Reklama

Anna Kazejak: Słowne obietnice

Przed czterema laty nakręciła film o trzydziestolatkach, miłośnikach futbolu i życia. Dziś opowiada historię o nastolatkach - uskrzydlonych ideą, że wszystko im wolno i za nic nie trzeba ponosić odpowiedzialności. W "Obietnicy" - pokazywanej premierowo na tegorocznym Berlinale - Anna Kazejak opowiada o grupie młodych ludzi, którzy kończą rok szkolny, ale nie czekają na beztroskie wakacyjne szaleństwa. W głowie im nie pierwsza miłość, a pierwsze morderstwo.

- "Obietnica" to na pewnym poziomie teenage-crime, ale w głównej mierze to dramat psychologiczny. Żongluję elementami thrillera czy kryminału, ale jednocześnie cały czas skłaniam widzów do tego, by skupili się na emocjach bohaterów i spróbowali je zrozumieć - opowiada reżyserka. W czasie rozmowy w sterylnym, śnieżnobiałym lobby jednego z berlińskich hoteli Anna Kazejak tłumaczy, dlaczego siła kina tkwi w mieszaniu gatunków; mówi, jak pracuje się z amatorami na planie i jak Dawid Ogrodnik traktuje epizodyczne role.

Chciałabym zacząć od podważenia opinii, że "Obietnica" to film, w którym jedną z głównych ról odgrywa konflikt pokoleń. Moim zdaniem brak komunikacji nie jest problemem wertykalnym, ale horyzontalnym - nie dotyczy tylko rodziców i dzieci, ale dotyka też ludzi w tym samym wieku - i młodych i starszych.

Reklama

Anna Kazejak: - Absolutnie się z tym zgadzam. Nie chcę potępiać ani oceniać starszego pokolenia. Nie chciałam też wzbudzać poczucia, że filmowi rodzice są niewydolni wychowawczo. Oni w dużej mierze spełniają swoje obowiązki. Problem leży raczej pośrodku - po jednej stronie mamy nastoletnią dziewczynę i jej specyficzną emocjonalność, z drugiej dorosłych realizujących swoje potrzeby w oderwaniu od potrzeb córki. Nie mamy zatem do czynienia z konfliktem pokoleń. W pędzie dnia codziennego oni po prostu zatracili umiejętność rozmowy. Tym charakteryzują się współczesne czasy - nie pomagają w zacieśnianiu relacji. Zaczynam w "Obietnicy" od portretu nastolatków, ale na nim nie poprzestaję. Patrzę na rzeczywistość jak przez dziurkę od klucza. Historia zatem zaczyna się od młodych bohaterów, ale drzwi zostają uchylone szerzej i wówczas widoczna staje się przestrzeń w jakiej żyją i ludzie z ich otoczenia. Tak prosta, zdawało by się historia, okazuje się znacznie bardziej złożona, niż mogło nam się początkowo wydawać.

Co było największym wyzwaniem w realizacji filmu w polskiej rzeczywistości?

- Wyzwań było kilka. Zawsze lubię pracować z amatorami, choć wiem, że to będzie dla mnie wielki wysiłek. Z profesjonalistami jest znacznie łatwiej, ponieważ mówi im się tylko "co" mają zagrać; amatorom trzeba zaś też powiedzieć "jak" mają to zrobić. W związku z tym realizując kolejne sceny muszę sobie wcześniej zwizualizować całą aktorską ekspresję, którą potem próbuję wykrzesać z młodzieży. Muszę być bardzo konkretna i precyzyjna, nie mogę sobie pozwolić na ogólniki, bo amatorzy mogą mnie wtedy w pełni nie zrozumieć. Poza tym duży stres wywołał we mnie fakt, że "Obietnica" to moja pierwsza koprodukcja. Znałam wcześniej ludzi, z którymi potem pracowałam w Danii, ale nie byłam pewna, jak ułożą się zawodowe relacje i czy nasze pomysły na kino okażą się tożsame. To, co zaczęło się stresem, przerodziło się jednak najpierw w wyzwanie, a zakończyło zawodową przyjaźnią.

Eliza Rycembel grająca rolę głównej bohaterki, Lilki, jest ogromnie zdolną aktorką - debiutantką, która nie ma żadnego innego tytułu w filmografii. Skąd się wzięła?

- Aktorki do głównej roli szukaliśmy tak długo, że zdążyłam już stracić nadzieję, że kiedykolwiek ją znajdziemy. Eliza pojawiła się na castingu na dwa tygodnie przed zdjęciami. Odrobinę aktorskich doświadczeń wyniosła z Teatru Roma, gdzie brała udział w kilku inscenizacjach. Nigdy wcześniej nie stała przed kamerą. Główne obawy miałam jednak w związku z jej wiekiem. Lilka miała mieć około piętnastu lat, a Eliza miała już ponad dwadzieścia. Nie byłam pewna, czy jako dojrzała osoba, będzie potrafiła odnaleźć w sobie nastolatkę. Nie znałyśmy się wchodząc na plan i tylko intuicja podpowiadała mi, że Eliza jest bohaterką, którą opisaliśmy w scenariuszu.


Myślę, że to fakt, iż Eliza jest starsza od swojej bohaterki, pozwolił jej zrozumieć emocje, które targały 15-latką i pokazać je w tak wiarygodny sposób.

- Na pewno. Co jednak ciekawe, cała trójka głównych bohaterów "Obietnicy" [Eliza Rycembel, Nikodem Rozbicki i Mateusz Więcławek - przyp. red.], jeszcze w czasie kręcenia zdjęć próbowała dostać się do szkół teatralnych, ale im się nie udało. Proszę mnie nie pytać dlaczego, bo tego nie rozumiem. Uważam, że to młodzi ludzi z olbrzymim potencjałem i wielką wrażliwością. Mam więc nadzieję, że mój film choć trochę im pomoże w stawianiu pierwszych i kolejnych kroków w zawodzie.

A może szkoła nie jest im potrzebna?

- Jeśli gra w filmie jest rodzajem przygody - szkoła nie jest potrzebna. Jeśli jednak z aktorstwem wiąże się swoje życie, jeśli myśli się o pracy w teatrze - szkoła jest niezbędna. Wbrew pozorom zwraca się uwagę na to, czy ktoś ma dyplom czy nie.

Dawid Ogrodnik jest po szkole, ostatnie role sprawiły, że drzwi kariery stoją przed nim otworem. Jak zareagował na propozycję zagrania partnera mamy Lilki? Po pierwszoplanowych sukcesach wcielił się w postać z trzeciego planu.

- Dawid jest mądrym chłopakiem i jeśli widzi potencjał w scenariuszu to chętnie gra nawet trzecioplanową postać. Jak mało kto miał okazję zagrać rzeczywiście wyjątkowe role, ale każdy dobry aktor wie, że w jego karierze będą się zdarzać i mniejsze. Dawid ma już za sobą też epizod w "Idzie" [Pawła Pawlikowskiego - przyp. red.], prawda? Pamiętam, że na planie "Obietnicy" był przejęty i trochę wystraszony faktem, że nie gra już chłopca, ale musi wcielić się w postać młodego mężczyzny. Jako bohater wiążący się ze starszą kobietą, która ma nastoletnią córkę, bierze na swoje barki sporą odpowiedzialność. Bał się, że ma za mało życiowego doświadczenia, by zagrać taką rolę. I to chyba go martwiło bardziej, niż poczucie, że dostał mniejszą rolę od tych, do jakich ostatnio przywykł.


- Nie było mu też łatwo partnerować Andrzejowi Chyrze, który jest aktorem ze znacznie większym dorobkiem. Czuł się nieco stremowany, ale wszystko to wiąże się z faktem, że Dawid jest bardzo wrażliwym człowiekiem i każda rola jest dla niego wyzwaniem. Jeśli miałabym szukać jakieś metafory to powiedziałabym, że przypomina delikatną szklaną konstrukcję. To skarb, który trzeba chronić, bo jest tak kruchy, że przy gwałtownym uderzeniu rozsypie się w pył.

W "Obietnicy" opowiada pani o zderzeniu między człowiekiem a rzeczywistością. Do czego pani dążyła realizując taką historię?

- Najważniejsze było dla mnie znalezienie autentyzmu na każdym poziomie opowiadania tej historii. Kiedy pisałam scenariusz posiłkowaliśmy się dokumentacją, na którą składały się między innymi raporty policyjne traktujące o młodocianych przestępcach. Szukałam aktorów, którzy nie będą odgrywać swoich ról, ale w jakiejś mierze będą filmowymi postaciami. Zależało mi na tym, żeby zrobić film prawdziwy i przez to bolesny.

Film wpisany w jakąś konwencję gatunkową? Rozwój akcji przypomina thriller.

- "Obietnica" to na pewnym poziomie teenage-crime, ale w głównej mierze to dramat psychologiczny. Kino współczesne miesza gatunki i to jest jego siła. Nie jest tu istotne "kto zabił?", ale "co" doprowadziło bohaterów do decyzji, jakie podjęli. Mnie nie interesuje sam akt zabijania, ale okoliczności zaistniałej sytuacji. Żongluję elementami thrillera czy kryminału, ale jednocześnie cały czas skłaniam widzów do tego, by skupili się na emocjach bohaterów i spróbowali je zrozumieć. One są ważniejsze niż intryga kryminalna.

Związki między ludźmi są w filmie zapośredniczone przez medium. Lilka rozmawia ze swoim chłopakiem przez Skype'a, jej biologiczny ojciec używa go, żeby zobaczyć się ze swoją nową żoną. Czy Internet zmienia wagę tych relacji? Zmienia przecież ciężar słów - które, choć zapisane, w istocie nic nie znaczą.

- Angielski tytuł filmu "The Word" podnosi właśnie tą kwestię. Słowo zmieniło swoją wagę. Od słowa wszystko się zaczyna, na słowie też wszystko się kończy. Jeśli jednak owo słowo zbagatelizujemy lub gdy nie docenimy jego wagi - może to doprowadzić do takich efektów, jakie widzimy w filmie. Prostota internetowych rozmów jest jak miecz obosieczny. Z jednej strony unieważnia pewne sytuacje i wyznania. Z drugiej strony może stać się np. dowodem w sprawie i nas pogrążyć. Wtedy to, co zostało zapisane, zyskuje swoją wagę, z której początkowo nie zdawaliśmy sobie sprawy. Słowo znów zmienia swoją pozycję w kulturze, a ta jest obecnie bardzo trudna do określenia ze względu na nowe metody komunikacji.


Kolejne kategorie rozmywają się coraz bardziej. Jak w takim świecie uczyć się tego, czym jest wina, kara czy odpowiedzialność?

- Żyjemy w czasach, w których wszystko jest relatywne. W jednej ze scen Andrzej Chyra mówi, że wszystko zależy od punktu widzenia. Nic dziś nie jest czarno-białe, choć jest w nas wielka tęsknota za tym, żeby ktoś nam wskazał, co jest dobre, a co złe. Niektórzy szukają tego rozróżnienia w religii, inni w polityce. Dużo łatwiej podpiąć się pod jakąś ideologię, niż błądzić w samotności, szukając odpowiedzi na te podstawowe pytania. Dojrzały człowiek musi jednak wykonać ten wysiłek, a dzieci powinny szukać wskazówek w relacjach z rodzicami. Inną sprawą jest ogólne przekonanie, że dawniej było lepiej. Teraźniejszość jest skomplikowana, bo w niej tkwimy i nie możemy spojrzeć na problemy z dystansu. Nie mam jednak poczucia, że żyjemy w złych czasach. Jako Polacy - powinniśmy się raczej cieszyć, że jesteśmy w tym, a nie innym miejscu naszej historii.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama