Reklama

Dany Boon: Powrót do przeszłości

Czy kariera wybitnego paryskiego projektanta załamie się, gdy w jego życie wkroczy zapomniana i niezwykle szalona rodzinka? A może potrzebne będzie jeszcze mocne uderzenie w głowę, które spowoduje zanik pamięci i cofnięcie się do poziomu 17-latka? Odpowiedź w najnowszym filmie Danyego Boona, gwiazdy hitów: "Przychodzi facet do lekarza" i "Jeszcze dalej niż Północ". Jego komedia "Rodziny się nie wybiera" stała się ogromnym sukcesem we Francji, gdzie przez 3 tygodnie królowała na szczycie box office, gromadząc w kinach ponad 5 milionów widzów.

Czy kariera wybitnego paryskiego projektanta załamie się, gdy w jego życie wkroczy zapomniana i niezwykle szalona rodzinka? A może potrzebne będzie jeszcze mocne uderzenie w głowę, które spowoduje zanik pamięci i cofnięcie się do poziomu 17-latka? Odpowiedź w najnowszym filmie Danyego Boona, gwiazdy hitów: "Przychodzi facet do lekarza" i "Jeszcze dalej niż Północ". Jego komedia "Rodziny się nie wybiera" stała się ogromnym sukcesem we Francji, gdzie przez 3 tygodnie królowała na szczycie box office, gromadząc w kinach ponad 5 milionów widzów.
Dany Boon w scenie z filmu "Rodziny się nie wybiera" /materiały dystrybutora

Wszyscy znają go jako pozbawionego rodziny, wychowanego w sierocińcu genialnego projektanta wnętrz ukrywającego się pod tajemniczym pseudonimem: Valentin D. Wspólnie ze swoją piękną partnerką Constance, kolejnymi kolekcjami rzucają na kolana Paryż i światowy design. Wszystko zmieni się jednak, kiedy o jego istnieniu przypomni sobie, mieszkająca w prowizorycznej przyczepie na północy Francji i posługująca się ciężkim do zrozumienia dialektem, szalona rodzina. Obchodząca właśnie urodziny matka Valentina D. oraz brat wraz z żoną i córką bez zapowiedzi przyjeżdżają do Paryża i rzucają się w objęcia przerażonego projektanta podczas otwarcia wystawy prezentującej jego najnowszą kolekcję.

Reklama

Na domiar złego, w wyniku wypadku samochodowego traci on pamięć i cofa się do własnych wspomnień z czasu, gdy miał 17 lat - wtedy nie znał jeszcze swojej obecnej partnerki i kochał się w obecnej żonie brata. Zapomina również, jak mówi się po francusku z pięknym paryskim akcentem i zaczyna niezrozumiale bełkotać w dziwacznym dialekcie z dalekiej północy kraju. Constance zrobi wszystko, by odzyskać swojego dawnego partnera. Rodzina Valentina zostaje w Paryżu i dołoży wszelkich starań, aby wywrócić jego życie do góry nogami.

"Rodziny się nie wybiera" to twój szósty projekt reżyserski, a do kin trafia równo rok po premierze piątego, "Agentki specjalnej troski". Skąd ten pośpiech?

Dany Boon: - Nie było pośpiechu. Chciałem po prostu nakręcić ten film właśnie teraz. Nie tylko dlatego, że "Jeszcze dalej niż Północ", którego akcja rozgrywa się również na północy Francji, wchodził do kin równe dziesięć lat temu. Pomysł na "Rodziny się nie wybiera" zaczął kiełkować w mojej głowie już na początku tej dekady. Pamiętam, że powiedziałem wtedy Line Renaud, że nakręcimy znowu film w tym samym regionie. No więc ona pytała mnie systematycznie, kiedy zaczynamy zdjęcia, a ja nieustannie odkładałem projekt w czasie, ponieważ poprawiałem scenariusz i rozwijałem wiele innych, wliczając w to "Agentkę specjalnej troski".

- Po zakończeniu zdjęć do tego ostatniego filmu, który był prawdziwą komedią akcji, zatęskniłem do familijnego kina, nieco bardziej kameralnego, osobistego. Powinienem w tym miejscu dodać, że to drugi mój scenariusz napisany wraz z Sarą Kaminsky, z którą wspaniale się dogadujemy, co pozwala znacznie przyspieszyć proces twórczy. Spędzaliśmy na pisaniu całe dnie, od rana do wieczora, nie zdając sobie sprawy z upływu czasu. Pierwszą wersję scenariusza mieliśmy po dwóch miesiącach, podczas gdy samemu zajęłoby mi to pół roku.

Pamiętasz, co cię zainspirowało 10 lat temu do opowiedzenia takiej historii?

- Oczywiście. Pochodzę z północy Francji i jestem dumny z moich korzeni, z dorastania w skromnej rodzinie robotniczej, ze znajomości dialektu pikardyjskiego. Większość moich postaci - niezależnie od tego, czy widać to na ekranie - to prości i uczynni ludzie. Jest w nich oczywiście coś przerysowanego, są niemal kreskówkowymi odbiciami wyidealizowanych w mojej pamięci ludzi, których znałem jako dziecko. Ale wynika to z mojej sympatii, nie złośliwości. Bywa, że podkręcam różne cechy ich osobowości, ale nigdy ich nie wyśmiewam. Pewnego dnia zacząłem się zastanawiać, co by było, gdybym poszedł kiedyś inną ścieżką. Gdybym po przyjeździe do Paryża posłuchał złych rad niektórych producentów, pozbył się akcentu i zapomniał, skąd pochodzę.

- Wymyśliłem więc postać projektanta imieniem Valentin, w którego sam się wcielam w filmie, a który wstydzi się swych korzeni na tyle, że całkowicie się od nich odciął. Aż do pewnego dnia, kiedy przeszłość dosłownie zwala mu się na głowę. W 2016 roku dodałem do tej opowieści nowy element - postać brata, granego w filmie przez Guy’a Lecluyse’a, który potrzebuje pieniędzy na prowadzenie swej organicznej farmy, więc przybywa wraz z rodziną do Paryża pod pretekstem urządzenia matce przyjęcia urodzinowego, ale tak naprawdę po to, by odnaleźć Valentina. Właśnie dzięki temu byłem w stanie poukładać sobie całą historię w głowie, nadać jej wyraźny kształt i zacząć myśleć o realizacji projektu.

Można więc zaryzykować stwierdzenie, że jest to twój najbardziej osobisty projekt?

- Zdecydowanie tak. Pamiętam rozmowy z matką, które przypominają te, które Valentin prowadzi ze swoją mamą! Widziałem własnego ojca w roli, którą przyjął Pierre Richard. Gdy kręciliśmy scenę, w której mój bohater nawiązuje nareszcie więź z własną przeszłością, w pewnym momencie usiadłem i się rozpłakałem! Ujęcie było zrujnowane, ale, cóż zrobić, emocje przeważyły. Wiem, że motyw rodzinnych więzi jest dla ludzi bardzo ważny, wielu widzów potrafi przenieść na film własne doświadczenia, niezależnie od tego, czy pochodzą z klasy robotniczej, czy wyższych sfer. Nasi rodzice zawsze będą nas postrzegać jako dzieci, a my zawsze będziemy ich traktować przy innych ludziach z lekkim dystansem. Uwielbiam moją matkę, jest przezabawną kobietą, ale trochę za bardzo romantyzuje moje życie i karierę. Czasami po prostu nie potrafimy mówić tym samym językiem.

- Gdy "Jeszcze dalej niż Północ" pobił rekordy frekwencyjne we francuskich kinach, zadzwoniłem do niej, cały w skowronkach, żeby się tym pochwalić. I co usłyszałem? "Tylko nie leć od razu kupować nowego samochodu"! Bała się, że będę szastał pieniędzmi na prawo i lewo. Człowiek wychowany w biedzie nie nauczy się myśleć inaczej o pieniądzach. Przy okazji "Przychodzi facet do lekarza" dałem jej na pamiątkę kilka ładnych pocztówek związanych z filmem, a ona poszła na lokalny targ i rozdawała je ludziom, żeby promować mój film! Kiedy powiedziałem jej, że nie musi tego robić, zbeształa mnie, żebym nie był taki pyszny! Moja matka stara się żyć teraźniejszością i nie brać niczego za pewnik, i w pewnym sensie jest to najlepsze podejście. Człowiek powinien cały czas zastanawiać się nad samym sobą, podawać różne swoje działania w wątpliwość, bo inaczej się zagubi. Każdy człowiek! Sława niewiele w tym przypadku zmienia.

Wierzysz zatem w nierozerwalność więzi rodzinnych?

- Zdecydowanie tak. Niezależnie skąd pochodzisz, powinieneś być dumny z tego, kim jesteś. Moje relacje z ojcem są skomplikowane, kochamy się, ale czasami trudno nam się porozumieć w najprostszych sprawach. Nie potrafił, na przykład, pojąć, dlaczego chcę zostać artystą. Kiedy ukończyłem studia i dostałem dyplom, on uważał, że jedynym logicznym kolejnym następstwem powinno być znalezienie dobrej, stałej pracy, płatnej tego samego dnia każdego miesiąca. Gdybym został urzędnikiem państwowym, wprawiłbym go w ekstazę! Niestety, odszedł od nas zanim zacząłem odnosić sukcesy, a ja wiem, że najbardziej obawiał się właśnie tego, że wyląduję na ulicy bez grosza przy duszy. Bardzo mnie to boli i frustruje, że nie mógł zobaczyć, że mi się udało. Myślę, że byłby ze mnie mimo wszystko dumny.

- Pisząc scenariusz i reżyserując film o takiej właśnie rodzinie, mogłem nie tylko wrócić do regionu, w którym dorastałem, ale także do prywatnych wspomnień. To była emocjonująca i emocjonalna podróż. Pamiętam, że gdy pisałem skecze do własnych występów scenicznych i nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, zaczynałem po prostu pisać dialektem pikardyjskim. Humor zawsze się wtedy pojawiał, a przy okazji również pewna prawda odgrywanej przeze mnie postaci. Po zakończeniu tego etapu kariery, gdy dobiegałem pięćdziesiątki, poczułem, że nadszedł czas, by powrócić do przeszłości.

Od premiery "Jeszcze dalej niż Północ" minęło dziesięć lat, ale nikt nie może ci zarzucić, że odcinałeś przez te lata kupony od sławy...

- To prawda, każdy mój kolejny film był inny od poprzedniego. Nie chciałem i nigdy nie będę chciał nakręcić kontynuacji "Jeszcze dalej niż Północ". Staram się brać przykład z Gérarda Oury’ego, jednego z moich reżyserskich idoli, którego filmy pokazuje od dawna własnym dzieciom. Oury miał na koncie kilka naprawdę ogromnych hitów, ale nigdy nie nakręcił kontynuacji żadnego z nich, mimo że pracował nieustannie z tymi samymi aktorami. Można powiedzieć, że "Nic do oclenia" opowiadało w pewnym sensie o północy Francji, ponieważ akcja rozgrywała się na granicy francusko-belgijskiej, jednak powrót w moje rodzinne strony wymagał naprawdę mocnego pomysłu. Muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolony z pierwszych reakcji na "Rodziny się nie wybiera". Ludzie śmieją się na scenach przewidzianych jako komediowe, ale widać również na wielu twarzach wzruszenie w różnych momentach filmu.

Być może wynika to z tego, że większość ludzi nie pochodzi z Paryża i w taki czy inny sposób zaznała jakichś przejawów paryskiego snobizmu, z którego w filmie szydzisz?

- Tak, paryskie podejście do życia, ocenianie i wywyższanie się... Wystarczyło zastosować podstawowe narzędzie komedii - szok wywołany konfrontacją dwóch przeciwstawnych sił. Po jednej stronie mamy stąpająca mocno po ziemi rodzina z północy, a po drugiej ludzi z wyższej klasy średniej, którzy uważają się za elitę i żyją w zupełnym odrealnieniu. Myślę, że jednym z powodów, który sprawił, że ten pomysł sprawdził się w moim filmie, jest szczerość. To w zasadzie amalgamat wielu pięknych historii miłosnych: brata z bratem, rodziców z dziećmi, kobiet i mężczyzn.

"Rodziny się nie wybiera" to twój szósty projekt reżyserski, a jednocześnie film, którym żegnasz się z  komediową stylistyką. Co dalej?

- To dobre pytanie, na które nie znam odpowiedzi. Co dalej? Na pewno będę wciąż pisał i reżyserował, a także przyjmował role od innych filmowców. Dostaje naprawdę bardzo ciekawe i zróżnicowane propozycje, od produkcji amerykańskich po chińskie. Mam jednak pewne wątpliwości co do występowania w zagranicznych projektach, szczególnie w Ameryce, gdzie wolność artystyczna to tylko chwytliwy slogan. Niedługo zagram z Guillaumem Galliennem w filmie Jalila Lesperta. Wiem też, że reżyser Fred Cavayé i producenci "Dusigrosza" pracują nad kontynuacją - czekam z niecierpliwością na scenariusz.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy