Reklama

Cristi Puiu: Wiele rzeczy jest okrytych tajemnicą

Mój ojciec zmarł 21 maja 2007 roku. Czterdzieści dni później zgromadziliśmy się przy stole z jego krewnymi, przyjaciółmi i kolegami, by zgodnie z tradycją uczcić jego pamięć... "Sieranevada" jest historią o rytuale uczczenia pamięci po zmarłym, który nijak się ma do tej pamięci. To niedoskonała rekonstrukcja zwykłej uroczystości. Zwięzła historia naszego nieuleczalnego szaleństwa - opowiada Cristi Puiu, reżyser filmu, który walczył w zeszłym roku o Złotą Palmę w Cannes.

Mój ojciec zmarł 21 maja 2007 roku. Czterdzieści dni później zgromadziliśmy się przy stole z jego krewnymi, przyjaciółmi i kolegami, by zgodnie z tradycją uczcić jego pamięć... "Sieranevada" jest historią o rytuale uczczenia pamięci po zmarłym, który nijak się ma do tej pamięci. To niedoskonała rekonstrukcja zwykłej uroczystości. Zwięzła historia naszego nieuleczalnego szaleństwa - opowiada Cristi Puiu, reżyser filmu, który walczył w zeszłym roku o Złotą Palmę w Cannes.
Żyjemy w świecie, którego granice są nam znane. Z tego względu sam film nie może zostać pomyślany w inny sposób niż jako geograficznie wydzielony mikrokosmos - wyjaśnia Cristi Puiu /Pascal Le Segretain /Getty Images

Cristi Puiu, obok Cristiana Mungiu, jest jednym z ojców rumuńskiej Nowej Fali. W 2005 roku jego "Śmierć pana Lazarescu" zdobyła główną nagrodę w canneńskiej sekcji Un Certain Regard. "Sieranevada" miała swoją światową premierę w konkursie zeszłorocznego festiwalu w Cannes, została też rumuńskim kandydatem do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny.

Co cię zainspirowało do nakręcenia "Sieranevady"?

Cristi Puiu: - To był sierpień 2012 roku. Byłem w domu w trakcie festiwalu filmowego w Sarajewie, kiedy zadzwonił do mnie jego dyrektor, Mirsad Purivatra, i zapytał, czy mam jakiś scenariusz. Nie miałem nic gotowego, ale miałem w planach napisać scenariusz filmu, którego akcja rozgrywałaby się na zamkniętej przestrzeni, z dość dużą liczbą bohaterów.

Reklama

Skąd wziął się kontekst stypy?

- Mój ojciec zmarł w 2007 roku. Byłem wtedy w jury sekcji Un Certain Regard na festiwalu filmowym w Cannes, ale od razu wróciłem do domu. Na pierwszej stypie, która odbyła się tuż po pogrzebie, sprawy przybrały bardzo dziwny obrót. Byli tam ludzie, których nie znałem, przyjaciele mojego ojca, z którymi chodził się napić, sąsiedzi... Pamiętam, że wdałem się w spór z jedną ze znajomych mojej matki na temat historii komunizmu.

Tak jak w filmie, gdzie jedna z bohaterek tęskni za tamtą epoką?

- Tak. Kilka lat później rozmawiałem o tym z moim bratem. Powiedziałem mu, że piszę scenariusz o stypie taty i spytałem, czy pamięta tamtą kłótnię o komunizm. Mój brat, który też uczestniczył w tej ostrej wymianie zdań, odpowiedział, że nic nie pamięta. Tyle że wtedy naprawdę poszło na noże, tamta kobieta w końcu wyszła. Zacząłem opisywać bratu moją wersję tamtej sceny, ale on obstawał przy swoim: "Przykro mi, ale naprawdę nic z tego nie pamiętam". Dostałem szału, naprawdę wpadłem we wściekłość, bo liczyłem, że dowiem się od niego paru szczegółów tamtej sytuacji. Muszę przyznać, że mnie to przygnębiło. Czasem różni ludzie w różny sposób zapamiętują te same rzeczy.

Wspomnienia, a dokładniej mówiąc pamięć o faktach, to sedno historii, którą opowiadasz. Czy chodzi o ten rodzaj pamięci, który zarówno kształtuje społeczeństwo, jak i je narzuca, tak jak ma to miejsce w twoim filmie?

- W chwili, gdy w wieku około dziesięciu lat zyskujemy samoświadomość, jesteśmy już wykształceni i sformatowani przez historię naszego kraju. Widzimy rzeczy w sposób, który w dużym stopniu został już dla nas określony. To prowadzi do inercji. Jesteśmy gotowi zaakceptować pewne prawdy i przymknąć oko na potencjalne błędy. To cena, jaką płaci się, aby zostać członkiem danej społeczności i być w niej akceptowanym.

Twoi bohaterowie nie tylko dyskutują, kłócą się i pomstują na siebie nawzajem. Są także żywo zainteresowani jedzeniem - to bardzo ważny i towarzyski element filmu!

- Tak, chociaż w końcu i tak nikomu nie udaje się nic zjeść. Posiłki to swego rodzaju rytuał, który przemawia do wszystkich kultur, bo w nich wszystkich funkcjonuje. Ludzie gromadzą się przy zastawionym stole. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że powtarzalność tego zastawionego stołu to pewna tradycja, która daje jednak fałszywe poczucie solidarności. To nie tylko kwestia samego jedzenia i zaspokajania potrzeb ciała, co w filmie staje się dość palące, bo pod koniec wszyscy są naprawdę głodni. Nie - koniecznością staje się pokazanie, że kiedy bohaterowie są głodni, wszystkie uczucia solidarności i przyjaźni schodzą na dalszy plan. Chociaż kiedy pokazałem ten film przyjaciołom, byli zachwyceni, bo po projekcji wszyscy mieli ochotę coś zjeść.

Jaki jest cel rytuałów, które pojawiają się w twoim filmie? Przygotowywania posiłków, błogosławieństwa papieża, itp.

- Dzięki temu można skupić rozmowę na tematach, które nie mają nic wspólnego z upamiętnianiem zmarłego, jak podczas stypy mojego ojca. Tak to działa w Rumunii - najpierw wszyscy spotykają się po pogrzebie, potem spotykamy się 40 dni po śmierci danej osoby, żeby ją powspominać, następnie spotykamy się jeszcze rok później i ostatni raz siedem lat później. W przypadku mojego ojca ta stypa po siedmiu latach miała miejsce w 2014 roku.

Czemu umieściłeś praktycznie cały film w jednym miejscu - w mieszkaniu?

- Żyjemy w świecie, którego granice są nam znane. Z tego względu sam film nie może zostać pomyślany w inny sposób niż jako geograficznie wydzielony mikrokosmos. Dlatego akcja toczy się w zamkniętej przestrzeni odciętej od świata zewnętrznego. Ta przestrzeń jest lustrzanym odbiciem świata w miniaturze. W tym mieszkaniu obecne są dzień i noc. Niektóre pokoje są ciemniejsze, inne jaśniejsze, mają też inny wystrój - jak krajobrazy. Z tego mieszkania nie można uciec, podobnie jak nie można uciec z naszej planety. Człowiek musi więc podjąć się wejścia do wszystkich pokojów i poczynić pewne przygotowania, aby wejść do innych. Najważniejszą rzeczą staje się spotkanie z inną osobą. To wszystko ma sens. Stworzenie zaszufladkowanego świata bez komunikacji, w którym każda osoba jest zamknięta we własnej bańce, nie wiedząc o istnieniu innych - albo podjęcie ryzyka wyjścia na zewnątrz i spotkania z innymi. Wybór między tymi dwoma alternatywami może wszystko zmienić.

Trudno było je znaleźć?

- Miały tam miejsce dziwne rzeczy. Znaleźliśmy mieszkanie, którego właściciel niedawno zmarł - kiedy pierwszy raz tam przyszedłem, akurat obchodzono 40 dni od jego śmierci. Mężczyzna mieszkał tam z dwoma kotami. Zostały tam, kiedy zmarł, i jeden z nich bardzo miauczał. To było bardzo zakurzone mieszkanie, pełne pajęczyn i kociej sierści. Pewnie nikt w nim nie sprzątał od długiego czasu. Zachowaliśmy bardzo wiele z jego oryginalnej zawartości w filmie, w tym dużo mebli, obrazy, a nawet zdjęcie właściciela, które raz na jakiś czas się pojawia. Główną zaletą tego miejsca było to, że mogliśmy wyobrazić sobie trajektorię bohaterów w przestrzeni, do której granic człowiek bardzo szybko się przyzwyczaja - do granic poszczególnych pokojów, z których każdy zawiera w sobie cały odrębny świat. To koncert drzwi, który otwierają się i zamykają. Drzwi to bardzo ważna część filmu. To nie tylko drzwi, które otwierają się, aby cię przepuścić, ale także drzwi, które zamykają cię w jakiejś przestrzeni, stają się przeszkodami. To wszystko składa się na wizualną część mojej opowieści.

Jakie jest znaczenie tytułu "Sieranevada"?

- Ten tytuł wyrósł z pytania, które sobie zadałem - dlaczego tytuły filmów zmieniają się w zależności od narodowości? To doprowadza mnie do szału. Na początku miałem nawet pomysł, żeby samodzielnie wymyślać tytuły w każdym języku. W końcu wybrałem jednak taki tytuł, którego nie da się zmienić. Ciekawe w "Sieranevada" jest to, że ta nazwa zwykle występuje jako dwa słowa: Sierra Nevada. Po rumuńsku jednak zazwyczaj pisze się to jako jedno słowo, tak jak się mówi. Zmieniłem tytuł, żeby był tylko przez jedno "r", co miało wywołać w ludziach reakcję, że "tak się tego nie pisze". No to jak się to pisze? A po japońsku? Albo po gruzińsku? To kompletnie bez sensu.

Czyli twoja interwencja, zmiana pisowni "Sieranevada", to rodzaj gry?

- Różne osoby przychodziły do mnie podczas kręcenia filmu powiedzieć, że "tak się tego nie pisze" i to mi się podobało. Prawda jest gdzieś głęboko schowana, ale kogo to obchodzi! Nasz mózg jednak do tego stopnia domaga się sensu, że będzie tworzył znaczenia nawet tam, gdzie ich nie ma - tam, gdzie nie ma nic. Tak naprawdę każdy tytuł by się nadał, ale tego nie można powiedzieć - trzeba dostarczyć jakiś tytuł i tylko o to chodzi. To osobiste pytanie. Ten tytuł po prostu przyszedł mi do głowy. Jak to się stało? To tajemnica - wiele rzeczy jest okrytych tajemnicą.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sieranevada
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy