Reklama

Byłam kompletnie przerażona

Edyta Herbuś to przede wszystkim zawodowa tancerka. Tańczy już 15 lat, ma klasę taneczną "S" (najwyższa klasa międzynarodowa) w tańcach latynoamerykańskich. Wystąpiła w drugiej i czwartej edycji programu "Taniec z gwiazdami" a także programie "Jak Oni śpiewają". Teraz postanowiła sprawdzić się jako niania... siódemki dzieciaków w programie "Dzień kangura".

Biorąc udział w programie "Dzień Kangura", na jeden dzień stałaś się opiekunkę siódemki, niesfornych, rozbrykanych maluchów - może poza jednym zupełnym maleństwem, trzymiesięcznym Andrzejkiem. Jak się czułaś w nowej roli?

Edyta Herbuś: Bardzo dobrze, ale pewnie dlatego, że to był tylko jeden dzień. Gdybym opiekowała się nimi dłużej, pewnie nie byłoby już tak kolorowo. Chociaż to przemiłe dzieciaki, sympatyczne, wesołe. Jednak mimo wszystko trzeba było mieć oczy dookoła głowy. Opiekując się jednym dzieckiem trzeba się wykazać niezwykle podzielną uwagą, przy dwójce jest jeszcze trudniej, a przy szóstce - a do tego z siódmym na rękach, to jest nie lada wyzwanie. Wspaniale jest mieć dużą rodzinę, ale to jest ogromna odpowiedzialność wychowywać taką gromadkę. Bardzo mile wspominam ten dzień, bo był to tylko jeden dzień. Dzieci wymęczyły mnie bardzo, pozbawiły mnie mojej energii, której zazwyczaj mi nie brakuje. Podsumowując - dzień wspominam bardzo, bardzo miło, ale byłam naprawdę totalnie wykończona.

Reklama

A miałaś już doświadczenie w opiekowaniu się dziećmi?

Edyta Herbuś: Niezupełnie. Mam co prawda młodszego o 10 lat brata i trochę pomagałam w opiece nad nim - jednak to nic w porównaniu z opieką nad siódemką dzieci. Pracowałam też sporo z dziećmi ucząc ich tańca. Więc nie musiałam się zastanawiać w jaki sposób dzieci reagują. Miałam jakieś podstawy.

Jakie były twoje największe obawy, zanim przekroczyłaś próg domu swoich podopiecznych?

Edyta Herbuś: Bałam się tylko tego, że dzieciaki mogą się okazać nieśmiałe i ciężko mi będzie z nimi wszystkimi nawiązać kontakt. W przeszłości przez kilka lat uczyłam tańczyć dzieci i nie miałam problemu z nawiązaniem z nimi kontaktu. Jednak wszystko zależy od charakteru dziecka, od tego jak długo przyzwyczaja się do obecności w swoim własnym domu obcej osoby. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jest ich szóstka i że nie będę miała wiele czasu, żeby każdym z nich zająć się z osobna . Mieliśmy tylko jeden dzień na to, żeby trochę się poznać i wspólnie pobawić - tak żeby ten dzień był dla nich ciekawy. Moje obawy na szczęście okazały się bezpodstawne. I kiedy zobaczyłam całą szóstkę z uśmiechem na ich sympatycznych twarzyczkach od razu wiedziałam, że to będzie przyjemny dzień. Widać było, że to ciepłe dzieciaki i bardzo dobrze wychowane. Przebywanie z nimi to była bardzo duża przyjemność.

Czy dzieci przygotowały ci jakieś niespodzianki na powitanie, zaskoczyły cię czymś?

Edyta Herbuś: Pierwszym zaskoczeniem był sam moment wejścia do domu. Mama tej rodziny przywitała mnie bardzo serdecznie i od razu powierzyła mi swoją najmłodsza pociechę - trzymiesięcznego Andrzejka. W tym samym czasie z piętra domu zbiegła do mnie po schodach szóstka krzyczących dzieciaków. Wtedy byłam kompletnie przerażona. Pomyślałam sobie: "Rany boskie, ratuj się kto może". Potem okazało się, że był to taki psikus, a dzieciaki wcale nie są takie nieznośne, wręcz przeciwnie - bardzo grzeczne i dobrze wychowane. Większych niespodzianek nie było, no może poza jedną - kiedy to okazało się, że zamiast szóstki biegających dzieci, jest tylko piątka. To wzbudziło we mnie pewien niepokój.

Nie zgadzała ci się ilość ze stanem początkowym?

Edyta Herbuś: Tak, to prawda. Starałam się cały czas ich kontrolować - to, co robią i gdzie są. Jednak w pewnym momencie okazało się, że jedna z dziewczynek postanowiła zwrócić mocniej na siebie moją uwagę i po prostu zniknęła. Kiedy zorientowałam się, że jej nie ma zaczęłam jej szukać - w czym pomagała mi dzielnie reszta maluchów. Na szczęście to był tylko kawał i szybko znaleźliśmy nasza zgubę.

Jak wyglądał twój "Dzień Kangura"?

Edyta Herbuś: Najtrudniejszym zadaniem podczas całego dnia było zainteresować wszystkie dzieciaki jedną czynnością. Moje "dzieciaczki" były w różnym wieku, zarówno chłopcy, jak i dziewczynki i trudno było je wszystkie zainteresować tym samym. Pierwszym poważnym zadaniem jakie wytyczyła mi pani domu - mama moich podopiecznych - to zrobienie laurki dla babci. Zauważyłam, że chłopcy nie do końca byli zainteresowani takimi babskimi zajęciami, więc za karę - ponieważ nie kleili z nami laurek, wysłałam ich na górę, żeby poczytali sobie książki. A z dziewczynkami - po skończonej pracy zaczęłam tańczyć. Wpadłam na pomysł, że nauczę je prostego układu choreograficznego. Myślę, że im się podobało i dobrze się razem bawiłyśmy. Dziewczyny chodzą na zajęcia kółka aktorsko-wokalnego, więc szybko "łapały" kroczki . Fajnie się wspólnie bawiłyśmy w takim babskim gronie, kiedy chłopcy udawali, że czytają na górze (śmiech).

"Dzień Kangura" to nowe show w polskiej telewizji. Co sądzisz o samym programie i dlaczego zdecydowałaś się wziąć w nim udział?

Edyta Herbuś: To jest kolejne wyzwanie, fajna przygoda. Uważam, że tego typu programy są interesujące dla widzów. Publiczność może poznać swojego ulubieńca, swoją ulubioną gwiazdę z trochę innej strony. W programie zdarzają się takie sytuacje, których nie da się wyreżyserować. Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak dzieciaki zareagują i nasze reakcje na ich zachowanie były bardzo spontaniczne. Nie da się przy dzieciakach udawać. One są tak szczere, spontaniczne, naturalne, że od razu się ten klimat udziela. Publiczność ma okazję zobaczyć gwiazdę w zupełnie innej sytuacjach, bardzo spontanicznych i takich zwyczajnych. Myślę, że to jest właśnie urok i duży plus tego programu.

Czy wyobrażasz sobie, siebie jako mamę tak licznej gromadki?

Edyta Herbuś: Na pewno wyobrażam sobie siebie jako mamę, ale uważam, że dla jednej osoby opieka i wychowywanie siedmiorga dzieci jest niewykonalne. Jeżeli znajdę się w takiej sytuacji, to na pewno będę szukała pomocy u innych. Uważam, że wychowanie dziecka to ogromna odpowiedzialność i nie wolno absolutnie zaniedbywać procesu wychowawczego w żaden sposób. Błędy rodziców rzutują później na całe życie dziecka. Mam tego świadomość i jeśli będę mieć kiedyś szóstkę dzieci w planach, to z pewnością wszystkie ciocie będą angażować do pomocy.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Emilia Chmielińska, INTERIA.PL

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy