Reklama

Jacob Tremblay: Nie jestem żadną gwiazdą

Świat zachwycił się tym chłopcem po przejmującej roli w dramacie "Pokój". Teraz Jacob Tremblay znowu zadziwił kreacją w filmie "Cudowny chłopak". Obraz możemy oglądać na ekranach polskich kin od 19 stycznia.

Świat zachwycił się tym chłopcem po przejmującej roli w dramacie "Pokój". Teraz Jacob Tremblay znowu zadziwił kreacją w filmie "Cudowny chłopak". Obraz możemy oglądać na ekranach polskich kin od 19 stycznia.
- Nie wolno nikogo traktować inaczej ze względu na to, kim jest - mówi Jacob Tremblay /AFP

Ma zaledwie 11 lat, a już biją się o niego uznani reżyserzy. Jacob Tremblay, kanadyjskie złote dziecko, kupił widzów rolą w filmie "Pokój" Lenny’ego Abrahamsona, gdzie razem z Brie Larson stworzyli niezapomniany duet. Występ przyniósł mu nominację do nagrody Gildii Aktorów Filmowych. Teraz Tremblay zagrał u boku Julii Roberts i Owena Wilsona w filmie "Cudowny chłopak". Jego bohater ma zdeformowaną twarz, która zwraca na niego uwagę dorosłych i dzieci.

O tym, jak czuł się z maską oszpecającą jego buzię, opowiedział Arturowi Zaborskiemu w Los Angeles. Zdradził też, czy poczucie humoru Owena Wilsona jest zabawne, jaką osobą jest Julia Roberts i co sądzi o multikulturowych "Gwiezdnych wojnach".

Reklama

Nie masz już trochę dość? Przede mną na spotkanie z tobą wchodziło trzech dziennikarzy, na korytarzu czeka kolejna trójka. Nie wolałbyś pogadać z kolegami zamiast z nami?

Jacob Tremblay: - Spokojnie, z kolegami też rozmawiam. Rozmowy z dziennikarzami lubię, bo zawsze śmiejecie się z moich żartów, a koledzy nie zawsze je łapią. (śmiech) Nawet przez chwilę zastanawiałem się, czy nie robicie tego z grzeczności, ale szybko stwierdziłem, że nie ma sensu tego roztrząsać, skoro jest to dla mnie miłe. Co innego, gdybyście się nie śmiali.

Myślisz, że ludzie mogą cię traktować inaczej, robić coś z grzeczności, bo jesteś gwiazdą?

- Nie, bo nie jestem żadną gwiazdą.

Zagrałeś w oscarowym filmie, byłeś na okładkach wielu magazynów, masz kilka fan clubów. Jesteś gwiazdą, tak samo jak Julia Roberts i Owen Wilson, z którymi zagrałeś w "Cudownym chłopaku".

- Oni też nie są gwiazdami.

Żartujesz sobie?

- Nie, mówię zupełnie poważnie. Gwiazda to ktoś, kto zadziera nosa i każe siebie traktować jako lepszego od innych. Ani Julia, ani Owen tacy nie są. To równi goście, z którymi można pogadać jak ze wszystkimi innymi - raz poważnie, a raz żartobliwie. Jesteśmy kolegami od pierwszego dnia zdjęć.

Jak się zachowywali na planie?

- Owen jest totalnym jajcarzem, ciągle robił sobie żarty na planie. Ale to bardzo miły i zabawny gość, jego dowcipy nas nie denerwowały, a przecież znamy wszyscy ludzi, którym tylko wydaje się, że są zabawni. Owen do takich nie należy. No i jest bardzo dobrym aktorem. Julia też jest bardzo fajna i kapitalnie panuje nad tym, żeby przechodzić pomiędzy swoją postacią i sobą. Nie wiem, jak ona to robi i jak cały czas pozostaje pogodna i uśmiechnięta. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zobaczył grymas na jej twarzy. Nie zdarzyło się jej narzekać. Bardzo lubię ich oboje, bo nigdy nie dali mi odczuć różnicy wieku między nami, nie udawali, że są moimi rodzicami, nigdy nie wykorzystywali argumentu "jestem starszy i mądrzejszy".

Zdarzało ci się, że ktoś w stosunku do ciebie posługiwał się takim argumentem?

- Jeśli robił to ktoś na planie, to długo na nim nie popracował! (śmiech) Wygłupiam się. Podczas kręcenia "Cudownego chłopaka" ekipa doradzała mi w wielu kwestiach, co jest naturalne, bo większość z nich pracuje dłużej niż ja żyję na świecie, ale nikt w żaden sposób nie dał mi odczuć przez to, że jestem gorszy.

Za to twój bohater z "Cudownego chłopaka", który musi żyć z naroślą na twarzy, jest tak wielokrotnie potraktowany.

- Film opowiada o Auguście Pullmanie, który cierpi na zespół Treachera Collinsa, co oznacza, że ma defekt twarzy. August uczy się w domu, ale w pewnym momencie jego rodzice wpadają na pomysł, by wysłać go do szkoły. Film pokazuje to, co go tam spotyka. Chłopak zawiązuje pierwsze przyjaźnie, ale i doświadcza gnębienia ze strony kolegów. To naprawdę świetna historia, ważna dla mnie z osobistych powodów.

Dlaczego?

- Bo ja też wiem, co to znaczy, jak ludzie się na mnie gapią. Takie sytuacje zdarzają mi się po tym, jak "Pokój", w którym zagrałem, stał się tak popularny. Kiedy kręciliśmy kilka scen w plenerach, miałem na sobie maskę, która deformowała moją twarz. Mnóstwo ludzi mnie mijało, ale mało kto mi się przypatrywał wprost, co najwyżej zaciekawione dzieciaki. Im starsze były mijające mnie osoby, tym bardziej próbowały ukryć to, że przypatrują mi się z ukrycia. Bardzo bym chciał, żeby ludzie tacy jak August nie bali się wychodzić na ulicę z obawy przed tym, jak zareagują na nich inni. Przekaż, proszę, swoim czytelnikom, żeby na widok kogoś wyróżniającego się deformacją reagowali uśmiechem i pytaniami w stylu "Cześć, co słychać?", a nie ukrywanymi spojrzeniami czy udawaniem, że wszystko jest w porządku i że wcale osoba z deformacją nie wyróżnia się z tłumu, przy jednoczesnym podpatrywaniu z boku takiej osoby. To są najgorsze z możliwych reakcji!

Dlaczego ludzie tak reagują?

- Bo nie widzą kogoś takiego na co dzień. I to jest błąd nas wszystkich, bo kiedy odstajemy, to chcemy się ukrywać. To niemądre. Ja doskonale tę ciekawość rozumiem, bo we mnie też jest potrzeba, żeby się na kogoś wyglądającego inaczej nagapić, plus - sam wiem, że moi fani lubią się przypatrzeć mnie. Na planie zakładano mi maskę przez dwie godziny, codziennie rano ten sam proces - najpierw wkomponowywano protezę w moją skórę, żeby wyglądała na naturalną narośl. Wiedzieliśmy, że widz będzie się wpatrywał w twarz Augusta bardzo dokładnie, dlatego nie mogliśmy sobie pozwolić na to, żeby były w niej jakiekolwiek niedociągnięcia, dlatego oprócz protezy nakładaliśmy też specjalną substancję, która emitowała skórę. A na to tona makijażu. Kiedy wychodziłem w masce pierwszego, drugiego i trzeciego dnia, obserwowałem te mimowolne spojrzenia członków ekipy, którzy mieli potrzebę przyjrzenia się. Dzielnie to znosiłem, choć bałem się, że tak będzie już zawsze. Po tygodniu nikt nie zauważał maski, nawet ci, którzy nie spotykali się ze mną, gdy byłem bez niej.

Jak znosiłeś żmudne nakładanie charakteryzacji?

- Dobrą stroną było to, że mogłem w tym czasie oglądać filmy i seriale. Udało mi się nadrobić "Stranger Things", "Narzeczoną dla księcia", kilka filmów z Adamem Sandlerem i "Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy". Kiedy charakteryzatorzy uwinęli się z robotą, zanim skończyłem odcinek albo film, byłem trochę zły. Zwłaszcza, kiedy było to "Przebudzenie mocy", które uwielbiam. Gra tam mój ulubiony aktor John Boyega. Widziałem ten film dziesiątki razy!

Wiele osób uważa, że Boyega nie pasuje do "Gwiezdnych wojen" ze względu na kolor skóry.

- Na temat mojego bohatera też wiele osób uważało, że nie powinien chodzić do szkoły publicznej, bo do niej nie pasuje. Jedno i drugie to bzdura! John jest świetny i chciałbym kiedyś grać tak dobrze, jak on. Czy wiesz, że Colin Trevorrow, reżyser filmu "The Book of Henry", w którym niedawno zagrałem, jest scenarzystą "Star Wars: Episode IX"? Każdego dnia pytałem go, czy nie mógłbym w nim zagrać. Mówiłem mu, że interesuje mnie każda rola: małego Ewoka, szturmowca albo nawet rebelianta. Za każdym razem odpowiadał mi: "OK, zobaczę, co da się zrobić", a ja wyobrażałem sobie, jak wchodzę na plan "dziewiątki" i gram z Johnem. Podejrzewam, że najpierw zemdlałbym raz czy dwa razy, ale mam nadzieję, że potem bym się już ogarnął. (śmiech) Naprawdę lubię "Gwiezdne wojny", nawet mój pies nazywa się Rey na cześć bohaterki z tego uniwersum.

Tęsknisz za nim w czasie wypraw na plany filmowe?

- Tak i nie rozumiem, dlaczego prawo mówi, że moi rodzice muszą ze mną jeździć na zdjęcia, a pies nie. Przestańmy dyskryminować zwierzęta, one też tęsknią za swoimi właścicielami!

Czy spotkałeś się z kimś, kto cierpi na to, co twój bohater z "Cudownego chłopaka"?

- Nie z jedną konkretną osobą, bo to nie jest film dokumentalny. Potrzebowałem dowiedzieć się czegoś więcej o samej chorobie, dlatego napisałem do dzieci ze szpitala pediatrycznego w Toronto. Poprosiłem ich o wysłanie mi listów, w których opisaliby mi swoje doświadczenia, historie, które przeżyli i jakieś rady - na co mam zwrócić uwagę, co w ich życiu jest istotne, z jakimi problemami się borykają najczęściej. Dostałem od nich mnóstwo listów z odpowiedziami. Kilka razy poszedłem też na spotkanie rodzin dzieci cierpiących na deformację twarzy. Rozmawialiśmy, jedliśmy pyszne jedzenie i robiliśmy sobie razem zdjęcia. Bardzo mi to wszystko pomogło, bo okazało się, że jest zupełnie inaczej, niż chyba większość osób myśli.

A jak myśli większość osób?

- No jak widzisz kogoś z deformacją twarzy, to masz taki odruch litości, że wydaje ci się, że ta osoba cały czas myśli tylko o deformacji swojej twarzy i że nic innego nie jest w ogóle dla niej tematem. A to jest zupełnie nieprawda, bo na tych spotkaniach w zasadzie nie rozmawialiśmy o chorobie. To normalne dzieciaki, takie same jak moi koledzy. Razem się wygłupialiśmy i bawiliśmy, najfajniej było, kiedy szaleliśmy wspólnie na basenie i jedliśmy lody.

Masz jakąś radę, jak należy takie osoby traktować?

- Jak wszystkie inne, bo to nie są "takie osoby", tylko zwykli ludzie i tak jak dla wszystkich, trzeba być dla nich miłym. Nie wolno nikogo traktować inaczej ze względu na to, kim jest.

Dlatego chodzisz do publicznej szkoły w Toronto, a nie do prywatnej, nie chcesz być traktowany inaczej?

- Do publicznej szkoły dla chłopców chodzę, kiedy jestem w domu, bo kiedy akurat gram w jakimś filmie, mam swojego prywatnego nauczyciela. Gdy kręciliśmy "Cudownego chłopaka" było akurat lato, więc nie było potrzeby, bym się uczył. Z kolei zdjęcia do "Pokoju" powstawały jesienią i zimą, więc musiałem mieć nauczyciela. Lubię czas, kiedy jestem w domu, bo zawsze się spotykamy z przyjaciółmi w parku czy nad stawem. Mam z nimi świetny kontakt. Z niektórymi cały czas esemesuję. Bałem się, że zmienią do mnie podejście po całym tym zamieszaniu z "Pokojem", ale tak się nie stało. Wszyscy cały czas bardzo mnie wspierali, choć tak na dobrą sprawę, tylko kilku osobom z klasy wyznałem, że jestem aktorem. Ale nawet z nimi nie rozmawiam o tym zbyt często. Skupiamy się raczej na piłce nożnej. Udaje mi się więc oddzielić moją pracę od szkoły i przyjaciół. Chcę, żeby to się utrzymało, bo dzięki temu mogę być traktowany jak wszyscy inni. Dużo o tym zresztą rozmawialiśmy z Julią i Owenem, którzy mówili mi, że denerwuje ich to, że nas, aktorów, stawia się w centrum świata, a przecież jesteśmy normalnymi ludźmi. Oboje uważają, że musimy popracować nad tym, jak postrzegają nas ludzie, bo w głowach niektórych zasługujemy na więcej niż inni. Ja tak na pewno nie myślę.

A inni aktorzy tak myślą?

- Ci, których poznałem, nie, choć słyszałem o ciężkich przypadkach ludzi, którym wydaje się, że wszyscy powinni im usługiwać. To takie niemądre. Owen nazywa ich "sodowcami" - to od wody sodowej. (śmiech) Taką osobą na pewno nie jest Leonardo DiCaprio, który jest supermiły - kiedy się spotkaliśmy rozmawialiśmy o ochronie przyrody w Kanadzie. Leo pochwalił to, ile wysiłku wkładamy w przetrwanie gatunków zwierząt i roślin. Muszę przyznać, że byłem wtedy dumny z tego, że jestem Kanadyjczykiem. Ta rozmowa uświadomiła mi, że trzeba mówić o takich sprawach w wywiadach, Julia i Owen też starają się poruszać tematy, które są dla nich ważne. Jak więc widzisz, nie żartowałem z tymi prawami dla zwierząt. Mam nadzieję, że u was, w Polsce, wszystko z nimi w porządku. Jeśli nie, to będziemy musieli z Leo do was przyjechać! (śmiech)

Rozmawiał Artur Zaborski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy