Reklama

Anita Sokołowska: Taka jestem prywatnie

Do tej pory Anita Sokołowska ukrywała się za postaciami, które kreuje na ekranie i na scenie. W "Top Chefie" to niemożliwe. Podczas rywalizacji nie da się niczego zagrać - zwłaszcza emocji.

Do tej pory Anita Sokołowska ukrywała się za postaciami, które kreuje na ekranie i na scenie. W "Top Chefie" to niemożliwe. Podczas rywalizacji nie da się niczego zagrać - zwłaszcza emocji.
Anita Sokołowska /AKPA

Unikała pani programów rozrywkowych. Dlaczego zatem zgodziła się pani wystąpić w "Top Chefie"?

Anita Sokołowska: - Poczułam, że w moim życiu nastał moment, w którym mogę sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa. Zrobić coś, czego ludzie się po mnie nie spodziewają. Doszłam do wniosku, że to jest świetna okazja, by pokazać, jaka jestem prywatnie - że mam poczucie humoru, że bywam nieprzewidywalna. Przed kamerą i na scenie ukrywam się za postaciami. Najpierw widzowie kojarzyli mnie z miłą i łagodną doktor Leną z "Na dobre i na złe". Później pojawiła się temperamentna, złośliwa Zuza. I zaczęłam być postrzegana przez pryzmat postaci z "Przyjaciółek".

Jak pani myśli, dlaczego właśnie teraz nastał ten moment?

- To trudne pytanie. Po prostu czuję, że to dobry czas. Jestem szczęśliwa, spełniona, mam perspektywy pracy. Gdy padła propozycja wzięcia udziału w "Top Chefie", od razu pomyślałam sobie: zrób to! Zawsze kieruję się intuicją. Czasem słyszę od dziennikarzy, że bywam trudna w rozmowie. Jeśli ktoś mnie zna, to wie, że to nieprawda. Ale przez to, że nie lubię mówić o sprawach osobistych, przylgnęła do mnie ta łatka. I właśnie w programie Polsatu chcę udowodnić, że jest inaczej. Mogę sobie pozwolić na udział w show z jeszcze jednego powodu. Mam 40 lat i zapracowałam na swoje nazwisko. Choć nadal dbam o to, żebym była kojarzona z aktorstwem, a nie z występowaniem na ściankach. To jest też fantastyczna przygoda, poznałam świetnych ludzi i dużo się uczę.

To znaczy?

- Śmieję się, że jestem kucharką, która specjalizuje się w zupie ogórkowej, bo to ulubione danie mojego syna. Uwielbiam gotować, ale nie robię tego regularnie z powodu zobowiązań zawodowych. Przyznam też, że codzienne szykowanie posiłków kojarzy mi się z męczarnią i rutyną. Lubię zaszaleć, zaimprowizować, gdy przychodzą znajomi, rodzina albo gdy mam pomysł na nową potrawę lub odkrywam jakiś składnik. Udział w "Top Chefie" sprawia, że włącza się niestandardowe myślenie o kuchni. Ale nie tylko. Z powodu show wyjazd do Toskanii podporządkowałam kulinariom.

Czyli przywozi pani inspiracje kulinarne z podróży?

- Zawsze, ale nazwałabym to raczej fascynacjami. Gotuję kolorami, obrazami, zapachami - tym, co mi zapadło w pamięć. Po wyprawie do Meksyku na moim stole królowała fasola, mięso mielone, tortilla, zupy. Z kolei po powrocie z Włoch postanowiłam zrobić ravioli. Kto wie, może uda mi się to wykorzystać w programie.

Która konkurencja sprawiła pani największy kłopot?

- Załatwiły mnie podroby. Niech sobie pani wyobrazi, że wbiegam do spiżarni, a tam leżą różne narządy. Łącznie z jądrami, nawet nie wiem, jakiego zwierzęcia. I wybieraj! Jadam tylko kurzą wątróbkę i to rzadko. Poza tym chyba nigdy sama jej nie przyrządzałam. Ostatecznie przypadły mi w udziale nerki, o czym dowiedziałam się od kogoś, bo nie miałam pojęcia, co to za część ciała. To było straszne.

Reklama

A największą radość?

- Zostaliśmy podzieleni na drużyny i jedna osoba z zespołu musiała rozpoznać zioła, rosnące na farmie. Im więcej prawidłowych odpowiedzi, tym więcej minut na gotowanie. Razem z Edytą Pazurą i Małgosią Kalicińską udało się nam wywalczyć sporo czasu. To był świetny dzień. Pomyślałam nawet: dobrze, to teraz mogę już odpaść.

Przyznała pani kiedyś, że jest nieśmiała. Jak to jest z tą cechą podczas show, w którym panuje rywalizacja i w którym tak naprawdę niczego nie da się zagrać. Chyba, że ukryć emocje?

- Tego też się nie da! Przystępowałam do tego programu z nastawieniem, że po prostu będę się świetnie bawić. Ale mimo wszystko obowiązują nas takie same reguły, jak szefów kuchni w poprzednich edycjach. Mamy określony czas na wykonanie każdego zadania, zegar tyka nieubłaganie. Nie zdążysz - odpadasz. To jednak jest mocno stresujące. Włączają się emocje, których nie da rady powstrzymać. Do tego dochodzi jeszcze zmęczenie. Bywa, że cały dzień spędzamy na planie. Gdy występuję przed kamerą albo na scenie, też pojawiają się emocje, ale mogę je zaplanować, zapanować nad nimi. W "Top Chefie" nie sposób. One produkują się tu i teraz. Dlatego to dla mnie niełatwe doświadczenie.

Nie ma takiej kontroli?

- O nie! Raz bardzo się zdenerwowałam z powodu surowej decyzji jurorów. Byłam nawet gotowa opuścić program. Ale wracając do mojej nieśmiałości. Ona raczej ujawnia się w sytuacjach prywatnych. Na przykład gdy idę na imprezę i nikogo nie znam, wówczas trudno jest wyciągnąć ze mnie choćby słowo. Zamieniam się wtedy w małą Anitkę, która jąkała się, robiąc zakupy w sklepie.

Ta cecha utrudnia wykonywanie zawodu aktora?

- Moim zdaniem wręcz przeciwnie. Słabości budują naszą aktorską osobowość. Myślę, że wtedy stajemy się ciekawsi na scenie. Nie lubię, kiedy aktor pokazuje mi, jak świetnie gra. Myślę, że nasze nieumiejętności, walka i praca pozwalają nam tworzyć ciekawsze i niejednoznaczne postaci.

Zuza z "Przyjaciółek" wreszcie osiągnie spokój ducha?

- Wciąż nie, dlatego jest tak wspaniałą postacią do grania. Ciągle zmaga się sama ze sobą. Teraz jest związana z Jaśkiem, ale na horyzoncie znowu pojawi się Jerzy. Na dodatek w premierowym odcinku lekarz powiedział mojej bohaterce, że nie ma szans zajść w ciążę. A wiadomo, kiedy ktoś mówi Zuzie, że coś jest niemożliwe, ona tym bardziej chce to zrobić. Postanowi więc za wszelką cenę zostać mamą. Tylko że w swoje plany nie wtajemniczy Jaśka. Będzie zdania, że nie potrzebuje do tego zakładać komórki rodzinnej. Pozostałym przyjaciółkom jej postawa wobec ukochanego się nie spodoba.

A co wydarzy się w Leśnej Górze? Lena i Witek dadzą sobie szansę?


- Będą utrzymywali ciepłe, przyjacielskie stosunki. Ale Lenie oświadczy się Staszek, grany przez Marcina Kwaśnego. Ułoży wielkie serce z czerwonych róż przed szpitalem. Początkowo moja bohaterka to wyśmieje. Pewna, że to wybryk jakiegoś młodzieńca. Staszek podejmie drugą, doroślejszą próbę oświadczyn, a Latoszek będzie świadkiem tej sceny.

Małgorzata Pokrycka

Kurier TV
Dowiedz się więcej na temat: Anita Sokołowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy