Reklama

Atmosfera gęstnieje z rozwojem fabuły

"Kręcenie tego filmu przypominało trwający 500 godzin lot, w ramach którego samolot nie ruszył się nawet o milimetr" - mówi o realizacji thrillera "Non-Stop" reżyser Jaume Collet-Serra.

Reżyser, ekipa i aktorzy spędzili kilka miesięcy na kręceniu zdjęć wewnątrz zbudowanej w nowojorskim studiu repliki samolotu. Efektem jest trzymający w napięciu thriller, opowiadający o morderstwie podczas transatlantyckiego rejsu samolotem.

Głównym bohaterem opowieści jest Bill Marks (w tej roli Liam Neeson), niezbyt zadowolony ze swojej pracy agent, pilnujący bezpieczeństwa na pokładach samolotów. Marks w trakcie lotu otrzymuje od nieznanej osoby SMS-y z pogróżkami - albo na anonimowe konto bankowe zostanie przelana suma 150 milionów dolarów, albo co 20 minut na pokładzie samolotu będzie ginął jeden z pasażerów. Agent przekonuje się, że tajemniczy szantażysta nie żartuje, gdy odkryta zostaje pierwsza ofiara.

Reklama

W obsadzie filmu znalazły się również Julianne Moore, która gra tajemniczą pasażerkę klasy biznesowej oraz brytyjska aktorka Michelle Dockery ("Downton Abbey"), wcielająca się w stewardessę, która stara się wspierać agenta Marksa w jego działaniach, a także niedawna laureatka Oscara za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą Lupita Nyong'o.

O pracy na planie filmu "Non-Stop" opowiada Jaume Collet-Serra.

Opisz film w kilku zdaniach.

- "Non-Stop" to trzymający w napięciu, nakręcony w hitchcockowskim stylu thriller, który został nakręcony w zasadzie w jednej lokacji - na pokładzie samolotu lecącego z Nowego Jorku do Londynu. W związku z pewnymi wydarzeniami na pokładzie mamy sporą grupę podejrzanych - w zasadzie każdy z nich może być odpowiedzialny za ten przerażający rozwój akcji. A w samym centrum tego wszystkiego stoi rozdarty wewnętrznie facet - grany przez Liama Neesona - którego zadaniem jako agenta jest pilnowanie bezpieczeństwa wszystkich pasażerów oraz rozwikłanie tajemnicy.

Cały film jest wypełniony akcją czy tylko jego finał?

- Przez cały film przewijają się różne, mniejsze lub większe, sceny akcji, lecz spora część filmu dzieje się w pewnym sensie w głowie bohatera. Przez mniej więcej pierwsze pół filmu jest spokojny, obserwując przez kilka godzin śpiących pasażerów. Właśnie tak zachowują się ludzie w trakcie lotu z Nowego Jorku do Londynu. Nakręciliśmy te sceny w swego rodzaju 'nocnym stylu', dzięki temu atmosfera tajemnicy gęstnieje jeszcze bardziej wraz z rozwojem fabuły. Pierwsza część filmu dzieje się w bardzo mrocznym, tajemniczym miejscu. Druga przechodzi otwarcie w kino akcji.

Sam bardzo często korzystasz z samolotów. Czerpałeś przy tym filmie z własnych doświadczeń?

- Tak, trochę, w szczególności, że sam nienawidzę samolotów. To mnie łączy z głównym bohaterem. Poza tym ludzie na pokładzie naszego lotu przypominają pod pewnymi względami tych, których zaobserwowałem podczas moich własnych podróży - od stewardess po przypadkowych pasażerów. Chciałem zapełnić pokład naszego samolotu jak najbardziej międzynarodową grupą pasażerów, bo właśnie tak to wygląda w przypadku tego typu lotów. Mamy prawdziwy miks ludzi pochodzących z różnych kultur i grup etnicznych. Chcieliśmy wprowadzić różnorodność zarówno wśród głównej obsady aktorskiej, jak i w ekipie statystów.

W którym momencie zostałeś zaangażowany do tego projektu?

- Przysłano mi wstępny szkic scenariusza i bardzo spodobała mi się zawarta w nim tajemnica. Zaangażowałem się nawet trochę w proces powstawania scenariusza. Byłem bardzo podekscytowany, gdy zaczęliśmy rozmawiać o potencjalnym udziale Liama Neesona, który miałby zagrać Billa Marksa, ponieważ pracowaliśmy już wcześniej razem przy filmie "Tożsamość". Muszę przyznać, że świetnie się dogadywaliśmy, wiedziałem, że muszę jeszcze kiedyś z nim coś nakręcić. Scenariusz oferował wspaniałą tajemnicę, a my dostaliśmy możliwość pracowania nad przełożeniem tej tajemnicy na ekran kinowy.

Dlaczego tak bardzo lubisz pracować z Liamem?

- Jest aktorem, z którym widzowie potrafią się bez większego problemu identyfikować. Wpisuje się także znakomicie w typ standardowego bohatera Hitchcocka, prostego człowieka, który musi nagle zacząć radzić sobie z nietypowymi okolicznościami. Uwielbiam w nim te cechy. Gdy poznajemy Marksa na początku filmu, obserwujemy jego powolne staczanie się na dno. Wkroczył właśnie w wiek, w którym zawsze z tyłu głowy wybrzmiewa pytanie: "Czy jest już dla mnie za późno, żeby zacząć życie od nowa?". Nie posiada w życiu zbyt wielu wartościowych rzeczy i czuje, że nie ma powodu, by ciągnąć to wszystko dalej. Ma w sobie wiele wątpliwości. W zasadzie to chyba nawet nie lubi swojej pracy i tego, co musi robić.


- Aby zagrać takiego bohatera, którym w dość krótkim czasie może zawładnąć mrok, potrzeba aktora takiego jak Liam, który nada mu prawdziwego człowieczeństwa. Ma sobie coś, co sprawia, że wszyscy go z miejsca lubią, dlatego właśnie uwielbiam z nim pracować. Stawiasz przed nim kolejne wyzwania, a on reaguje na nie w swoim stylu, wnosząc na ekran zarówno charyzmę, jak i cechy, które sprawiają, że z jego bohaterem łatwo sympatyzować. To klucz do sukcesu. To oczywiście również fantastyczny aktor, który przy okazji znakomicie rozumie sedno kręcenia scen akcji. Z mojej perspektywy jest to aktor totalny i nie potrafię znaleźć w nim ani jednej słabej strony.

A Michelle Dockery?

- Uważam, że już niedługo będzie stawiana pośród największych gwiazd światowego kina. W moich oczach już jest zresztą prawdziwą gwiazdą. Jest inteligentna, piękna, zabawna, ma świetne komediowe wyczucie, no i jest naprawdę znakomitą aktorką. Liam i Julianne [Moore - red.] są wielkimi gwiazdami, ale to o Michelle ludzie będą rozmawiać w ciągu najbliższych kilku lat.

Oglądałeś "Downton Abbey"?

- Tak. I było dla mnie oczywiste, że trzeba zaoferować jej rolę głównej stewardessy. Było mi niezmiernie miło, gdy przyjęła moją propozycję. Ma w filmie kilka naprawdę znakomitych scen, ale bywały też dni, w których jedynie roznosiła drinki. I nawet w takich scenach sprawiła, że każde pojedyncze spojrzenie oraz każdy mały gest miały jakieś znaczenie. Dała z siebie absolutnie wszystko.

Jesteś fanem filmów, których akcja dzieje się w samolocie? W szczególności tych z lat siedemdziesiątych?

- Cóż, to oczywiste, że filmy samolotowe stanowią osobny podgatunek. Nie próbujemy być na siłę oryginalni, tworzyć czegoś diametralnie odmiennego. Pewne rzeczy należy z miejsca zaakceptować: znajdujemy się w samolocie, więc musimy korzystać z wszystkich tych rzeczy, z których korzystają inni. Starałem się jednak nakręcić film, który byłby w jakiś sposób mój, nie oglądałem więc zbyt wielu innych produkcji w tym temacie w poszukiwaniu inspiracji i rozwiązań inscenizacyjnych. Chciałem zbudować własny samolot i zrobić swój własny film. Mam nadzieję, że sam fakt, iż nakręciliśmy go tak, jak chciałem, sprawi, że będzie to oryginalny obraz.

Powiedziałeś wcześniej, że nie lubisz latać samolotami. Czy ten film pogorszy sprawę?

- Przebywanie w samolocie, który naprawdę gdzieś leci, będzie dość dziwne (śmiech). Kręcenie "Non-Stop" przypominało trwający 500 godzin lot, w ramach którego samolot nie ruszył się nawet o milimetr. Przy okazji następnego lotu będę musiał się poważnie zastanowić nad tym, obok kogo przyjdzie mi siedzieć. Jeśli zabierasz się za taki film, jak "Non-Stop", musi się to tak skończyć!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: fabuła | Jaume Collet-Serra
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy