Reklama

Co czai się w ukryciu?

Grywała role pięknych kobiet - bawiła, śmieszyła, wzruszała. Po raz pierwszy Magdalena Boczarska poraża - tym, jak perfekcyjnie zespoliła się z rolą i jak wielkie emocje uniosła na swoich kruchych barkach. W najnowszym filmie Jana Kidawy-Błońskiego zagrała kobietę na skraju załamania nerwowego, szaloną z miłości, rozpaloną od żądzy, wycofaną ze świata i błądzącą w krainie własnych pragnień.

Choć mówi, że do roli Janiny - młodej Polki, która zakochuje się w Żydówce - podeszła intuicyjnie, wniosła do filmu ogromy zasób autentycznych emocji i trudnych doświadczeń. Ta rola ją obnażyła, dała nam do myślenia, skłoniła do spojrzenia na Boczarską w nowym świetle i dostrzeżenia aktorki, która ma wielkie ambicje, prawdziwe pasje, ciągle chce więcej i umie zdobywać szczyty.

Mówiła pani, że "W ukryciu" nie jest filmem historycznym. Janina - kreowana przez panią bohaterka - żyje jednak w czasach, w których kobiety w Polsce jeszcze nie nazywały siebie feministkami, ale już były zmuszone do samodzielnego zmierzenia się z życiem. Czy takie społeczno-kulturowe uwarunkowania miały wpływ na pani myślenie o postaci?

Reklama

Magdalena Boczarska: - Uważam, że można być kobietą całkowicie wyzwoloną i jednocześnie gotować swojemu mężczyźnie zupę i piec ciastka. Mam problem z pojęciem feminizmu. Myślę, że feminizm bywa potrzebą, czasem wynikiem okoliczności lub przymusem społecznym. Jeśli w przypadku Janiny chce się mówić o pewnego rodzaju feminizmie - trzeba mówić o życiu, bo to ono stawia ją w sytuacji, w której musi sama dawać sobie radę. Nie znaczy to jednak, że "W ukryciu" jest filmem wojennym, bo absolutnie tak nie jest. To nie jest też historia o Polce i o Żydówce, ani o społecznym podziale. Obie te rzeczy są wyłącznie tłem - pretekstem do opowiedzenia historii o dwóch kobietach, które są skazane na siebie w skrajnych okolicznościach. Gdyby akcja była osadzona we współczesnych czasach, trudno byłoby sobie wyobrazić, że dwie osoby z własnej woli zamykają się w domu i izolują od świata. Historia Polski urealnia to wyobrażenie, więc odwołujemy się do niej i używamy jej w służbie opowieści.

W filmie historia jest tłem i patrzymy na nią z dystansu. W pani życiu jest obecna?

- Jakkolwiek by to nie zabrzmiało banalnie, to ja jestem uzależniona od historii. Jest mi ona potrzebna jak woda do życia. Kocham literaturę, podróże, zabytki, malarstwo i sztukę - wszystkie te rzeczy są zanurzone w historii.

W filmie na historię patrzymy na zza okien domu. On jest zaś dla mnie odzwierciedleniem ludzkiej psychiki - w piwnicy podświadome żądze, w salonie świadomy strach przed konsekwencjami własnych czynów i sąsiad na rządowym stanowisku w roli super-ego. W takim domu kotłują się emocje. Jakie towarzyszyły pani w uczeniu się swojej bohaterki?

- Nie uczyłam się jej, nie przygotowywałam do grania, bo uważam, że to życie uczy nas kreowania wszystkich kolejnych postaci. Role nieprzypadkowo pojawiają się w takim, a nie innym momencie życia. Jestem przekonana, że rok czy dwa lata wcześniej nie byłabym gotowa na to, żeby zagrać Janinę. Tak samo było z rolą w "Różyczce" [w poprzednim filmie Jana Kidawy-Błońskiego główną rolę również zagrała Magdalena Boczarska - przyp. red.], choć był to film inspirowany prawdziwymi zdarzeniami. Zupełnie mnie wówczas nie interesowały fakty, na których oparty był scenariusz.


- Choć o roli w filmie "W ukryciu" wiedziałam na długo wcześniej, zanim zaczęliśmy zdjęcia, nie chciałam się przygotowywać. Obawiałam się, że spalę się w przedbiegach. Na planie wprowadziłam się raczej w rodzaj transu - w pewnym momencie zaczęłam czuć się jak Janina, myśleć jak ona i odczuwać wręcz fizyczny ból, który ją trawił. Tym trudniej było mi później zrzucić z siebie tą rolę. Zwykle nie mam z tym problemów, ale ten film mnie ogromnie dużo kosztował. Oddałam Janinie wszystko, co miałam i chyba jeszcze nigdy nie zagrałam roli, która w podobny sposób by mnie obnażyła. Nigdy jeszcze z taką perfidią nie użyłam siebie i nie oddałam siebie na użytek roli.

Maczała w tym palce Medea? Jan Kidawa-Błoński twierdzi, że postać Janiny wyrasta z mitycznego archetypu kobiety, która zabijała z miłości.

- Mit o Medei to inspiracja i wyraża się ona głównie poprzez stronę wizualną filmu - zdjęcia, kostiumy, scenografię i charakteryzację. To miało dawać kontekst, ale on budował się poza mną. Jedyne, co mogłam zrobić, to prawdziwie sobą wypełnić tę rolę. Poza tym ten mit mnie w ogóle nie interesował. Był kolejnym zbędnym bagażem w budowaniu roli. Mnie zależało na autentyzmie; skupiałam się na tym, żeby wywołać w widzach wrażenie, że patrzą na bardzo intymny fragment życia postaci.

Przez długi czas narzekano na to, że w polskim kinie nie ma interesujących kobiecych bohaterek. Ostatnio to zaczyna się zmieniać. Kobiety rosną w siłę, ale czy wciąż nie są postrzegane przez pryzmat męskiego spojrzenia?

- Myślę, że mężczyźni zawsze będą patrzeć na kobiety ze swojej męskiej perspektywy. I może dopóki tak jest - powinniśmy mieć nadzieję, że wszystko jest w porządku? Może reżyserka opowiedziałaby zupełnie inaczej historię opisaną w scenariuszu "W ukryciu", ale czy w ogóle miałaby potrzebę opowiedzenia o dwóch kobietach? Może wolałaby opowiedzieć o dwóch mężczyznach, co zrobiła Małgorzata Szumowska w filmie "W imię...". Może bardziej interesujące jest zagłębienie się w coś mniej znanego?

Czy dla pani fakt, że partnerką ekranowego romansu miała być kobieta, a nie mężczyzna - był ciekawszy, bardziej intrygujący?

- Oczywiście, że tak. To czyniło tę miłość dużo bardziej interesującą, niejednoznaczną, rodzącą się trochę wbrew tym bohaterkom - przecież to dwie heteroseksualne kobiety, nie lesbijki. Ich miłość była tym bardziej trudna i niemożliwa.


A erotyka? Sceny erotyczne nie są łatwe.

- One nigdy nie są łatwe. Rozebranie się przed ekipą - ludźmi nienależącymi do sfery mojej intymności - jest zawsze trudne. Z jednej strony dokonuję pewnego gwałtu na sobie, z drugiej pamiętam, że tylko wypożyczam siebie i swoje ciało do roli - moje oczy, piersi, uda i ręce. Kiedy mam wewnętrzne przekonanie, że rola i scenariusz tego wymaga, tak się dzieje.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że mierzi ją, kiedy czyta o swojej potencjalnej bohaterce, że "wychodzi seksowna spod prysznica". Janina nie nosi makijażu, często ma na sobie tą samą sukienkę. W świecie ceniącym młodość i urodę zagranie brzydkiej postaci to wyzwanie czy raczej bunt?

- Janina bywa brzydka, ale to jest piękne w tej postaci, a ja miałam ochotę na taką skrajność, a zarazem aktorską i osobistą podróż. Wyzbycie się kobiecości przyszło mi bardzo łatwo. Piękna byłam już wiele razy i wiem, że potrafię taka być. Wiedziałam jednak, że potrafię być też brzydka, więc chciałam zagrać w filmie, który pozwoli mi to pokazać. Nie powiedziałabym więc, że rola Janiny była dla mnie rodzajem wyzwania - ja naprawdę miałam na nią ogromną ochotę. Myślę, że wpływa na to pewna dojrzałość, która pozwala mi inaczej patrzeć nie tylko na swoją kobiecość, ale i na aktorstwo. Czy zatem był to bunt? Możliwe, choć nie potrafiłabym powiedzieć, przed czym konkretnie, bo kocham swoje poprzednie role. Może więc w grę wchodził po prostu głód nowego doznania?

W życiu prywatnym też przychodzi? Wciąż pojawiają się wyzwania, ciągle jest przeciw czemu się buntować?

- Wyzwania są co chwilę. Wzięłam udział w triathlonie i zrobiłam dystans prawie niemożliwy, bardzo niekobiecy. To był mój bunt - wyzwanie, które rzuciłam przede wszystkim sobie samej i osobom, które nie wierzyły, że jestem w stanie to zrobić. Myślę, że takie bunty mają miejsce codziennie - na mniejszych lub większych polach bitwy - z nich składa się całe życie. Wszystkie decyzje, które podejmujemy są jakimś buntem, owocem walki albo uległości...

... albo miłości. Jaka jest miłość dojrzała? "W ukryciu" to też film o dojrzewaniu - choć uczucie między jego bohaterkami nie jest dojrzałe, raczej szalone.

- Miłość dojrzała to bardzo trudny temat. Janina kocha totalnie, a w tym nie ma dojrzałości. Miłość dojrzała to miłość świadoma. Świadomość sprawia, że znikają żądze i emocje, które sprawiają, że człowiek głupieje. Miłość dojrzała to miłość mądra - pozwala drugiej osobie na bycie sobą, daje wolność, szanuje przestrzeń i autonomię drugiego człowieka. To akceptacja faktu, że związek to byt dwóch niezależnych jednostek. Można w końcu dojrzale kogoś kochać i niekoniecznie z nim być. To jest miłość dojrzała.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy