Reklama

Ewa Złotowska: Uczulona na pszczółki

Uwielbia podróże, zwierzęta (ma pięć kotów i cztery psy) oraz grzeczne dzieci. Dla kolejnych pokoleń młodych Polaków Ewa Złotowska jest głosem pszczółki Mai. Przyznaje, że czasem ją to drażni...

Uwielbia podróże, zwierzęta (ma pięć kotów i cztery psy) oraz grzeczne dzieci. Dla kolejnych pokoleń młodych Polaków Ewa Złotowska jest głosem pszczółki Mai. Przyznaje, że czasem ją to drażni...
"Sporo włóczyłam się po świecie" - mówi Ewa Złotowska /AKPA

Pani Ewo, różne źródła podają inne miejsca pani urodzenia. Intryguje mnie, czy jest pani warszawianką, czy... góralką?

- Kilkupokoleniową warszawianką, ale rzeczywiście urodziłam się w Zakopanem. Przez przypadek rzecz jasna!

???

- To były ciężkie czasy tuż po wojnie. Nasz rodzinny dom zamienił się w gruzy. Mama wyjechała wtedy w góry i tam się urodziłam. Miesiąc przed terminem! Ale w dokumentach mam wpisaną Warszawę. Przychodząc na świat, byłam już półsierotą. Ojciec zginął ostatniego dnia wojny. Kiedy wychodził z kanału, zastrzelił go snajper.

Reklama

Czyli nie mieliście państwo okazji się poznać.

- Czasem mu to nawet wypominam (śmiech). Na szczęście zarówno Zakopane, jak i Warszawa leżą w Polsce. Uwielbiam nasz kraj. Góry, morze, jeziora, lasy. Nigdzie na świecie nie widziałam tak pięknych lasów. No, może Nowa Zelandia i Amazonia, ale już w Europie nie.

Lubi pani podróżować?

- Kocham! Sporo się włóczyłam po świecie. Jak już wyjeżdżałam, to na długo. Kilka lat, najkrócej około roku, byłam poza Polską. Na szczęście za granicą udawało mi się pracować w zawodzie. Grałam na skrzypcach i śpiewałam.

Z kolei do Petersburga wyjechała pani po to, żeby się dokształcić.

- Ukończyłam reżyserię w tamtejszym Instytucie Teatralnym. I to w terminie krótszym niż trwają normalne studia.

Taka była pani zdolna?

- Tak, taka byłam zdolna (śmiech). Podstawówki i ogólniaka nie lubiłam. Za to ubóstwiałam szkołę muzyczną. Kochałam wszystko, co wiązało się z zawodem. Dlatego szybko i pilnie się uczyłam.

Na ekranie zadebiutowała pani w programie "Szklana niedziela", w którym wcielała się pani w najmłodszą córkę Danuty Szaflarskiej i Andrzeja Szczepkowskiego.

- Do tej roli wypatrzono mnie w STS-ie. Po telewizji przyszło radio, dubbing i estrada. Pani Danuta Szaflarska była moją pierwszą profesorką. Tresowała mnie jak psa (śmiech). Dziś jestem jej za to ogromnie wdzięczna.

Nie wymieniła pani filmu. Świadomie?

- Nie miałam do filmu szczęścia. W teatrze też nie było mi łatwo. Przeszkodą było 145 cm wzrostu. Zawsze wyglądałam na 15-16 lat.

Lepiej pracuje się ciałem czy głosem?

- Najlepiej, jak jedno i drugie idzie w parze. Gest umożliwia w pewnym sensie dokończenie niewypowiedzianej kwestii. Samym głosem w takiej sytuacji nic byśmy nie zdziałali.

To dlaczego ukochała sobie pani dubbing?

- To on mnie sobie upatrzył. Przychodziło mi to z łatwością. Nigdy się nie spóźniałam, jestem zawsze gotowa do pracy, nie piję, nie palę...

Słynie pani z wielkiej miłości do zwierząt.

Chce pan zapytać, czy jem schabowe (śmiech)?

Pani dom to istne schronisko. Skąd to się wzięło?

- Chyba wyssałam z mlekiem matki. Zarówno ona, jak i mój ojczym też kochali zwierzęta. Mieszkaliśmy wtedy w bloku, więc nie mogłam mieć ich za wiele. Ale trzymałam chomiki, szczury, białe myszki, nawet zaskrońce. W tej chwili mam pięć kotów i cztery psy. Ale jak jakiś zwierzak potrzebuje miłości, a mamy wakat, zabieramy go do siebie. Dom bez zwierząt jest po prostu smutny.

Pszczółki to też zwierzątka.

- Jestem na nie uczulona, więc nie mam ula. Ale miodek lubię. Jestem już starszą panią i jak do tej pory żadna osa ani pszczoła nie zrobiła mi krzywdy.

Może rozpoznają w pani siostrę?

- Może tak!

Pszczółka Maja była dla pani szczęściem czy przekleństwem?

- Jednym i drugim. Żaden aktor nie lubi szuflady. Ten zawód polega na rozwoju, robieniu wciąż czegoś nowego, sprawdzaniu się.

Spodziewała się pani takiego sukcesu Mai?

- Ależ skąd! Wiele rzeczy robiłam w dubbingu. Byłam Lolkiem, Bolkiem, Pippi. W końcu zadzwonili do mnie, żebym dała głos jakiemuś robalowi. Kolejne serie sypały się jak z rękawa. Tak zostałam Mają.

Zawodowo dużo zrobiła pani dla dzieci, a sama nie zdecydowała się na potomstwo.

- Długo starałam się o dziecko. Nie udało się. Może winę ponosi moja filigranowa budowa ciała i to, że jestem wcześniakiem? Widać, tak miało być.

Ale za to dzięki pszczółce Mai wszystkie dzieci pani są.

Wszystkie grzeczne dzieci. Łobuzów od razu mam ochotę szkolić.

Rozmawiał Marcin Kalita

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy