest teatr, to jest ich praca. Oni grają przed sobą twardych gości, tam nikt nie pęka, nie pokazuje lęku, topią to w grach komputerowych, w żartach, w ping-pongu. Nikt nie idzie do kolegi do pokoju i nie mówi: "Słuchaj, boję się, co będzie po tym meczu".

- Oni pękli dopiero po meczu z Czechami. Przemek Tytoń na przykład płakał podobnie jak Damien Perquis - gladiator, jeden z głównych bohaterów filmu, płakał 30 minut w szatni jak dziecko. Od tego przegranego meczu tam wszystko puściło. To są inni ludzie...

Mówi pan, że piłkarze coś odgrywali, że to był teatr. Kamera zarejestrowała różne rzeczy, bali się?

- Teatr polega na tym, że, że ja bym też na ich miejscu grał. Ja to muszę w filmie sprzedać. To jest taki zawód. Piłkarz to nie jest doktor filozofii czy doktor polonistyki. Piłkarz ma grać, ma gryźć ziemię i strzelić bramkę. Oczywiście, jest tam problem taki, że są gwiazdy, które zarabiają duże pieniądze i nie mają może odpowiedniej motywacji, albo każdy chce strzelić bramkę i być bohaterem. Ale w grupie tych ludzi każdy jest zamknięty w sobie i nie pokazuje emocji przed kolegami, bo to jest groźne.

My, dziennikarze, zadajemy krótkie pytania, chcemy szybkich odpowiedzi. Pan był z kamerą blisko piłkarzy. Czego pan się o nich dowiedział?

- Nie chcę tutaj zdradzać mojego filmu, który będzie w kinach w listopadzie. Chciałbym, żeby był zaskakujący dla widza i będzie. Ja tak naprawdę opowiadam ten film z punktu widzenia prywatności Damiena Perquisa. On jest człowiekiem niebywale zamkniętym i odizolowanym od grupy, bo mówi po francusku.

Jest outsiderem?

- Nie można tak powiedzieć. To kwestia osobowości. Damien jest osobą dość nieśmiałą. W komunikacji z innymi ludźmi musi upłynąć bardzo dużo czasu, by się otworzył. Jeżeli się otworzy, jest wspaniały. On jest zamknięty w sobie przez rodzaj osobowości a nie osamotnienia, że koledzy go zostawili. Do tego dochodzi jeszcze bariera językowa. Natomiast, co jest dla mnie szalenie ciekawe, ten film ma być przewrotny, bo oczywiście będę i mecze, i kibice, to wszystko, co atrakcyjne będzie w moim filmie, ale tak naprawdę to jest intymna opowieść o stawianiu się Polakiem i o walce. Damien Perquis - na przykład - jest najciekawszym dla mnie bohaterem filmowym.

- On toczy podwójną walkę. Jedna część tej walki to jest walka sportowa. On jest zawzięty do końca. Widzieliście to państwo w telewizji. Perquis z każdym meczem - jak Bruce Willis w "Szklanej Pułapce" - tracił fragment swojego zdrowia. Najpierw Francuzi złamali mu rękę, potem cudem mu tę rękę złożyli, on po morderczym treningu wystąpił z Grecją, wcześniej ze Słowacją strzelił bramkę, bo chciał pokazać Janowi Tomaszewskiemu, że jest Polakiem, że tylko jak wyleje pot i krew, i zrobi dziurę w ziemi to pokaże, że jest Polakiem. On czuł się upokorzony.

- Ten człowiek walczy podwójnie. Poseł Tomaszewski go upokorzył i Perquis postawił wszystko na jedną kartę w tym Euro. Ja pokazuję tę całą historię z punktu widzenia jego rodziny, jego najbliższych, którzy są w domu, ale są cały czas z nim. Mam scenę, gdy jego matka i babcia przyjechały po raz pierwszy do Polski. Jego ojciec Francuz w czasie meczu z Czechami w biało-czerwonych barwach stał się Polakiem.

Polubił pan tych chłopaków? Zaufali panu?

- Tak.

Nie jest jednak łatwo dokumentaliście zdobyć to zaufanie. Trzeba chyba uważać, żeby nie wchodzić z butami w ich emocje i prywatność?

- Dlatego ja ten film opowiadam trochę bokami. I te boki są dużo ciekawsze, bo dużo większe emocje będę miał nie w pokoju Damiena Perquisa. On tam siedzi, myje zęby i czeka na autobus, który go zabierze na stadion. Siedzi w totalnym skupieniu i patrzy w sufit, a kamera jest nagle u rodziny piłkarza, która czeka na ten mecz w mieszkaniu. Nie pojechali na stadion, oglądają mecz w telewizji, oglądają swojego ojca, syna i wnuka.

- Zawarłem też, jak już mówiłem, pewien pakt za Smudą. Nie chciałem mu właśnie za bardzo wejść z butami. W dzień meczu na przykład nie wchodziłem do nich na piętro, bo musieli się koncentrować. Zresztą uważam, że to byłoby nie fair, gdybym ja tam wszedł z kamerą i oni się zdekoncentrują. Cały czas miałem takie moralne wahania, czy robić coś, bo ich zdekoncentruję.

Mogłoby się okazać, że przez pana kamerę przegrają mecz?

- No właśnie i ja będę winny w stosunku do narodu, że ja rozproszyłem tych ludzi, a oni grali o honor milionów.

Franciszek Smuda przegrał Euro. Mówił pan, że on nie lubi mediów. Udało się go panu otworzyć?

- Robiłem ujęcia jak opuszcza hotel Hyatt. Podałem mu rękę, dotknąłem jego ramienia, nic mu nie powiedziałem. Myśmy w zasadzie mało rozmawiali podczas turnieju, dotrzymywałem słowa, nie rozpraszałem go. On powiedział: "Rób pan sobie ten film, tylko mi pan nie przeszkadzaj". Ja go omijałem, nawet się starałem nie jechać z nim jedną windą, bo wiedziałem, że on ma pewien dyskomfort. To jest jego sprawa. Ja wysłałem mu sygnał, że moja kamera jest kamerą obiektywną, kamerą obserwacyjną i mogę go pokazać z żoną w Krakowie zupełnie obiektywnie i opowiedzą, co czują teraz. Myślę jednak, że on z tego nie skorzysta, nie będzie chciał tego zrobić.

Jest pan kibicem i filmowcem.

- No właśnie. Jako kibic mam ogromny żal, jako filmowiec jestem zadowolony. To jest zresztą dylemat mojej postawy jako człowieka, który robi ten film. Przedwczoraj też płakałem. Robiłem scenę z Gregorem, który jest Polakiem, który całe życie mieszkał w Niemczech. To jest genialny fizjoterapeuta. Ci ludzie z drugiego planu przeżyli to. Oni zrobili kawał niesamowitej roboty. Ten człowiek podnosił wszystkich polskich piłkarzy podczas fizjoterapii.

- Ten pokój masażystów to jest kaplica. Tam się z meczu na mecz ratuje komuś życie. Oni pociągnęli Perquisa, żeby mógł w ogóle grać. Oni mu zszywali nogę z doktorem Urbanem z Krakowa. Oni mu łatali wszystkie dziury i Gregor wczoraj płakał jak dziecko w jednej ze scen. Ja też pękłem po prostu. Emocje tam są ekstremalne.

Czy porażka jest bardziej fotogeniczna czy zwycięstwo?

- Tylko porażka jest filmowa. Ona daje dramaturgię. Jako kibic rozpaczam - było tak blisko, moglibyśmy być w ćwierćfinale, jest to rzeczywiście dramat. Jako reżyser jestem jednak zadowolony, bo to, co się stało, buduje mi w tej chwili film. Proszę sobie wyobrazić: gdybyśmy wygrali z Czechami, byłaby nieprawdopodobna euforia, jakaś abstrakcyjna, paranoidalna radość.

Trochę ponad stan naszego futbolu.

- Tak jest. Ponad stan. Radość w ogóle niegodna, bo z czego byśmy się cieszyli? Z wyjścia z grupy? Potem przegralibyśmy pewnie w ćwierćfinale z Niemcami czy Portugalią i dalej jest radość, a dla filmu klapa, bo emocje się rozmywają. Porażka spowodowała, że nastąpiło walnięcie siekierą, ludziom puściły emocje, moi bohaterowie wywalili bebechy, wyrzygali to wszystko.

- Ten film tak naprawdę zaczyna się na poważnie dopiero teraz. Ja bym nawet chciał, żeby dystrybutor promował go jako film o tym, co się stało po mistrzostwach w tych ludziach, bo to jest najciekawsze. Ja nie komentuję, jestem obiektywny. Dziennikarze próbują zająć jakieś stanowisko: dobrzy, źli, winni, niewinni. Mnie to nie interesuje. Teraz będę rozmawiał z Marcinem Wasilewskim i jego rodziną i mnie nie interesuje, że on mi powie, że coś się stało przez kogoś konkretnego, że ten czy inny zawinił. Mnie interesuje ból wewnętrzny Wasilewskiego, boli go cale ciało, wszystkie bebechy go bolą. To jest dla mnie najważniejsze...

Robert Kalinowski, RMF FM

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!

RMF24.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy