Reklama

Gabriela Muskała: Lubię wyprawy w przeszłość

Znakomita aktorka. Z pasją opowiada o dzieciństwie w Kotlinie Kłodzkiej, ojcu lekarzu i zwierzętach, z którymi się przyjaźniła. Niedawno zagrała w filmach "7 uczuć" i "Fuga", a wkrótce zobaczymy ją w serialu "Szóstka".

Znakomita aktorka. Z pasją opowiada o dzieciństwie w Kotlinie Kłodzkiej, ojcu lekarzu i zwierzętach, z którymi się przyjaźniła. Niedawno zagrała w filmach "7 uczuć" i "Fuga", a wkrótce zobaczymy ją w serialu "Szóstka".
Gabriela Muskała na premierze filmu "Fuga" /AKPA

Aktorka przyznaje, że to dla niej wyjątkowo pracowity czas. Trwają próby do spektaklu "Jak być kochaną" w Teatrze Narodowym, gdzie gra gościnnie główną rolę. Ma też wiele innych pomysłów, które powoli dojrzewają.

Pochodzi pani z Ołdrzychowic Kłodzkich. Dla wiecznie zaganianych mieszkańców wielkich miast to prawdziwy raj na ziemi. Bywa pani tam jeszcze?

- Jasne! Wyprowadziłam się stamtąd, gdy jako 21-latka zdałam do szkoły aktorskiej. Rodzice zamieszkali wtedy w oddalonym o 12 kilometrów Kłodzku. Jeżdżę do nich regularnie.

Reklama

Pamięta pani Ołdrzychowice? Jak tam było?

- Bajkowo! Wokół roztacza się widok na malownicze Sudety. Wzdłuż wsi wije się rzeka Biała Lądecka. Te tereny przyciągają filmowców. Dawniej mieszkali tam Niemcy. Po wojnie odeszli, ale pojawili się przesiedleńcy ze wschodu. Wykorzenieni z jednego obszaru, musieli zakorzenić się w innym, zupełnie im obcym. Mieszkaliśmy w ośrodku zdrowia. Za domem była poniemiecka kaplica w stylu neoromańskim. Zdobiły ją czarne, kamienne anioły, wzbudzające raczej grozę niż spokój. Pamiętam jak w złożonych dłoniach posągów przekazywałyśmy sobie z koleżankami tajne wiadomości. Nieopodal był cmentarzyk dziecięcy. Dorastałam w krainie pełnej sprzeczności, gdzie piękna przyroda płynnie wtapia się w zimną architekturę i łączy z miejscami dziś martwymi.

Brzmi to jak materiał na świetną książkę!

- (śmiech) Właśnie nad nią pracuję, ale nie zapeszajmy. Tata jeździł po okolicy do pacjentów. Był ordynatorem na oddziale kardiologii szpitala w Kłodzku, a po godzinach zamieniał się w wiejskiego lekarza. Dzięki domowym wizytom widział niesamowite rzeczy. Ludzie palili w kominku niemieckimi książkami ze złotymi, gotyckimi literami. Pranie robili w stuletnich baliach. A kury wysiadywały jajka w starych, zakurzonych fortepianach.

Nie bez powodu zapytałem o pamięć. Była ona obecna w sztukach "Podróż do Buenos Aires", "Cicha Noc" i "Daily Soup", które napisała pani z siostrą Moniką. A teraz powraca w filmie "Fuga".

- Pamięć to niekończąca się opowieść, studnia bez dna. Można się w niej dogrzebywać wciąż nowych pytań - o tożsamość, relacje, rodzinę. Albo mówić o niej w kontekście choroby Alzheimera, z którą zmagała się moja babcia, ale też wypierania traum w samoobronnym odruchu ratowania siebie.

Alicja, którą gra pani w "Fudze", wyparła swoje dawne życie, kiedy to miała na imię Kinga. Napisała pani scenariusz tej historii.

- Długo szukałam tematu. Aż zobaczyłam odcinek "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie". Pokazano w nim kobietę. Była zupełnie normalna, tylko nie wiedziała, kim jest. Obudziła się na ławce w parku z wymazaną pamięcią. Umieszczono ją w szpitalu, zrobiono badania mózgu, na przystankach rozwieszono zdjęcia. I nic. Dopiero, gdy pokazano ją w TV, zadzwonił mężczyzna: - To moja sąsiadka Maria. Ma męża i dwójkę dzieci - powiedział. - Ja mam dzieci? Nazywam się Maria? - pytała zszokowana. Zrozumiałam, że to temat, którego szukam od dawna. I zaczęłam drążyć.

Co pani odkryła?

- Że tzw. fuga dysocjacyjna to nie schorzenie, ale zaburzenie. Dotyka ludzi, którzy zbyt długo żyli w niezgodzie na sytuację, w jakiej się znaleźli. Gdy czara goryczy się przelewa, uciekają, zostawiają klucze i dokumenty, czasem chcą umrzeć, ale nie potrafią się zabić. Po tygodniu, dwóch plątania się po parkach i dworcach nagle budzą się ze zresetowaną do zera pamięcią autobiograficzną. Alicja zapomniała nie tylko, że ma męża, ale też dziecko. A przecież macierzyństwo to najsilniejszy instynkt. Dlaczego więc u niej zaniknął?

W filmie "7 uczuć" Marka Koterskiego sama pani gra dziecko: małą kujonkę Weronikę.

- Byłam szczęśliwa, kiedy na festiwalu Cinergia dostałam nagrodę za "Fugę" i "7 uczuć". Kocham obie te role. I mimo że są skrajnie różne, mają ze sobą coś wspólnego. Weronka, która jak nakręcany pajacyk wstaje na lekcji geografii, by wyrecytować dopływy Nilu, to idealna kandydatka na fugę w dorosłym życiu. Jest posłuszna presji ojca, który wymaga od niej piątek bez minusa. Więc piątka albo śmierć! Pewnie jak dorośnie, dalej będzie spełniać oczekiwania innych, coraz bardziej zapominając o tym, czego sama chce. Uważam, że film Marka powinni obejrzeć wszyscy rodzice i nauczyciele.

Ma pani podobne wspomnienia?

- Ależ nie! Moje dzieciństwo nie było traumatyczne. Nie byłam kujonką, nie miałam taty tyrana, choć był wymagający. W latach 70-80-tych na wsi miałyśmy taki program, jak współczesne dzieci w miastach. Uczyłam się w szkole muzycznej. Grałam gamy, chodziłam prywatnie na lekcje niemieckiego i karate. Ale zawsze miałam czas dla siebie. Nurkowałam wtedy w ten mój cudowny świat magii i zwierzaków.

Były czworonożne przyjaźnie?

- Tak. Sąsiadka miała ogromne gospodarstwo. Po szkole biegłam do świnek, krów, koni, kaczek, kur. Zbierałam ptaki, które wypadły z gniazd. Miałam jastrzębia. A na cmentarzu dziecięcym hodowałam ślimaki. Siedziałam tam i obserwowałam, jak z jednej mogiły przechodzą na drugą. Byłam dzieckiem, które na grobie innego dziecka zakładało rodziny ślimaków.

Wyrosła z niego aktorka, która kocha filmy i teatr, ale chyba niekoniecznie seriale?

- Wręcz przeciwnie. Do każdego projektu podchodzę z jednakowym zaangażowaniem. Zagrałam w paru niezłych serialach. Ostatnio w "Rojst" Jana Holoubka, który ogląda się jak dobry film. Teraz gram w kolejnym: "Szóstka" Kingi Dębskiej. To historia sześciu osób, które zakwalifikowały się do programu łańcuchowego przeszczepu nerek jako dawcy lub biorcy. Moja bohaterka choruje. Mąż (Grzegorz Damięcki) chce jej oddać nerkę. Ma już syna z pierwszego małżeństwa, a ona jak najszybciej chce mieć własne dziecko.

Dużo się u pani dzieje. Filmy, scenariusz, nowe projekty...

- Od 2 lutego zapraszam do Teatru Narodowego na spektakl "Jak być kochaną" w reż. Leny Frankiewicz. To adaptacja opowiadania Kazimierza Brandysa oraz filmu Wojciecha J. Hasa z 1962 roku. Tak się składa, że i tu wraca temat pamięci, tyle że tym razem nie ja go wywołałam. Sam do mnie przyszedł. Sztuka opowiada historię Felicji, która chce pozbyć się bolesnych wspomnień z czasów wojny. Ukrywała wtedy przed Niemcami kolegę aktora, w którym się kochała. On tego uczucia nie odwzajemniał. Cała historia zakończyła się tragicznie. Teraz, po latach, Felicja próbuje zapomnieć i zbudować swoje życie na nowo.

Rozmawiał Maciej Misiorny

Gabriela Muskała urodziła się 11 czerwca 1969 roku w Kłodzku. Aktorka, scenarzystka i dramatopisarka. Córka kardiologa i okulistki. W 1994 r. ukończyła łódzką PWSFTiT. Znamy ją m.in. z filmów "Królowa aniołów", "Wymyk", "Moje córki krowy", "Wołyń". Ma starszą siostrę Monikę, tłumaczkę literatury niemieckojęzycznej, oraz syna Michała. Jej mężem był reżyser Grzegorz "Greg" Zgliński. Inspiracją dla pierwszej sztuki ("Podróż do Buenos Aires"), którą napisała z siostrą, były monologi cierpiącej na chorobę Alzheimera babci.


Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Gabriela Muskała
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy