Reklama

Dariusz Michalczewski: Tygrys o gołębim sercu

Sam o sobie mówi, że odniósł nietuzinkowy sukces i to jest prawda. Federacja bokserska ogłosiła go czempionem wszech czasów. Teraz Dariusz Michalczewski będzie oceniać utalentowane dzieciaki. Takie jak on kiedyś.

Co zdecydowało o tym, że przyjął pan propozycję udziału w "Super Dzieciaku"?

Dariusz Michalczewski: - Przede wszystkim wielka kasa (gromki śmiech). Żartuję. Zadzwonił do mnie znajomy, Janek Kępiński, producent, i zaproponował mi to. Zacząłem się wymawiać, że tyle roboty, a ja nie mam czasu, jestem leniwy... No ale w końcu mnie przekonał.

Jest pan ojcem czwórki dzieci. Myśli pan, że to wystarczające kwalifikacje, czy raczej ma je pan ze względu na fundację Równe Szanse, którą pan założył?


- Nie, zaproponowano mi to, bo odniosłem wielki, nietuzinkowy sukces. Jestem najbardziej utytułowanym zawodnikiem w wadze półciężkiej wszech czasów. A to jest coś wyjątkowego. Czyli mogę przekazywać wiedzę, jak ten sukces osiągnąć. Jak pokonywać wszystkie szczeble do niego prowadzące.

- Zaczynałem jako 12-latek w Stoczniowcu Gdańsk, biegałem w biednym dresie i podartych trampkach, myłem szyby dla zarobku i w tym samym miejscu później wybudowałem własne centrum handlowe. Boksowałem w halach mieszczących 20 tysięcy widzów, miałem 10-milionową oglądalność! Czyli zrealizowałem amerykański sen "od pucybuta do milionera". Dorobiłem się wszystkiego ciężką pracą, bo nie jestem wielce uczony. Moim uniwersytetem było życie. Słuchałem mądrych ludzi, bo my, sportowcy, jesteśmy upośledzeni. Trenujemy od najmłodszych lat i na nic innego nie mamy czasu. A potem kończymy karierę i co? Nie znamy się na niczym. Ja akurat miałem dużo kasy i przyjaciół, o to zawsze dbałem. Potrafię się dzielić, więc zapieprzamy wszyscy razem.

Reklama

W tym programie zamierza pan być sobą, to znaczy...

- ... że zawsze powiem swoją opinię, ale nie mogę wrażliwych dzieci oceniać negatywnie, bo serce by mi pękło. Przecież włożyły w ten pogram bardzo ciężką pracę. Wielkim plusem show jest to, że wszyscy wygrywają. Każde dziecko dostanie stypendium na rozwój talentu. I to właśnie stanowiło dla mnie największą zachętę do przyjęcia propozycji. Bo ja się tym właściwie zajmuję od kilkunastu lat - działalnością charytatywną. Jak się ma kasę, to to nie jest ciężka robota.

Skąd wziął się ten pomysł, żeby pomagać?

- Zawsze to robiłem. Mam taką miękką dupę, nie potrafię potrzebującym odmówić. Do mnie też kiedyś ludzie wyciągnęli rękę, więc chciałem spłacić dług wdzięczności. To mój serdeczny kolega postanowił, że założymy fundację i będziemy pomagać młodym sportowcom.

Wielu bokserów po zakończeniu kariery jeszcze ją wznawia. Miał pan kiedyś takie propozycje?

- Owszem, w 2007 roku. Mieli mi zapłacić trzy miliony euro, ale powiedziałem, że chcę 200 tysięcy miesięcznie na przygotowania, no i po czterech miesiącach zniknęli. Ale osiemset tysięcy euro zapłacili - warto było. To mój jedyny powrót.

Gratuluję nagrody Sojusznika Roku LGBT. Cieszy się pan, że doceniono pana wypowiedzi na temat równości?

- Tak, jasne. Ale zaznaczam, że mnie to nic nie kosztowało. Po prostu powiedziałem swoje zdanie i go nie zmienię. Dla mnie to jest nie do pomyślenia, żeby zaglądać komuś do łóżka - co to kogo obchodzi, kto z kim śpi. Siebie pilnujmy.

Wydaje się w ogóle, że pana tolerancja jest wielka, bo jako jeden z nielicznych opowiada się pan za przyjmowaniem imigrantów.

- Żeby nie było nieporozumień. Jestem politycznie niezorientowany, nie wiem na przykład, jakie są koszty takich operacji. Ale pamiętam, że kiedyś mnie przyjęli, dali mi michę, mieszkanie, możliwości treningu, pracy. To też była polityka, ale dostałem szansę w innym narodzie, kraju. Pewnie, że dzisiejsze problemy są inne. Ludzie szukający schronienia wyznają inną religię, często są niewykształceni. Ale może poszukajmy też mądrych, którzy coś do nas wniosą.

Wydaje się, że teraz się panu w życiu układa. Ma pan fajną rodzinę, małą córeczkę do kompletu po trzech chłopakach i ciekawe oferty pracy. Jakie ma marzenia taki gość jak pan?

- Z tym powodzeniem to dmucham na zimne, żeby nie zapeszyć. Trochę szumu zrobię najnowszą książką, ale to już będzie ostatnia, bo moje kolorowe lata powoli się kończą. Jestem szczęśliwym ojcem, córeczka niesamowicie mnie zmieniła! Ma dopiero sześć miesięcy, a już mnie do niej do domu ciągnie. W ogóle moje dzieci bardzo mnie kochają. Więc co do marzeń: nie musi być lepiej, żeby nie było gorzej!

Katarzyna Sobkowicz

Super TV
Dowiedz się więcej na temat: SuperDzieciak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy