Reklama

Bez emocjonalnego rozwydrzenia

Nagrodzona Srebrnymi Lwami na Gdynia Film Festival "Obława" Marcina Krzyształowicza to - według słów reżysera - "opowiedziane serio, ale ze współczesnym 'wykopem' kino historyczno-wojenne". O chłodzie skandynawskiej literatury, mierności współczesnego kina polskiego oraz o przykrym zarzucie o plagiat reżyser "Obławy" rozmawiał z Tomaszem Bielenia.

Głównym bohaterem filmu jest grany przez Dorocińskiego kapral Wydra, żołnierz partyzanckiego oddziału. Mężczyzna zmaga się z Niemcami, polskimi zdrajcami, a także z własną przeszłością. Kapral musi m.in. wykonać wyrok śmierci na swoim dawnym koledze, Kondolewiczu (Stuhr), który okazał się konfidentem gestapo. Żona Kondolewicza (Bohosiewicz) żyje ze świadomością, że mąż, zdrajca, donosi na Polaków.

Bohaterką "Obławy" jest również sanitariuszka "Pestka" (Rosati), wchodząca w skład oddziału kaprala "Wydry". Dziewczyna musi podjąć dramatyczną decyzję, by ratować swoją 14-letnią siostrę.

Reklama

Panie Marcinie, gdyby "Obławę" opowiedzieć w chronologicznym porządku, byłby to zupełnie inny film.

Marcin Krzyształowicz: - Forma tego filmu jest nierozerwalnie związana z jego treścią. Nie konstruowałem tej opowieści po napisaniu scenariusza, nie przemontowywałem tych wątków na stole montażowym; ona właściwie rodziła się na bieżąco w tej dziwnej, połamanej strukturze. W związku z tym, że scenariusz powstawał szybko, nawet bardzo szybko, to i forma ustaliła się zdecydowanie prędko. Nie czynię rozróżnienia na treść i formę filmu. Dla mnie są to sfery, które się ze sobą organicznie integrują; treść implikuje określone rozwiązania formalne, te z kolei wpływają na sam przekaz.

- Ten film jest efektem pewnego poczucia, że opowiadanie o historii, opowiadanie o wojnie dzisiaj - żeby nie sprowokować uśmiechu pobłażania, czy też nie daj boże wywołać jakichś martyrologicznych skojarzeń - wymaga nowoczesnej formy, nowoczesnego języka. Do końca nie wiem, czy to co zrobiliśmy, jest takie absolutnie nowoczesne... Myślę, że nie. Zabiegi z inwersją czasową, czy pokazywanie bohaterów w sytuacjach dwuznacznych istnieje w kinie od dawna. Wątpliwości mam co do naszych filmów. Chodzi mi głównie o polskie kino wojenne, którego nie sposób traktować do końca serio.

- Chciałem zrobić film, który będzie filmem historycznym, filmem wojennym, który będzie opowiedziany serio, ale ze współczesnym "wykopem". Czy to się udało, czy nie ma w tym jakiejś sprzeczności - jeszcze za wcześnie na odpowiedzi. Film nie zaistniał jeszcze w świadomości szerokiego widza, więc nie otrzymałem jeszcze odzewu. Nie wiem, czy "Obława" zrozumiana zostanie po mojej myśli, czy też na opak.


Kiedy po raz pierwszy pojawia się w "Obławie" zaburzenie chronologii narracji, złapałem się na tym, że mimowolnie oczekiwałem pojawienia się planszy z napisem - powiedzmy "miesiąc wcześniej". Nie ułatwia pan widzowi zadania.

- W rzeczywistości wszystko co robiłem, pracując nad strukturą tego filmu, służyć miało ułatwieniu odbioru "Obławy". Nie mogłem się jednak posunąć do tego, żeby umieścić tam tabliczkę z informacją "miesiąc wcześniej". To się kłóci z moim gustem a do tego jest taką sztampą, że można tylko parsknąć śmiechem. Pozbawienie obrazu takiej planszy daje mi za to nadzieję, że moja historia zacznie pulsować. A interpretacja określonych faktów nabiera głębszego wymiaru właśnie dzięki pozbawieniu widza tej satysfakcji, że czyta i wszystko wie. Ta plansza "miesiąc wcześniej" byłaby jak uderzenie między oczy. Myślę, że brak tego uderzenia niesie ze sobą nadzieję, że... a nuż ktoś pomyśli, że to nie było miesiąc wcześniej, tylko miesiąc później! I że oto mamy do czynienia z faktami z życia pozagrobowego bohatera, a nie tym, co poprzedzało wydarzenia z pierwszych 30 minut?

- To jest próba poszukiwania płaszczyzny kontaktu z widzem, ale w sposób oparty na przeczuciach, intuicji, rodzaju intelektualnego rozedrgania - a nie serwowaniu mu gotowych rozwiązań, recept, czy niekwestionowanych odpowiedzi. Nie chcę dawać widzowi gotowych odpowiedzi, wolę zasiać niepewność, postawić pytanie i poczekać, co z tego wyniknie. Nie interesuje mnie kino, w którym sam sobie odpowiadam na postawione pytania. Interesuje mnie przekaz, w którym pytanie jest tylko początkiem dyskusji, a odpowiedź jest zakamuflowana, czy też po prostu należy na nią poczekać, bo nastąpi u widza dopiero po seansie.

Mówiąc o bezpośrednich inspiracjach "Obławy", wspomniał pan o chłodzie skandynawskiej literatury.

- Bardziej inspiruje mnie literatura niż kino. Punktem wyjścia tego filmu było założenie, że interesuje nas świat zimny, w jakimś sensie obcy. Ten "efekt obcości" w literaturze skandynawskiej jest bardzo wyraźny. Emocje są powściągnięte, zachowania są pozorne i skrępowane formą, a równocześnie kryje się pod nimi jakaś pasja, gorączka, namiętność. Coś takiego jest dla mnie szalenie inspirujące. Nie lubię oglądać na ekranie emocjonalnego rozwydrzenia, nie lubię patrzeć na zachowania histeryczne - tak w życiu, jak i w kinie. Bardziej interesuje mnie milczenie, obojętna twarz, coś co jest przykrywką treści, których się dopiero muszę domyślić. Kino współczesne chyba nie dostarcza mi takiej satysfakcji, jaką czerpię z literatury. Może po prostu jestem zaprogramowany na takie skojarzenia, bo był okres w moim życiu, kiedy więcej czytałem niż teraz i pewne rzeczy zostały w krwiobiegu. To one modyfikują moje myślenie o życiu, o współczesności, również o kinie.


- Uważam, że kino bez literatury nie istnieje. Ten czas, kiedy kino inspirowało się wspaniałymi tekstami, czy wręcz je swoim językiem wyrażało, to był najlepszy okres polskiego kina. Kiedy się to skończyło, to skończyło się światło w polskim kinie i zapanował mrok. I co? Mam z tego mroku coś uszczknąć dla siebie? Wolę mieć już do czynienia z bladym światłem, które przenika firanki i wchodzi do pomieszczenia. W nim tkwi tajemnica, mam wtedy szansę poczynić jakieś własne odkrycie. Jeśli tak się stanie, odnoszę satysfakcję, wynoszę coś z seansu, natomiast jeśli wszystko zatopione jest w mroku, kiedy nie wiem o co chodzi, albo przeciwnie - wyeksponowane to jest w jaskrawym świetle, to czuję egzystencjalny niepokój.

"Obława", mimo chronologicznego poszatkowania historii, opowiedziana jest w dość spokojnym rytmie.

- Dzisiaj nie ma takiego kina, do jakiego tęsknię. Wszystko jest szybkie, zmontowane przy użyciu wielu ujęć... Pojęcie dynamizmu zapanowało w naszych umysłach i czyni coraz większe spustoszenie w świadomości współczesnego widza. Ten telewizyjny rytm, który od jakiegoś czasu panuje w przekazie medialnym, kładzie się cieniem na współczesnym kinie. Kino powinno się jednak rządzić indywidualnym rytmem jego twórców. Jeśli widz potrafi w ten rytm wpełznąć, odkryć go dla siebie, dostroić do swego własnego rytmu - to wtedy mamy do czynienia z procesem, z jakąś wzajemnością, z rodzajem chemii, która rodzi się na styku tego spotkania. Natomiast kiedy jesteśmy w góry skazani na montażowo-treściową pralkę, to cóż ja mogę przeżyć? Mogę się ugiąć pod ciężarem kakofonii, przyjąć to na klatę, pójść dalej - ale wtedy niczego nie przeżyję. Oczywiście to nie znaczy, że jestem przywiązany do żółwiego rytmu, uwielbiam filmy, które są błyskotliwie zmontowane, ale ich rytm musi być sprzęgnięty z treścią. Natomiast jeśli filmy montowane są według pewnej sztancy, opowiadane są według prawideł sztuki telewizyjnej przyswajalnej przez wszystkich jak bułka z McDonaldsa, to mam wrażenie, że się kończy kino, kończy się indywidualizm, kończy się jednostkowa percepcja a robi się sieczka. Nie chcę robić sieczki.


Odstawmy teorię, wróćmy na plan. Kiedy po raz pierwszy widzimy w "Obławie" Marcina Dorocińskiego, sprawia wrażenie mocno wychudzonego.

- Marcin po prostu stracił na wadze pod wpływem stresu wojennego... Ale mówiąc poważnie - Marcin jest odpowiedzialnym aktorem. Jego odpowiedzialność polega na tym, że przygotowuje się do roli, zmienia fizycznie, tak samo zresztą jak Maciek [Stuhr - przyp.red], tylko ten w drugą stronę - przybierając na wadze.


To są aktorzy, dla których fizyczność jest narzędziem, środkiem ekspresji. Oni zdają sobie sprawę z tego, że wchodząc do filmu w kostiumie a zachowując swoją prywatną cielesność, coś by tracili. To są faceci, którzy potrafią odrzucić to, jacy byli w poprzednim filmie, to jacy są prywatnie. To cecha wszystkich rasowych aktorów a w polskim kinie to nadal rzadkość. Ciągle oglądam te same twarze w tych samych fryzurach, niemalże w tych samych kostiumach. W tym roku rozśmieszyło mnie również to, że oglądam te same zarosty na twarzach aktorów, których znam z reklam.

Zanim przystąpił pan do realizacji "Obławy", panu scenariuszowi zarzucono plagiat.

- Spotkałem się z wyjątkowo perfidnym zarzutem, który początkowo mnie rozbawił, dlatego że mój scenariusz trafił do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej ze stemplem, na którym widniała konkretna data. Pół roku później wydana został książka [chodzi o "Egzekutora" Stefana Dąmbskiego - przyp. red.], z którą moja historia nie ma absolutnie nic wspólnego a ja zostałem postawiony w bardzo trudnym położeniu, ponieważ byłem zmuszony tłumaczyć się z absurdalnego zarzutu. Myślę, że w kilku prostych, żołnierskich słowach zrobiłem to, czym uciąłem wszelkie spekulacje na ten temat. Niemniej jednak ślad pozostał.

- Jeśli ktoś bezkarnie formułuje taki zarzut - a zrobił to pewien producent - nazwiska nie pomnę, bo pospolite, ale ma kręcone włosy i pali grube cygara dla dodania sobie kurażu [chodzi o Dariusza Jabłońskiego - producenta takich filmów, jak: "Wino truskawkowe" "Pokaż kotku, co masz w środku" Sławomira Kryńskiego, "Pokłosie" Władysława Pasikowskiego - przyp.red]. Więc jeśli ktoś rzuca publicznie oszczerstwo i nie ponosi za to żadnych konsekwencji, to uważam, że coś jest nie w porządku. Coś jest nie w porządku nie tylko z tym człowiekiem, ale z całą naszą branżą, że potrafimy posunąć się do czegoś takiego tylko po to, by zahamować proces czyjegoś filmu, nazwijmy rzeczy po imieniu - odebrać komuś szansę.


- Udało mi się z tego problemu wybrnąć tylko dzięki temu, że miałem w ręku twarde dowody swojej niewinności. Gdybym był mniej odporny psychicznie, to nie wiadomo, jak wyglądałyby losy tego projektu. Śmiem twierdzić, że by nie powstał, dlatego że facet palący grube cygara ma sporą władzę. Ja nie palę grubych cygar.

- To jest szalenie niepokojące. Nie wiem, czy tak jest w innych branżach. Nie znam innych branż. Jeśli panują tu takie zwyczaje i do tego wszystkiego takie zachowania uchodzą płazem, to rzeczywiście jest niedobrze z polskim kinem, a uważam, że jest niedobrze. Ten festiwal utwierdza mnie w tym przeczuciu. Mówi się dużo o odnowie, mówi się dużo o świeżości, która w polskich filmach zapanowała. To są według mnie twierdzenia stawiane mocno na wyrost.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy