Reklama

Interesowało mnie, co czuje kobieta

- Siermiężno-buraczany obraz ludzkiego nieszczęścia. Nic z wizji kolorowego przemysłu - Anna Jadowska, reżyserka filmu "Z miłości", którego akcja rozgrywa się w środowisku polskiego porno-biznesu, wspomina pierwszy kontakt z tematyką jej najnowszego obrazu. - Wydało mi się to ciekawą metaforą polskiego stanu ducha. Wiele też mówiło o naszej podwójnej moralności, w której w sferze publicznej niedozwolone jest mówienie otwarte o cielesności, brakuje edukacji seksualnej, a z drugiej strony towarzyszy temu totalna dostępność pornografii - dodaje reżyserka, która ma na koncie takie tytuły, jak: "Dotknij mnie" (wspólnie z Ewą Stankiewicz) i "Teraz ja". "Z miłości" trafiło na ekrany kin 2 grudnia 2011.

Nie czekałaś z premierą "Z miłości" na czerwcowy festiwal w Gdyni. Po raz pierwszy pokazany został w kwietniu 2011 na festiwalu Off Plus Camera. Skąd taka decyzja?

Anna Jadowska: - Nie było jakiegoś specjalnego powodu. Po prostu chciałam, żeby ten film zaczął już żyć swoim życiem. Przygotowania do realizacji "Z miłości" oraz proces postprodukcji trwały niezwykle długo, więc kiedy pojawiła się taka propozycja, wspólnie z producentem się na to zgodziliśmy.

Skoro o producencie mowa... Vostok8, którego współzałożycielem jest Wojciech Kasperski (autor nagrodzonego na Krakowskim Festiwalu Filmowym dokumencie "Nasiona"), debiutuje twoim filmem w pełnym metrażu.

Reklama

- Wojtka znam prywatnie ze szkoły, koleguję się też z jego dziewczyną - Marietą Żukowską i to chyba troszeczkę przez nią się stało. Do filmu przygotowywałam się wcześniej z innym producentem, który nawet dostał już dofinansowanie z PISF-u, natomiast ciągle nie dochodziło do produkcji. Po kolejnej serii niemożliwych sytuacji zdecydowałam się na zmianę producenta.

Zastanawiam się, czy wybór Vostok8 związany był z odważną tematyką "Z miłości"?

- Z tym projektem zwracałam się też do innych producentów, którzy długo zwlekali z podjęciem decyzji. Myślę, że młodym producentom zdecydowanie łatwiej było podjąć takie ryzyko. Oni nie kalkulowali, czy to dobrze, że będą kojarzeni z taką tematyką. Nie obawiali się też, jakie ten film może przynieść reperkusje.

Dlaczego porno?

- To było tak strasznie dawno... Scenariusz napisałam wieki temu. Bezpośrednią inspiracją był artykuł Cezarego Łazarewicza w "Przekroju", który traktował o polskim biznesie porno. W jaki sposób to wygląda, jak funkcjonuje... Bardzo mnie to zaciekawiło i zaskoczyło. To był taki siermiężno-buraczany obraz ludzkiego nieszczęścia. Nic z wizji kolorowego przemysłu. Wydało mi się to ciekawą metaforą polskiego stanu ducha. Wiele też mówiło o naszej podwójnej moralności, w której w sferze publicznej niedozwolone jest mówienie otwarte o cielesności, brakuje edukacji seksualnej, a z drugiej strony towarzyszy temu totalna dostępność pornografii.

Wkraczasz tym filmem na dziewiczy grunt w polskiej kinematografii. Próbując przypomnieć sobie bohatera, który związany byłby z branżą porno, przychodzi mi do głowy jedynie epizod Przemysława Bluszcza w "Zerze" Pawła Borowskiego. Pornografia to wciąż temat tabu w polskim kinie.

- Rzeczywiście we współczesnym polskim kinie nie ma odniesień do podobnej tematyki, chociaż lata 70. były pod tym względem zdecydowanie odważniejsze. Brakuje odważnego głosu na temat erotyki i seksu, szczególnie w filmach młodych polskich twórców. Kino europejskie jest tego pełne. To, co u nas jest w tej chwili tematem tabu, we Francji jest już odgrzewanymi kotletami... Weźmy "Intymność" Patrice'a Chereau, weźmy filmy austriackiego reżysera Ulricha Seidla ["Upały", "Import/"Export" - przyp .red.]. Trudne tematy erotyki są przez europejskich reżyserów poruszane od dawna. Ich filmy stają się niezwykle ważnymi artystycznymi wypowiedziami.

Jedną z postaci, będących inspiracją tego filmu, jest też pewnie polska gwiazda porno Marianna Rokita. Scena z bicia seksualnego rekordu świata wydaje się być jawnym nawiązaniem do wyczynu tej pani.

- W czasie, kiedy pisałam scenariusz, ona właśnie pobiła seksualny rekord świata. To była postać, na której się wzorowałam, tworząc bohaterkę - Joannę w moim filmie. Rekord, który pobiła, był również dla nas wzorem do budowania inscenizacji. Kiedy oglądałam materiały z prawdziwego seksualnego rekordu świata, wyglądało to trochę dla mnie jak pierwotne obrzędy praczłowieka w głębokich jaskiniach. Przecież nie oglądałam pornografii od dzieciństwa! Przy okazji pracy nad filmem obejrzałam jednak parę rzeczy i przyznam się, że to było dla mnie jak wyprawa Bronisława Malinowskiego na Trobriandy.

Rozumiem, że w ramach poznawania środowiska polskiej branży porno musiałaś przeprowadzić klasyczny "research". Jak to wyglądało?

- Odwołuję się w tym filmie do dużej polskiej firmy porno, której nazwy nie wymienię. Wydała ona m.in cykl DVD z pornosami, które można kupić dosłownie wszędzie. Te filmy mają ciekawy klimat. Jest taka seria, która opowiada o podróżach po Polsce... Jakaś gwiazda porno jedzie do Katowic, tam spotyka parę, z którą uprawia seks. To się dzieje w jakimś tanim hotelu, wszystko ma oprawę filmu dokumentalnego itp.

- Natomiast bezpośrednią inspiracją było DVD z amatorskimi materiałami. Prywatne pary uprawiające seks przed kamerą. To się działo najczęściej u nich w domach, albo w takiej dziwnej, sztucznie zaaranżowanej scenografii. Wszystkie "niepotrzebne" rzeczy były oczywiście wycinane. Sedno takiego filmu stanowiła pornografia, natomiast całe dochodzenie do tego, jak ci ludzie się rozbierają, w jaki sposób reagują na to, że ktoś na nich patrzy, było tak niezwykłe i smutne... Niezrozumiałe było dla mnie dlaczego ludzie decydują się na taki krok. Wydawali się tak zaszczuci, że trudno mi sobie wyobrazić kogoś, kto może czerpać jakąś przyjemność z oglądania takiego materiału.

Największy szok?

- Jest taki Kanadyjczyk, który zajmuje się przeprowadzaniem wywiadów z dziewczynami z biednych krajów m.in z Europy Środkowej czy Rosji, Zaprasza je do hotelu i każe im się rozbierać przed kamerą. Można te materiały zobaczyć w internecie. Szczerze mówiąc wstrząsnęło mną to bardziej, niż same pornograficzne ujęcia. To sobie przecież potrafię wyobrazić... Natomiast rodzaj dziwnej, mocno perwersyjnej manipulacji, którą stosuje ten człowiek, doprowadzając te biedne dziewczyny do robienia wstrząsających rzeczy przed kamerą, to było naprawdę przerażające. W moim filmie jest scena, w której stara aktorka porno, grana przez Elżbietę Grucę, przepytuję nową dziewczynę, grana przez Martę Nieradkiewicz, o jej doświadczenia erotyczne. To było słowo w słowo spisane z tych wywiadów.


Zaskoczył mnie w twoim filmie komediowy ton, którym wygrywasz techniczną amatorszczyznę realizatorów filmów porno.

- Ale to tak wygląda, nie może być inaczej. Nie robią tego ludzie, którzy znają się na kinie. Jak się patrzy na te materiały, to one są właśnie takie a nie inne. W tych filmach nie chodzi o to, w jaki sposób one są filmowane, tylko co się w nich dzieje. Ale znam też historie ludzi, którzy byli na takich planach, doświadczyli tego. To rzeczywiście tak wygląda.

Główne role grają u ciebie aktorzy, którzy debiutują w kinie.

- Marta Nieradkiewicz była pierwsza. Już na etapie pisania scenariusza chciałam, żeby to ona zagrała główną bohaterkę. Znałam ją ze szkoły filmowej, bardzo pasowała mi do tej roli. Cała obsada została dopasowana do jej osoby, już z nią szukałam kolejnych aktorów. Co prawda Marta ma serialowe doświadczenie, ale zależało mi na tym, żeby ci aktorzy nie mieli jakichś telewizyjnych czy kinowych konotacji. Żeby można było ich bohaterów rzeczywiście "czytać" jak autentyczne postacie z małego miasteczka, które wybrały się do Warszawy nakręcić pornosa.

Ekranowy partner Marty Nieradkiewicz - Wojciech Niemczyk - jest całkowicie anonimowym aktorem.

- Wojciech Niemczyk? Wyjątkowy talent. Chłopak po krakowskiej PWST, gra w teatrze w Kielcach. Z Martą i Wojtkiem długo się przygotowywaliśmy, mieliśmy wiele prób i te trudne sytuacje... Czułam, że oni czują się do nich przygotowani.

- Szczególnym przypadkiem obsadowym była Ania Ilczuk, która miała niezwykle trudną rolę. Nie tylko dlatego, że to jest szalenie wymagająca kreacja, ale też z powodu tego, że ona trafiła na plan w ostatniej chwili. Aktorka, która miała grać tę postać - nagle zrezygnowała.

W filmie występuje też Ewa Szykulska, z którą już kilkakrotnie współpracowałaś.

- Bardzo lubię i cenię Ewę Szykulską. Kiedy się przygotowuję do kolejnych projektów, to zawsze o niej myślę. To jest taka postać, której dużo zawdzięczam. W pierwszym filmie, jaki zrobiłam, jeszcze w duecie z Ewą Stankiewicz, Ewa Szykulska zagrała za darmo i z wielkim poświęceniem. Mam wobec niej moralny dług. Tą wielką przyjemność współpracy z nią chciałabym w dalszym ciągu kontynuować.

Z Danielem Olbrychskim spotkałaś się jednak po raz pierwszy.

- Widziałam go w jakimś wywiadzie telewizyjnym, gdzie wydał mi się człowiekiem idealnie pasującym do roli szefa polskiej firmy pornograficznej. Później, gdy mieliśmy już aktorskie próby, okazało się, że to rzeczywiście "zaskoczyło".

Nie było żadnych problemów z namówieniem do go występu w filmie? Daniel Olbrychski nie miał oporów?

- Daniel Olbrychski nie ma żadnych oporów, bo jest profesjonalnym aktorem. Jest odważny, otwarty... Można było się spodziewać, że nie będzie traktował serio niezbyt doświadczonej reżyserki, jaką jestem. Podszedł jednak do tego zadania aktorskiego bardzo profesjonalnie... W przerwach między naszymi zdjęciami latał do Stanów Zjednoczonych, gdzie kręcił film z Angeliną Jolie. A do Polski wracał na plan jakiegoś "pornosa"... Myślę, że dla niego samego był to ciekawy kontrast.

Mówiłaś o roli Anny Ilczuk, która wciela się u ciebie w profesjonalną aktorkę porno. Dla mnie jej rola "kradnie" cały film.

- Myślę, że Ani Ilczuk rzeczywiście udało się przekroczyć granicę bezpiecznego aktorstwa.

- Na symbolicznym poziomie wszystkie trzy kobiety, które pełnią w tym filmie ważną rolę - postać Marty Nieradkiewicz, postać Ani Ilczuk i bohaterka Eli Grucy - to jest życiorys jednej kobiety, na różnych etapach życia. Jedna z nich jest młoda i dopiero podejmuje decyzję o przekroczeniu granicy moralnej; druga to doświadczenie ma już za sobą, nie może powstrzymać lawiny, którą spowodowała; dla trzeciej nie ma już ratunku.

- Postaci kobiece były dla mnie szalenie ważne. To one wyznaczały dramaturgiczną oś "Z miłości". Wokół nich budowałam całą historię. W prawdziwej pornografii kobiety są przecież traktowane niezwykle przedmiotowo. Interesowało mnie, co czuje kobieta.

Kiedy w dyskursie o pornografii przyjmuje się "kobiecą perspektywę", zazwyczaj skończy się to na radykalnym feminizmie.

- Jak mężczyzna robi film o pornografii, to wychodzi mu coś takiego jak "Zack i Miri kręcą porno" [komedia w reżyserii Kevina Smitha - przyp.red.] To jest męski punkt widzenia. Oczywiście teraz żartuję, nie lubię takich czarno-białych podziałów. Wiele kobiet ma męski umysł, wielu mężczyzn myśli po kobiecemu - to wszystko jest dość labilne. Kiedy zdecydowałam się nakręcić ten film, wiedziałam że to będzie rodzaj wiwisekcji, próba przejrzenia się bohaterom krok po kroku, przeprowadzona w chłodny, analityczny sposób. Wydaje mi się, że to jest akurat bardzo męskie.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy