Reklama

Helena Sujecka: Czuję się już dojrzałą kobietą

- Kiedy agentka odbiera telefon i mówi: "Aha, 19-letnia dziewczyna... No to nie", to wtedy wszyscy dziwią się: "To Helka ma już 30 lat?" - mówi Helena Sujecka ("Cudowne lato", "Yuma"). - Bardzo pragnę takiej roli, która mnie "przeora". Po prostu dojrzałej kobiety. Czuję się już dojrzałą kobietą - aktorka powiedziała w rozmowie z INTERIA.PL.

W kinie zadebiutowała główną rolą w "Cudownym lecie" (2010) Ryszarda Brylskiego, następnie przyszły drugoplanowe kreacje w "Yumie"(2012) Piotra Mularuka, "Być jak Kazimierz Deyna"(2012) Anny Wieczur-Bluszcz oraz "Chce się żyć" (2013) Macieja Pieprzycy. Od paru miesięcy na deskach wrocławskiego Teatru Capitol możemy oglądać ją jako Jane Birkin w muzycznym spektaklu o Serge'u Gainsbourgu, na premierę czeka zaś kolejna kinowa produkcja - "Małe stłuczki".

W rozmowie z Tomaszem Bielenia Helena Sujecka zdradziła, na czym polega problem z polskimi tłumaczeniami piosenek Gaisbourga, opowiedziała o doświadczeniu nagości na scenie i przed kamerą oraz odniosła się do porównań do Scarlett Johansson.

Reklama

Zaczniemy od Gainsbourga?

Helena Sujecka: - Proszę bardzo.

W ogóle się go nie śpiewa po polsku. Dlaczego?

- Bo się nie da.

Brel jest prześpiewany cały i to od dawna, a Gainsbourg... Nie słyszałem, żeby ktokolwiek wcześniej śpiewał Gainsbourga po polsku.

- Są podobno pojedyncze tłumaczenia, o czym wcześniej nie wiedziałam. W trakcie prac nad scenariuszem spektaklu solidnie przekopaliśmy jednak archiwalne nagrania. Okazało się, że istnieją pojedyncze tłumaczenia i "wykony", ale... Nie mogę powiedzieć, że są niefortunne, ale po researchu zrobionym przed pracą nad tym spektaklem śmiem twierdzić, że nie da się tłumaczyć Gainsbourga. Język francuski jest na tyle specyficzny, a sam język Gainsbourga tak finezyjny i wielopłaszczyznowy, że tłumacząc to na język polski, który też nie jest ubogim językiem, ma jednak inną specyfikę... coś odbieramy tym tłumaczeniem.

- Trudno tłumaczyć poezję, a Gainsbourg to jest pomieszanie języka poetyckiego z wulgarnym, ale bardzo wyrafinowanym flirtem ze słowem. Ale też niezwykle ważny jest u niego także kontekst historyczny, odniesienia polityczne, wreszcie - silne osadzenie we francuskich realiach tamtego czasu.

Jak powstawały tłumaczenia piosenek, które śpiewacie w spektaklu? Tymon Tymański jest co prawda podpisany jako autor tekstów, ale na podstawie tłumaczenia Anety Cardet.

- Reżyser, Cezary Studniak, długo się zastanawiał, kto jest w stanie przetłumaczyć Gainsbourga. Tu trzeba było od nowa stworzyć rodzaj osobnej poetyki. Wybór padł na Tymona, któremu nieobce są lingwistyczne wyzwania. Co prawda nie zna on francuskiego, ale bardzo szybko i zachłannie wnika w nowe tematy ("O, zajebiście, zajebiście, ja się nauczę francuskiego!"). Wspólnie z Anetą Cardet, która jest tłumaczem języka francuskiego, a w Teatrze Współczesnym długi czas pełniła funkcję kierownika literackiego, jakoś sobie to na piechotkę tłumaczyli. Oczywiście chyba się nie spotkali ani razu w życiu.

- Te teksty mają swój urok... Są po prostu banalnymi, czasami trochę rubasznymi, sprośnymi, średnio wyrafinowanymi piosenkami, nierzadko o niczym więcej tylko o bzykaniu. Mówię o tych tekstach, które się znalazły w spektaklu, czyli głównie "obyczajówka". To są balladki, proste historie miłosne.

Ja nie znam francuskiego. To, o czym śpiewa Gainsbourg, znam tylko i wyłącznie z angielskich tłumaczeń. Słuchając jednak tych piosenek po raz pierwszy po polsku nie mogłem pozbyć się wrażenia, że Polskie Radio by tych kawałków nie puściło. Mimo upływu tylu lat te piosenki wciąż balansują na granicy nieobyczajności.

- Zastanawialiśmy się nad najsłynniejszym "Je T'aime Moi Non Plus", nad frazą, która jest przetłumaczona u nas chyba "nabrzmiewać, wbijać się chcę między uda twe". Nie wiem, na który spektakl trafiłeś, natomiast w języku francuskim tam jest fraza "entre tes reins", czyli "między twoje nerki" - chodzi o wnętrze, jakby głębokość.

Ja trafiłem na nerki.

- Ty trafiłeś na nerki? To fajnie trafiłeś. Większość widzów to bawi - nie wiem, jak ty to odebrałeś - że to coś śmiesznego. O dziwo, wśród osób, które to rozbawiło albo jakoś zniesmaczyło, znajdowali się zawsze mężczyźni. Kobiety bez problemu wychwytywały aluzję, że tu chodzi o głębokość aktu seksualnego.

Myślę, że Tymański bardzo dobrze poradził sobie z tymi tekstami, na przykład refren "Lemon Incest" - no, świetne.

- "Z cytrynki sok, córeczki smak"... Cezary trochę w to ingerował, były różne wersje, ale myślę, że jest optymalnie. "Incest", czyli "kazirodztwo" - to za długo po polsku, prawda? Trzeba było spróbować przetłumaczyć to nie wprost.

Jane Birkin. Rozumiem, że ta rola była wyzwaniem wokalnym, ale z aktorskiego punktu widzenia ta kreacja to dla mnie próba zmierzenia się z pewnym kanonem scenicznego seksapilu.

- Myślałam, że powiesz o mierzeniu się z mitem... Kurcze, seksapil, w ogóle zapomniałam o tym słowie, a takie jest fajne... Kobiety francuskie to jest osobna jakość. Inny rodzaj erotyzmu. Lolitka, czyściutka - i w wyglądzie, i w sposobie bycia - grzywka zmierzwiona, zero lakieru na włosach, bardzo delikatny makijaż, i kostium,, który podkreśla zgrabność kibici, bo Francuzki są zgrabniutkie... Rysy twarzy, które też wynikają z języka, mimika, która jest związana z głoskami, które oni wymawiają. No, siedzieliśmy w tym długo, nie wiem, jak to wygląda, ale... O co mnie pytasz? O seksapil na scenie?

No, musiałaś wydyszeć po polsku to "ja ciebie też nie"...

- Zdecydowaliśmy się na taki formalny zabieg inscenizacyjny [Gainsbourg i Birkin śpiewają piosenkę w kabinie nagraniowej - przyp. red.], więc było jasne, że osobną rzeczą jest nałożenie formy, a czym innym jest pogodzenie jej z postacią, z realnością, z autentycznością "wykonu". Piosenka...Troszeczkę tutaj odwróciliśmy sytuację, bo pierwotnie napisana była dla Bardot i śpiewana przez Bardot - nagrali to sami w studio, we dwoje, a z Jane podobno to była bardzo długa walka, on na nią krzyczał, ona płakała, tam nie była w stanie tego zrobić. Tutaj na potrzeby opowieści chcieliśmy pokazać po prostu miłość. Bezgraniczne oddanie i jakby rozdygotanie, to dziewczęce, Jane i to, że ona cała w nim...

Zostawmy Gainsbourga i cofnijmy się w czasie, bo ja cię po raz pierwszy zobaczyłem w kinie w "Cudownym lecie" Ryszarda Brylskiego. To był twój prawdziwy kinowy debiut. Jak patrzysz na ten film z perspektywy kilku lat?

- Kończyłam wtedy studia i równolegle pracowałam w teatrze nad "Idiotą" na podstawie Dostojewskiego. Jeszcze miesiąc wcześniej bałam się, że zostanę bez pracy, jak tysiące aktorów w Polsce, a tu nagle takie dwie fantastyczne rzeczy mi się przytrafiły. Tu Dostojewski, a tam - dziewusia i plan w Łodzi. Zdjęcia trwały miesiąc i to był naprawdę magiczny czas... Wskoczyłam na głęboką wodę, bo poza małymi epizodzikami nigdy nie miałam do czynienia z kamerą. A tu od razu główna rola i jeszcze miałam zagrać sporo młodsze ode mnie dziewuszysko. Bardzo mi pomogła cała ekipa, cudowni ludzie, Łódź, no i ten letni czas... Pamiętam, jak na bankiecie pożegnalnym dziękowałam i przeklinałam wszystkich, z którymi pracowałam, pytając: "Jak mogliście mi to zrobić? Po was już nikt nie będzie dla mnie taki dobry!". Oczywiście, to nie jest jakiś bardzo ważny film, to klasyczne kino gatunkowe zrobione według reguł danej konwencji... Taki uroczy debiut mi się trafił.


Ale występ Heleny Sujeckiej został powszechnie zauważony. A jak reżyser Ryszard Brylski zauważył Helenę Sujecką?

- Pojechaliśmy do Łodzi na Festiwal Szkół Teatralnych. Co roku adepci sztuki aktorskiej prezentują swoje dyplomy i właśnie tam przyszła do nas reżyserka obsady, pani Alina Falana, która powiedziała, że jest jutro casting, reżyseruje Ryszard Brylski, ten od "Żurka", i dała mi jedną scenę. I poszłam tam. A potem zostałam wezwana po paru dniach na następne przesłuchanie, potem następne i jeszcze następne. I potem...

W tym samym czasie w Przeglądzie Piosenki Aktorskiej występujesz tutaj we Wrocławiu i dochodzisz do finału. Kariera ekranowa i sceniczna od początku biegną więc równolegle...

- Powiedziałam kiedyś, że teatr jest miłością, a film jest romansem. Wszystkie najważniejsze dla mnie rzeczy dzieją się w teatrze, natomiast film jest super kochanką. Przychodzi, odchodzi... To jest inny rodzaj chemii. I to, co się dzieje, wspominasz potem właśnie jak jakiś szalony romans albo jakiś dziwny orgiastyczny sen. To jest takiego rodzaju doświadczenie. Tempo, które tam jest, ograniczenia czasowe, które się wiążą z ograniczeniami finansowymi. I ludzie - szybkość przemiału ludzi, których poznajesz i w związku z tym intensywność relacji... Takie jest kino.

Spodziewałaś się czegoś więcej po niewątpliwym zauważeniu w "Cudownym lecie"?

- Taka dziwna rzecz mi się przytrafia, że te większe kinowe role to są zawsze takie dziewuszki.

Jeszcze z takimi imionami: Kitka...

- ... Niunia, Matylka... To są takie dziewuszyska, chłopczyce trochę. Nawet mi to zaczęło doskwierać przez chwilę, ale oczywiście, jeżeli dostanę jakąkolwiek rolę zbliżoną do tego wzoru to i tak ją przyjmę. Nie mogę sobie jeszcze pozwolić na odrzucanie ról, poza tym każde doświadczenie jest dobre, nawet gra w reklamie to jest jakieś doświadczenie. Teatr mi wszystko rekompensuje, bo mogąc sobie tu zagrać Kitkę, a w tym samym dokładnie czasie pracując nad Nastazją Filipowną, no to... Chyba mam jakiegoś anioła stróża. Co parę dni budzę się zlana potem, z lękiem, że nie wiem co jutro... że możliwe, że nie będę miała pracy za parę dni, przestaję grać spektakle, w nic nowego nie wchodzę...

Aktorzy też tak mają?

- Myślę, że mają to zwielokrotnione. My codziennie mamy rozmowę o pracę. Każde nasze wyjście na scenę jest rozmową kwalifikacyjną.

Pytam cię o kino, bo gdzieś znalazłem twoją wypowiedź dotyczącą filmu Mariusza Grzegorzka "Jestem twój", że byłaś pod dużym wrażeniem i wyraziłaś taką nadzieję, że taka rola w podobnej temperaturze emocjonalnej w kinie kiedyś ci się trafi. Tam chyba się znalazło określenie "rola, która mogłaby mnie przeczołgać". Tylko, że ciężko o takie role w kinie.

- To prawda.

No i chyba takiej roli jeszcze nie dostałaś.

- W kinie nie dostałam, a bardzo tego potrzebuję. Jestem już trzydziestoletnią babą, prawda? A gram w kinie szesnasto- czy piętnastoletnie dziewczynki. Rozmawiam już z agentką, czy powinnam coś zmienić, czy mam obciąć włosy, czy mam inaczej gadać z reżyserami obsady. Czuję, że jestem w okresie przejściowym. Kiedy agentka odbiera telefon i mówi: "Aha, dziewiętnastoletnia dziewczyna, no to nie". To wtedy wszyscy dziwią się: "To Helka ma już trzydzieści lat?". Z drugiej strony na jakiej podstawie mają mnie ludzie z branży filmowej zatrudniać do innego rodzaju ról, skoro widzieli mnie wyłącznie w takich kreacjach? Każda z nich jest co prawda inna, ale nie wymagały one ode mnie jakiegoś specjalnego rodzaju zaangażowania. Bardzo pragnę takiej roli, która - może tak troszkę egzaltowanie powiedziałam - mnie "przeora". Po prostu dojrzałej kobiety, w tej chwili. Czuję się już dojrzałą kobietą.

Bohaterka twojego najnowszego filmu "Małe stłuczki" jest dojrzalsza?

- W ogóle nie! W ogóle! Jest mentalnie dwanaście lat młodsza niż Kitka. Albo nawet dwadzieścia. Jest... No, nie... Bohaterka "Małych stłuczek" jest... Nie wiem, co to jest dojrzałość w tym przypadku, ale myślę, że ona bardzo... nie. Bardzo nie.


Wracając jeszcze do ról kinowych. Pomimo że grasz bohaterki, które charakteryzują się pewnym rodzajem niedojrzałości - to jednak seksapil, który prezentujesz na ekranie, jest już - jakby to powiedzieć - pełnoletni.

- Naprawdę?

Rozbierał cię i Brylski w "Cudownym lecie", i Mularuk w "Yumie".

- No, tak wiesz, tak grzecznie właśnie, grzecznie... Nie rozebrali mnie do naga.

Grzecznie, ale ze smakiem. Zastanawia mnie to, że w szkole aktorskiej nie uczą was pracy przed kamerą...

- Nie, u nas w szkole nie miałam zajęć...

Porozmawiamy teraz o nagości? Domyślam się, że tego też nie uczą aktorów. Jak się dojrzewa do tego, żeby...

- Nie uczą. Są zajęcia z rytmiki, z plastyki ciała, spędzamy ze sobą w szkole na pierwszym roku dwadzieścia godzin na dobę. Cały czas masz bliskość partnera, czujesz, właściwie znasz zapach i dotyk, i fakturę skóry każdego człowieka na roku. Wytwarzasz w sobie rodzaj naturalności fizycznej bliskości... Więc pewnego rodzaju oswojenie z ciałem jest, ale jeżeli mówimy o nagości, to rzeczywiście - nie. Po raz pierwszy doświadczyłam tego dopiero w teatrze. Od razu na głęboką wodę...


Co to było?

- Pierwsza nagość? W spektaklu "Hair". Co prawda to nie było tak dotkliwe, bo to była scena zbiorowa. Jeśli mówimy o "Hair": hippisi, rewolucja seksualna, to jest zupełnie normalna rzecz... Ale potem były następne spektakle, gdzie się pojawiała nagość. To jest zatrważające, jak pomyślę o ilości ról, w których...

Zatrważające?

- Źle powiedziałam. To nie jest zatrważające - to jest normalne. Ale ponieważ w tej chwili w teatrze jest bardzo dużo nagości - podkreśla się to, że już jest przesyt nagością w teatrze - to jestem już bardzo wyczulona na te kwestie.

- Jest coś takiego, że po pierwszym razie to przychodzi już łatwiej, ale nie rozebrałabym się nigdy, gdybym nie uważała, że jest to niezbędne. Przy każdej produkcji zastanawiamy się, czy nie ma innego sposobu na rozegranie danej sceny niż rozbieranie aktora.

Bardzo mi się podobała scena, kiedy Gainsbourg wchodzi pod kołdrę z jedną z dziewczyn a na kołdrze jest wyświetlany jakiś fragment porno.

- Widziałeś to? Mało ludzi to zauważa.

To było świetne.

- To fajnie, że to zauważyłeś, bo zastanawialiśmy się długo, czy to w ogóle widać.

Z miejsca, gdzie siedziałem, było widać. Tak samo jak "nerki" usłyszałem... Masz problem z rozbieraniem się na scenie? To dla was, aktorów, musi być rzecz, która jest dosyć naturalna, prawda? Ciało jest jednak waszym narzędziem pracy.

- Jest, ale... Mam z tym problem. Mam problem z rozbieraniem się na scenie. To jest kwestia najzwyczajniejszego, najnormalniejszego wstydu swojego ciała. Mówi się, że obnażanie duszy jest dużo trudniejsze niż nagość. Nie. To jest zupełnie coś innego. Ciało ludzkie jest piękne, ale jest też ułomne i dochodzimy do momentu, że nie można oszukać. Tu już nie ma ściemy. Jak jesteś nago na scenie, to jesteś już totalnie bezbronny.

Wróćmy do Heleny Sujeckiej piosenkarki. Nie miałaś nigdy marzenia, żeby założyć zespół?

- Ja nie umiem śpiewać. To znaczy coraz bardziej umiem, ale cały czas nie umiem.

Nie było nigdy takiego tematu?

- Nie, nie miałam nigdy takiej potrzeby. Ja się cały czas się uczę śpiewania. Tu, w Capitolu, z panią korepetytor, fajnie mi się to robi, dopiero teraz w ogóle zaczynam czerpać prawdziwą przyjemność ze śpiewu. Śpiewanie na scenie wiązało się dla mnie zawsze z ogromnym stresem. Jak tu trafiłam, to też rzutem na głęboką wodę - teatr muzyczny, aktorzy, którzy są też wokalistami, a ja nigdy się nie kształciłam w tym kierunku. Szkoła teatralna raczej nie przykłada się do kształcenia wokalnego. Ja po prostu nie potrafiłam sobie poradzić z połączeniem scenicznych emocji i utrzymania dyscypliny wokalnej Do tej pory mam "wstydy" z tym związane, ale wiem już, że jest rodzaj repertuaru, który na pewno mogę śpiewać. Kołysanki i mocny rock'n'roll. Nie żaden recital.


Dobrze, to teraz już się posłużę cytatem.

- O, nie... Coś mojego?

Napisał kiedyś Łukasz Maciejewski...

- Już się bałam, że powiedziałam coś głupiego i teraz będę rozliczana...

"Sujecka nie ma okładkowej urody - i to jest jej atut. Nie grozi jej wieloletnie mycie garów w telenowelach". Jak aktor mieszka we Wrocławiu, to jest studio ATM...

- Przeszłam się tam nawet.... Nie powiem już - bo tak mi się zdarzało mówić jeszcze w trakcie studiów, kiedy byłam jeszcze idealistycznie nakręcona- nie powiem już , że "nigdy" czegoś nie zrobię. Wszystko zależy od kontekstu, więc gdybym teraz urodziła trojaczki i dostała propozycję głównej roli w "Pierwszej miłości", to pewnie nie mogłabym sobie pozwolić na to, żeby jej nie przyjąć...

Trojaczki?

- Być może nawet gdybym nie miała tych trojaczków, to bym przyjęła rolę w serialu. Mówię o chlebku. Aktorzy traktują na ogół serialową robotę jako pieniążki na chlebek. Inna sprawa, że środowisko filmowe jest dosyć małe. Ludzie, którzy pracują przy produkcji reklam i seriali, pracują też przy bardzo pięknych filmach. Moje spostrzeżenie w ciągu ostatnich dwóch lat jest takie, że nie wolno się wypinać na żadną robotę. Jeżeli jednak czułabym, że coś mi uwłacza lub drastycznie rozmija się w moim artystycznym apetytem, to bym w to nie weszła, ale na ogół jest tak, że zawsze jest jakaś pokusa. Ale na szczęście tu chyba ingeruje ten mój anioł stróż, który na razie mnie przed takimi dylematami nie stawia.

To opowiedz o tej wizycie w ATM-ie...

- Rok temu zapanowała w moim zawodowym życiu wyjątkowa posucha. Część teatralnych rzeczy mi się skończyła, byłam po dwóch premierach kinowych. Był przestój, nie dostawałam żadnych propozycji, stwierdziłam więc, że trzeba iść po pracę , a nie czekać, aż coś się pojawi. Pani mnie oprowadziła po ATM-ie, pokazała, co jak wygląda. Myślałam, że to będzie trochę inaczej wyglądało, że pogadamy na temat życia, twórczości i apetytów zawodowych, a skończyło się na tym, że, pani mi pokazała ATM i się rozstałyśmy.

Jak reagujesz, gdy słyszysz, że Helena Sujecka to polska Scarlett Johansson?

- Ja jej nie lubię. Chociaż nie... Ostatnio ją polubiłam po filmie "Ona". Bo jej nie widać! Ale to chyba miał być komplement, bo ona chyba jest... Nie wiem dlaczego, to jest bzdura przecież.

Sam bym na to nie wpadł, ale jak...

- Jak usłyszałeś, to coś ci się zgodziło... Ale co, rysy twarzy?

Coś w rysach twarzy chyba.

- Może coś jest. Może coś tam jest. Ona chyba jest w porządku. Ale nie przepadam za nią. Dziwne, że akurat do niej mnie porównano. To dawno było.

To dawno było. Dobrze. Na koniec: jest jakiś polski reżyser, u którego chciałabyś zagrać?

- U wszystkich!

Bez wyjątku?

- Naprawdę! Bo ja chcę wszystko. Ja chcę wszystko. Ja mam teraz naprawdę...W ubiegłym roku dostałam taką lekcję pokory w teatrze, że...

Na czym polegała lekcja pokory w teatrze?

- Pracowaliśmy sobie nad jakimś spektaklem i już myślałam, że... Nie, nie mogę o tym mówić. Nie mogę o tym mówić. Chodzi o spotkania, o wymianę energii. Wierzę, że każdy człowiek, który robi film, ma po prostu coś do powiedzenia. A nawet jak nie ma, to chciałabym się z tym skonfrontować, bo może się okaże, że mogę coś powiedzieć na ten temat, albo że znajdziemy jakiś wspólny język. Naprawdę chciałabym robić wszystko. W ogóle w życiu chciałabym robić wszystko.

To brzmi jak jedno wielkie ogłoszenie w magazynie Stowarzyszenia Polskich Filmowców.

- To niedobrze. Ale tak teraz czuję. Tak teraz chcę.

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Helena Sujecka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy