Reklama

Beata Cholewińska: Płynie we mnie włoska krew

Gdy prowadzi „Poranek” w Polsat News, wstaje o godz. 3.30. – Kiedy widzowie piszą, że dzięki mojemu uśmiechowi mają lepszy dzień, to niczego mi więcej nie trzeba do szczęścia – zapewnia Beata Cholewińska.

Gdy prowadzi „Poranek” w Polsat News, wstaje o godz. 3.30. – Kiedy widzowie piszą, że dzięki mojemu uśmiechowi mają lepszy dzień, to niczego mi więcej nie trzeba do szczęścia – zapewnia Beata Cholewińska.
Beata Cholewińska /Polsat

Jak pani reaguje na złośliwe docinki, że mąż, szef anteny Polsat News, "wepchnął panią na wizję"?

Beata Cholewińska: - Po latach korytarzowych plotek, nie robią już na mnie żadnego wrażenia. Tym bardziej że Marcin wymaga ode mnie 100 procent więcej niż od innych w redakcji. I nigdy też nie podejmuje decyzji w mojej sprawie - nowe propozycje dostaję bezpośrednio od szefa kanału - dyrektora Henryka Sobierajskiego.

W domu rozmawiacie państwo o pracy? Chyba nie da się inaczej?

- Czasem nawet pojawiają się między nami nieporozumienia. Bo ja podchodzę do wielu tematów z pozycji pracownika, a mój mąż - szefa. Ale wtedy mówimy sobie: "Kochanie, to nie ma sensu" i... na ogół pozostajemy przy swoich stanowiskach. Oczywiście, nie traktujemy tego jak kłótni, raczej jako wymianę zdań. Ponieważ oboje jesteśmy temperamentni, zdarza się, że mówimy podniesionym głosem...

...i wtedy państwa 15-letnia córka być może mówi coś w rodzaju: "Nie moglibyście wreszcie przestać?"...


- Na rozmowy wybieramy momenty, kiedy ona jest na przykład u koleżanki. Ale rzeczywiście kilka razy zdarzyło się, że Julka interweniowała.

"Nowy dzień..." zaczyna się o szóstej rano. Jak pani znosi wczesne wstawanie?

- Na szczęście należę do rannych ptaszków, czy to dzień pracy, czy wolny, budzę się ok. 6-6.30, więc godzina 3.30, o której muszę wstać, żeby zdążyć, sprawia mi trudności, ale... do wszystkiego można się przyzwyczaić. Tym łatwiej, że moja praca naprawdę daje mi przyjemność. Uwielbiam "Poranki"! A kiedy jeszcze czytam, gdy widzowie piszą, że dzięki mojemu uśmiechowi dzień im się lepiej zaczyna, czego więcej potrzeba do szczęścia?

Reklama


Jak to się w ogóle stało, że pani, z wykształcenia italianistka, została dziennikarką? Uczyła pani kiedykolwiek włoskiego?


- I włoskiego, i angielskiego. I w łódzkim Empiku, i prywatnie. Robiłam też kurs dla pielęgniarek, które potem wyjeżdżały do pracy do Włoch. A do dziennikarstwa trafiłam przypadkiem...

W jaki sposób?

- W 2003 roku drużynę kolarską CCC Polsat zaproszono do wyścigu Giro d’Italia. Mój obecny szef, a wtedy szef mojego męża, zwrócił się do Marcina z prośbą, że skoro ja znam włoski, to może pojechałabym z ekipą reporterską Polsatu do Włoch w roli tłumacza i producenta. I wtedy mnie, jedynej dziennikarce spoza Włoch, udało się zrobić wywiad z ówczesnym mistrzem świata Mario Cipollinim. Zaraz potem zaproponowano mi współpracę z Polsatem. Najpierw byłam reporterką regionalną, potem przez półtora roku prowadziłam program "Interwencja", wreszcie praca w sporcie i w newsach.

Dlaczego sport?

- Zawsze się nim interesowałam. Także dlatego, że mój mąż przez wiele lat zawodowo grał w piłkę nożną. Zresztą dziś także nie wyobrażam sobie nawet jednego dnia bez fitnessu.

Ćwiczy pani codziennie?

- Nie odpuszczam, nawet jeśli mam "Poranek". Idę trochę się zdrzemnąć, a potem na siłownię. Co dzień półtorej godziny w fitness clubie. Chcę utrzymać formę. W moim wieku trzeba... (śmiech) Zawsze mi zależało na dobrej kondycji. W dzieciństwie byłam mistrzynią Łodzi w pływaniu. Lubię basen, rower i bieganie.

Ma pani odrobinę włoskiej urody. Czyżby w pani żyłach płynęła włoska krew?

- Dziadek, żołnierz AK, wracając spod Monte Cassino, przywiózł stamtąd moją babcię, która zresztą w połowie była Polką. Więc tak, płynie we mnie włoska krew, ale tylko w jednej ósmej.

Bożena Chodyniecka

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy