Reklama

Danuta Holecka: Zapraszam ludzi do rozmów, nie na ring

Jest dziennikarką z ponad 20-letnim stażem. Po kilku latach przerwy powróciła do grona gospodarzy "Wiadomości". Postanowiliśmy spytać Danutę Holecką, czy niczego w życiu nie żałuje i o czym marzy.

Jest dziennikarką z ponad 20-letnim stażem. Po kilku latach przerwy powróciła do grona gospodarzy "Wiadomości". Postanowiliśmy spytać Danutę Holecką, czy niczego w życiu nie żałuje i o czym marzy.
Danuta Holecka /Michał Wargin /East News

Jak wygląda pani dzień, gdy o godz. 19.30 prowadzi pani "Wiadomości"?

Danuta Holecka: - Redakcja zaczyna pracę około godziny 9. Podczas kolegium reporterzy zgłaszają propozycje i rozdzielane są zadania. Następnie razem z szefową, Marzeną Paczuską, i wydawcą planujemy, kto mógłby być naszym gościem i skomentować najważniejsze wydarzenie dnia pod koniec "Wiadomości", a także w emitowanym tuż po nich programie "Dziś wieczorem" w TVP Info.

Kiedy zaczyna się presja czasu?

- Na trzy godziny przed wejściem na wizję czasem dyskretnie zaglądam przez ramię, czy materiały są na ukończeniu. A tak naprawdę porządku i terminów pilnują wydawcy i szefowa. O 17.30-18.30 robi się już gorąco. O tej porze materiały reporterskie muszą być montowane.

Reklama

A gdy wydarzy się coś tak zaskakującego, jak zamachy w Belgii?

- Trzeba zewrzeć szeregi. Prowadziłam "Wiadomości" 11 września 2001 roku w dniu zamachów na World Trade Center. Wszyscy gremialnie stawiliśmy się w gmachu TVP. To był pierwszy atak terrorystyczny na tak szeroką skalę i to w cywilizowanym, bezpiecznym kraju. Zawsze kiedy dochodzi do szokujących zdarzeń, nikogo do pracy nie trzeba zapraszać. Przychodzimy sami, bez wezwania.

Nie boi się pani, że coraz częściej będzie musiała przekazywać tak wstrząsające informacje?

- Nie chcę mieć takich obaw. Choć coraz częściej mamy do czynienia z zamachami. Liczę, że jak najrzadziej będę relacjonować tego rodzaju wydarzenia. Najlepiej wcale. Po prostu chciałabym, żeby zamachów nie było.

Pamięta pani swój najtrudniejszy dzień albo moment na wizji?

- Szczególnie przeżyłam śmierć korespondenta wojennego, Waldka Milewicza, który zginął w Iraku. Niezwykłego, bardzo mi bliskiego człowieka. Miałam wtedy wolne, ale ówczesna szefowa poprosiła, żebym podała tę informację widzom.

Dlaczego?

- Powiedziała, że Waldek chciałby, żebym to dla niego zrobiła. Do tej pory pamiętam, ile wysiłku mnie kosztowało, by przeczytać jego nazwisko. A także widok operatorów, którzy stali za kamerami i płakali. Oddałabym wiele, żeby to nigdy się nie zdarzyło. Drugim trudnym momentem była katastrofa smoleńska. Wiele osób, które zginęły, znałam. Często byli moimi gośćmi. Nie zapomnę nigdy tego silnego mrowienia w nogach i na plecach aż do bólu, tych dreszczy zimna, gdy w TVP Info czytałam listę ofiar. Bałam się, że nie dam dalej rady. Przeżyłam emocjonalny wstrząs. Wzięłam później notes i pomyślałam, że muszę wykreślić z niego sporo telefonów. Do tej pory tego nie zrobiłam.

Uważa pani, że łzy na wizji w takiej sytuacji są niewskazane?

- Nie wiem. Nie odpowiem pani na to pytanie. Wbrew temu, co podawały różne media - nie płakałam na antenie. Chciałam godnie przeczytać te nazwiska, bo tym ludziom się to należało.

Jaki jest pani dziennikarski dekalog?

- Przede wszystkim zawsze muszę się rzetelnie przygotować. Dowiedzieć jak najwięcej o danym zagadnieniu. Co najważniejsze - mówić prawdę. Przez szacunek do widzów nie mogłabym czegoś nie wiedzieć, czy tym bardziej skłamać. Tego sobie nie wyobrażam.

Zajmowanie się na co dzień polityką bywa męczące?

- Ja to lubię, to poniekąd moje życie. Oczywiście dobrze jest czasem przeprowadzić niepolityczną rozmowę taką, jak np. w święta z Radosławem Pazurą i jego żoną Dorotą Chotecką. Opowiedzieli mi o swoich traumatycznych przeżyciach i o tym, jakimi stali się ludźmi.

Taką szansę daje pani program "Oczy w oczy" w TVP Polonia.

- Tak. Widzowie mogli już zobaczyć odcinek z Arturem Rucińskim, największej sławy polskim śpiewakiem operowym, a także trenerem Jackiem Gmochem. Będzie też wywiad z aktorką Teresą Lipowską i marszałkiem Stanisławem Karczewskim. Chciałabym zaprosić Annę Marię Anders. Ten program to nobilitujące wyzwanie, bo to ludzie reprezentujący wyjątkowy sposób myślenia i życia. To kameralne spotkania. Zupełnie inne od ringu podczas rozmów z politykami. Nigdy nie robię ringu ze swojej rozmowy. Zadaję pytania i słucham. Co nie oznacza, że nie dociekam. Staram się podchodzić do gości z szacunkiem, żeby czegoś się od nich dowiedzieć. I nigdy nie przychodzę do studia z gotową tezą.

W wolny dzień udaje się pani odpocząć od szumu informacji?

- Najlepiej relaksuję się podczas gotowania. W zależności od tego, co przygotowuję, słucham innej muzyki. Gdy makaron z sosem, leci podkład włoski (śmiech). Melodie z Półwyspu Apenińskiego towarzyszą mi także podczas pieczenia ciasta. I kiedy mam wolne, staram się choć przez kilka godzin nie włączać telewizora i radia.

Naprawdę?

- No dobrze, telewizor mam w pokoju blisko kuchni i co parę minut biegam i sprawdzam, czy na ekranie nie pojawił się przypadkiem czerwony pasek... Trudno - taka praca. To już trochę nawyk. Ale dwie, trzy godziny potrafię wytrzymać bez dostępu do informacji. Chyba, że zadzwoni któryś z kolegów i dowiem się, co się dzieje.

Jest coś, czego pani w życiu żałuje?

- Może gdybym zrobiła rachunek sumienia. To jednak byłyby drobiazgi. Nie mam poczucia straty, bo pewnie o to pani pyta. Jestem zadowolona ze swojego życia. Chociaż momentami zastanawiam się, czy nie pracowałam zbyt intensywnie, a tym samym, czy nie poświęciłam synom zbyt mało czasu. Na szczęście oni od razu mnie uspokajają, że to nieprawda. Ale mimo wszystko... Dzieci to mój największy skarb i najważniejsze osiągnięcie. A przy okazji tego pytania przypominam sobie motto zmarłego księdza Jana Kaczkowskiego: "Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć. Właśnie dziś. Jest o wiele później, niż ci się wydaje". I gdy zastanowię się dłużej, myślę
sobie: nie, w zasadzie niczego nie żałuję. Pewnie mogłabym coś zrobić lepiej, czegoś nie zrobić albo podjąć w danym momencie np. inną decyzję. Ale wiem, że wszystko, co się wydarzyło w moim życiu, czemuś służyło. Nawet złe wydarzenia. Wiem, że mam bardzo mocną Opiekę i zawsze ufam Opatrzności, że będzie dobrze.


O czym w takim razie pani marzy?

- By zrobić wywiady z osobami niedostępnymi często dla mediów, ludźmi wybitnymi, z ogromnymi osiągnięciami i charyzmą. Albo pokazać wydarzenie czy historię, których nikt dotąd nie relacjonował. Przede wszystkim zaś, żeby robić rzeczy potrzebne ludziom. By inni mogli się czegoś dzięki mojej pracy dowiedzieć i z tej wiedzy skorzystać.

A prywatnie?

- Chciałabym mieć psa. Teraz nie mogę, bo w domu są cztery koty. Najstarsza z nich źle reaguje na nowe zwierzęta. Nie mając tej wiedzy, podjęliśmy nawet próbę, ale ciężko to zniosła. Marzę też, by zobaczyć kilka ciekawych miejsc na świecie.

M. Pokrycka

Kurier TV
Dowiedz się więcej na temat: Danuta Holecka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama