Reklama

Bez względu na płeć, czy orientację

Niedawno został rektorem słynnej łódzkiej filmówki, którą 29 lat temu ukończył. W rubryce wykształcenie, mógłby wpisać również architektura, którą studiował w Warszawie. Jednak zwyciężyło kino. Teraz projektuje światy na ekranie. Konstrukcje z filmu na film coraz bardziej różnorodne. Na festiwalu Era Nowe Horyzonty 2008 we Wrocławiu w konkursie polskim startują aż dwa jego produkcje - dokument "homo.pl" oraz "Benek". Z reżyserem rozmawiała Martyna Olszowska.

"homo.pl" to przede wszystkim film o miłości, bez względu na orientację seksualną. Czy zrobi pan film "hetero.pl", o szczęśliwych parach heteroseksualnych?

A czy nie obawia się pani, że będzie to trudniejsze zadanie; że w przypadku hetero będzie trudniej o takie pary, które naprawdę się głęboko kochają i są tak dla siebie dobre. Oczywiście po części teraz żartuję, ale faktycznie to, co mnie uderzyło w rozmowach i spotkaniach z bohaterami mojego filmu to fakt, że oni się bardzo kochają. Gdy czasem ponownie oglądam "homo.pl", to myślę, że to jest naprawdę film przede wszystkim o miłości między ludźmi. Owszem jest to też portret tego środowiska lesbijskiego i gejowskiego, czasem może nawet zabawny, ale ten film wyrasta ponad to. "homo.pl" to historia, jak człowiek potrafi kochać drugiego człowieka. Z tego filmu emanuje, że człowiek bez względu na płeć czy orientację ma w sobie niezwykły potencjał uczuć. Cieszę się, że udało się z niego poza pewnym zjawiskiem socjologicznym, wydobyć również to.

Reklama

Powiedział pan kiedyś, że "dokument wymaga potwornej cierpliwości i pokory". Co było tym impulsem, który sprawił, że po wielu latach powrócił pan do tej formy, na dodatek z takim tematem?

Ja nie umiem robić dokumentów. Dlaczego? Bo dokument wymaga właśnie pokory i cierpliwości. Dokument wymaga, by twórca stał z boku i czekał, aż bohater się otworzy i powie jakąś prawdę o sobie. Ten właściwy moment można złapać tylko dzięki długim obserwacjom. Czasem trzeba czekać dzień, czasem trzy. A ja jednak mam temperament fabularzysty, czyli coś sobie wymyślam i chcę to osiągnąć, jak z aktorami na planie. W filmie fabularnym mam konkretną scenę w scenariuszu, dialog, który choć może się zmienić, to jednak zawsze wiem, do czego dążę. W dokumencie tego nie ma. Tu trzeba pokornie obserwować, a myślę, że często tej cierpliwości mi brakuje. Dlatego nie robię dokumentów. Dawniej jak się brałem za tą formę, to wychodziło to fatalnie. W głównej mierze z tego powodu, że manipulowałem. Mówiłem bohaterom, co mają powiedzieć, potem oni starali się to powtórzyć, co wychodziło zupełnie nieprawdziwie. Mówiłem, co oni mają zrobić, więc to robili, ale oczywiście nieudolnie i nienaturalnie. Ja to kręciłem, a potem na ekranie wychodziła zupełna kaszanka. Widać było sztuczność całej sytuacji. Teraz jestem trochę starszy, więc ten temperament i chęć ingerencji w materiał jest mniejsza. Może dlatego z pokorą rozmawiałem z moimi bohaterami. Czekałem na te kwestie, które muszą paść, choć nie wiedziałem kiedy. To były rozmowy o niejednokrotnie niezwykle intymnych sprawach, na dodatek przed kamerami, a to dla człowieka trudne. Ja miałem to szczęście, że moi bohaterowie potrafili mówić o swoich przeżyciach, o relacjach z drugimi osobami, o swoich marzeniach. Ale to wymaga czasu, trzeba wejść z nimi w odpowiednie relacje, przygotować swoich bohaterów, poczekać, aż oswoją się z sytuacją.

Jak widać w filmie, zwykle to się działo w kuchni przy tostach.

Tak, bo kuchnia to chyba najbardziej rodzinne miejsce, ale i pomieszczenie, w którym najwięcej spędzamy czasu. Tam rozmawiamy o codziennych sprawach. W pokoju zwykle się pracuje. W kuchni jest prawdziwa codzienność.

A czy trudno było namówić babcię jednego z bohaterów do występu w filmie?

Nie, o dziwo babcia zgodziła się wystąpić w dokumencie, w którym jej wnuczek opowiada o swoim homoseksualizmie i nie miała z tym żadnego problemu. Jest to prosta kobieta i żarliwa katoliczka, ale myślę, że sporo przeżyła i miała pewną mądrość życiową w sobie. Była świadoma, że najważniejsza w życiu jest miłość. I jeśli jej wnuczek przyjeżdża ze swoim partnerem do niej na wieś, to ona widzi, że on dba o jej wnuczka. Jest dla niego dobry i kimś bardzo ważnym w jego życiu. Dlatego ona tego partnera nie odrzuca, a po prostu akceptuje.

Proponował pan już swoim widzom szereg różnych gatunków filmowych, od komedii romantycznej "Kochaj i rób co chcesz", przez rodzaj science fiction w "Superwizji" czy w końcu nagradzany dramat "Cześć, Tereska". Do Wrocławia przyjechał pan na kilka godzin z planu zdjęciowego. Czego tym razem powinniśmy się spodziewać?

Jestem teraz w trakcie zdjęć do filmu, który również jest rodzajem dramatu społecznego, bliskim klimatowi "Cześć Tereska". Opowiada o młodzieży na granicy polsko-niemieckiej, która żyje właśnie na pograniczu zgrzebności Polski i mitu niemieckiego dobrobytu i prosperity. I ci młodzi ludzie zaczynają być rozdarci wewnętrznie: czy iść drogą wytyczoną przez rodziców i dziadować, czy iść za zachodnim blichtrem.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy