Reklama

Dawid Czupryński: Na nowej drodze życia

Dawid Czupryński, 31-letni aktor znany m.in. z serialu "Na Wspólnej" i "Zasada przyjemności", niedawno stanął na ślubnym kobiercu. Aktor poprowadził do ołtarza swoją wieloletnią partnerkę, Patrycję. Ukochana aktora z zawodu jest montażystką, absolwentką łódzkiej Filmówki oraz Liceum Plastycznego w Warszawie. Para poznała się ponad 5 lat temu podczas wakacji nad Bałtykiem, w Chałupach.

Dawid Czupryński, 31-letni aktor znany m.in. z serialu "Na Wspólnej" i "Zasada przyjemności", niedawno stanął na ślubnym kobiercu. Aktor poprowadził do ołtarza swoją wieloletnią partnerkę, Patrycję. Ukochana aktora z zawodu jest montażystką, absolwentką łódzkiej Filmówki oraz Liceum Plastycznego w Warszawie. Para poznała się ponad 5 lat temu podczas wakacji nad Bałtykiem, w Chałupach.
Dawid Czupryński z żoną /Norbert Nieznanicki /AKPA

Niedawno wziąłeś ślub. Gratulacje! Były nerwy?

Dawid Czupryński: - Nerwy spowodowane były głównie sytuacją, którą zgotował nam Covid-19. Pomimo pandemii postanowiliśmy jednak wziąć ślub i wyprawić wesele. A że jestem w czepku urodzony, okazało się, że w mazowieckim nie odnotowano żadnych ognisk zapalnych na weselach. Poza tym wcześniej byłem na dwóch weselach, gdzie wszyscy świetnie się bawili, co też dodało mi otuchy. Oczywiście zadbaliśmy o bezpieczeństwo i komfort psychiczny naszych weselników. Wszystko odbyło się zgodnie z wymogami reżimu sanitarnego. Nie naginaliśmy prawa organizując weselisko na 300 osób, mówiąc, że to dwie osobne imprezy. Daleko nam było do 150 dozwolonych gości. Maseczki leżały na stolikach, więc każdy mógł się poczęstować.

Reklama

Małżonka piękna. Gdzie ją do tej pory ukrywałeś, bo próżno jej szukać na zdjęciach, które zamieszczasz w mediach społecznościowych?

- Robię to z pełną premedytacją. Patrycja nie jest osobą medialną i ceni sobie prywatność. Też należy do branży filmowej, jest montażystką, absolwentką łódzkiej Filmówki. Studiując, a potem montując etiudy i filmy, zdążyła się zorientować na czym polega aktorstwo. Dlatego jest wobec mnie tak wyrozumiała, przekochana i wspaniała. Uważam, że to zdrowe połączenie - jesteśmy z tej samej branży, ale nie siedzimy na tym samym kuferku jakim jest aktorstwo. Nikt nikomu nie zazdrości, nie rywalizuje ze sobą, nie ściąga w dół. A takie doświadczenia miałem w swoich wcześniejszych związkach. Ale może po prostu źle trafiłem.

Ona montuje wasze życie, a ty grasz główną rolę?

- Nadaję naszemu życiu spontaniczności. Patrycja też jest bardzo kreatywna, ma duszę artystki. Montowanie to nie wyrobnictwo, jak niektórzy sądzą, co zresztą Patrycję bardzo irytuje. Montaż to też rodzaj sztuki, gdzie trzeba się wykazać wielką wrażliwością. Poza tym Patrycja jest absolwentką Liceum Plastycznego w Warszawie. Pięknie maluje. Obdarowała mnie już niejednym obrazem. O mały włos a znalazłaby się na ASP. No, ale nic nie dzieje się w życiu bez przyczyny, inaczej być może nasze drogi by się nie skrzyżowały.

No właśnie, jak się poznaliście?

- Historia naszej znajomości to gotowy scenariusz filmowy. Takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach. Poznaliśmy się w Chałupach. Wakacje spędzałem z przyjaciółmi na jednym z pól namiotowych. Wieczorem, po dniu delikatnie zakrapianym alkoholem, spotkałem niewiastę na opuszczonej stacji kolejowej. To była Patrycja. Nie zamieniliśmy zbyt wielu słów, bo nadjechał pociąg. Zdążyłem tylko krzyknąć desperacko: "Gdzie cię jeszcze aniele mogę spotkać?".

I jak się ta bajka dalej potoczyła?

- Zostawiłem swój numer telefonu. Okazałem się gburem, ale jej to na szczęście nie zraziło. Mieliśmy się spotkać w Warszawie, ale nie wyszło. Dopiero w grudniu przyjechałem na zdjęcia do Łodzi. Dzień przed wyjazdem zobaczyłem na Facebooku zaproszenie od Patrycji. Odnalazła mnie po 6. miesiącach! Przeznaczenie nas połączyło. Od spotkania do spotkania zaczęło między nami iskrzyć.

A to nie była miłość od pierwszego wejrzenia?

- Nie było to ślepe zauroczenie. Nie od razu poczułem motyle w brzuchu. Fascynacja rosła i tak jest do tej pory. Od ponad 5,5 roku odkrywamy się na nowo, jesteśmy siebie nawzajem ciekawi. Nigdy wcześniej tak się nie czułem.

Czym jest dla Ciebie ślub? Dlaczego się na niego zdecydowałeś?

- Jestem człowiekiem spontanicznym, żyję w myśl zasady "carpe diem". Nie lubię planować. Wiadomo - człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. Ale do małżeństwa podchodzę poważnie. Nie chcę zmieniać partnerek jak poszewki w butonierce. Dobrze się przed ślubem poznaliśmy, dotarliśmy, jesteśmy siebie nawzajem pewni. Wiemy, że przysłowiowe brudne skarpetki pod łóżkiem nie będą nam przeszkadzały. Ślub jest ukoronowaniem naszej miłości. To dojrzała i odpowiedzialna decyzja. Chcemy być ze sobą na dobre i na złe. Nasz związek i namiętność budowaliśmy przez wiele lat. To nie kaprys, ani fanaberia. Chcemy być dla siebie kołem ratunkowym, liną, dzięki której druga osoba będzie się mogła podnieść. Do tanga w trzeba dwojga.

Emocje sięgały zenitu?

- Było to wielkie przeżycie, bo nigdy jeszcze nie stawałem na ślubnym kobiercu. Byłem gotowy na wszystko - wzruszenie, łzy, radość, a nawet utratę przytomności. Byłem gościem na wielu ślubach, więc różne rzeczy widziałem.

W zeszłym roku bawiłeś się na weselu u Marcela Sabata, kolegi z planu "Kamienie na szaniec".

- Mojego serdecznego przyjaciela, u którego byłem świadkiem. W tym roku role się odwróciły. On był moim świadkiem, a ja Panem Młodym.

Co teraz? Podróż poślubna, czy plan "Na Wspólnej"?

- Plan "Na Wspólnej". Potem mam zdjęcia w Sanoku do fabularnego dokumentu. Być może uda się nam wyskoczyć gdzieś na parę dni we wrześniu, pod warunkiem, że granice wciąż będą otwarte i nie będzie ryzyka 2-tygodniowej kwarantanny. Oboje potrzebujemy przewietrzyć głowy i zresetować się po tym gorącym okresie. Wesele przygotowaliśmy w półtora miesiąca. Skorzystaliśmy z okazji, gdy pojawiło się zielone światło na organizację wesel. Najpierw chcieliśmy je przełożyć na drugi rok. A potem spontanicznie zdecydowaliśmy - teraz! Wierzyliśmy we własne szczęście. W życiu kieruję się znakami. Nic nie dzieje się bez przyczyny.

Podobno swoją aktorską przygodę zaczynałeś właśnie od występów na weselach?

- Przygodę z aktorstwem zaczynałem w kościele. W mojej parafii, w rodzinnym mieście Kielce, był Teatr pod Dolnym Kościołem. Jako ministrant dałem się zwerbować. Potem pojawiły się występy w Wojewódzkim Domu Kultury. Nasz mistrz Lech Sulimierski, emerytowany aktor Teatru im. Stefana Żeromskiego, załatwił nam pierwszy zarobek na weselnej chałturce. Pamiętam, że graliśmy "Panią Twardowska". Zgadza się, miałem na weselach możliwość szlifowania swojego rzemiosła.

Ewa Jaśkiewicz/AKPA

AKPA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy