Reklama

"Zemsta, komedia charakterów"

Andrzej Wajda, reżyser filmowy i teatralny, scenarzysta i scenograf. Dzieciństwo i wczesną młodość spędził w Suwałkach, a następnie w Radomiu, dokąd został przeniesiony jego ojciec, zawodowy oficer Wojska Polskiego. Lata wojny spędził w Radomiu, gdzie uczęszczał na tajne komplety i krótko uczył się w prywatnej szkole malarskiej, pracując jednocześnie na kolei. Studiował malarstwo na ASP w Krakowie (1946-1950), następnie reżyserię w PWSF w Łodzi. W latach 1972-1983 kierownik Zespołu Filmowego "X", 1978-1983 prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich, 1978-1981 przewodniczący Polskiej Federacji DKF, zaś od 1981 roku jej honorowy przewodniczący.

Reklama

W marcu 1982 otrzymał nominację na honorowego członka Brytyjskiej Akademii Filmu i Telewizji (BAFTA). Jest członkiem Europejskiej Akademii Filmowej przyznającej Felixy. Doktor honoris causa wielu światowych uniwersytetów. Odznaczony Krzyżem Polonia Restituta (dwukrotnie), Orderem Cyryla i Metodego.

Jako reżyser teatralny szczególnie mocno związany jest z krakowskim Starym Teatrem. W latach 1989-1990 kierował warszawskim Teatrem Powszechnym. Był inicjatorem powstania i fundatorem (za otrzymaną w 1987 nagrodę Kyoto) Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej "Manggha" w Krakowie otwartego w 1994 roku.

W 1988 roku został członkiem Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie, gdzie przewodniczył komisji do spraw kultury i środków przekazu. W latach 1989-1991 senator RP. W 2000 roku został uhonorowany nagrodą Amerykańskiej Akademii Filmowej za całokształt twórczości.

Po krakowskim pokazie prasowym filmu "Zemsta", z Andrzejem Wajdą rozmawiała Magdalena Voigt.

Dlaczego do opisania współczesnej polskiej rzeczywistości wybrał pan wiekową sztukę teatralną?

Andrzej Wajda: Ponieważ nie ma nic lepszego! Gdyby ktoś napisał coś lepszego, na tej podstawie zrobiłbym film. "Zemsta" jest arcydziełem. Gdyby z całej polskiej literatury wybrać dziesięć najlepszych utworów, "Zemsta" znalazłaby się wśród nich. To jest niezwykły utwór, komedia charakterów. To, co jest wielką trudnością w przeniesieniu polskiej literatury nie tylko na ekran, ale i na scenę, pokazaniu tego w świecie, to fakt, że większość utworów uzależniona jest od naszej złożonej, trudnej, skomplikowanej sytuacji politycznej. A "Zemsta" jest utworem zupełnie od tego niezależnym. Tu liczą się CHARAKTERY. Tak, jak w komediach Moliera.

Czy "Zemsta" jest pana komentarzem do współczesnej polskiej rzeczywistości?

AW: "Zemsta" zawsze była komentarzem do tego, co się dzieje w Polsce. Kiedy włącza się telewizor, co się widzi? Dokładnie takich samych ludzi, jak u Fredry. Spór o dziurę w murze to jest spór, który prowadzą dzisiaj stronnictwa polityczne. Niestety, taka jest rzeczywistość wokół nas. "Zemsta" to utwór nieśmiertelny, zawsze będzie wracał. Na pewno do teatru, myślę jednak, że będzie powracał także co jakiś czas jako Teatr Telewizji, i od czasu do czasu jako film.

Czy jednak tak ciężko było znaleźć dobry współczesny tekst opisujący aktualne wydarzenia, że chcąc je skomentować, musiał się pan zwrócić ku "Zemście"?

AW: Tak. Trudno jest znaleźć dobry współczesny projekt i to nie jest tylko mój problem. Dlatego, że gdyby mnie się nie udało, mogłoby się udać innym, a widzę, że zmagania z tym tematem współczesnym są takie... niezbyt owocne. Dlatego, że w tym procesie nie biorą udziału, albo biorą udział w bardzo małym stopniu, pisarze. Zajmują się tym scenarzyści i reżyserzy, którzy chcą zrobić współczesny film, jednak nie uczestniczą w tym pisarze i nasza literatura. Dawniej było inaczej – mieliśmy świetne materiały literackie. Dziś młodzi filmowcy nie mają takich podstaw, a to przede wszystkim przed młodą generacją stoi szansa i wyzwanie, żeby zrobić współczesny film.

Nie sądzi pan jednak, że problem leży w tym, iż również współczesna polska literatura ma problem z uchwyceniem rzeczywistości?

AW: Współczesna literatura ucieka od tematów współczesnych. A ja mam wrażenie, że fakt, iż mamy wolność, że literatura nie musi zastępować polityki, wcale jeszcze nie oznacza, że może uwolnić się od problemów społecznych. Problemy społeczne istnieją i polska literatura zawsze dawała im wyraz. Mam nadzieję, że taka literatura wkrótce się pojawi i że wtedy będzie łatwiej nam, reżyserom, zrobić dobry, współczesny film. Ja nie napisałbym takich scenariuszy, jak "Popiół i diament", "Kanał", "Lotna". To wszystko były utwory literackie.

Zachował pan w filmie formę sztuki teatralnej – bohaterowie na końcu recytują na tle kurtyny swe najbardziej znaczące kwestie. Dlaczego zdecydował się pan na taki zabieg?

AW: Chciałem dać do zrozumienia, że zrobiliśmy wszystko, by "Zemsta" zamieniła się w film, i wydawało mi się, że dzięki temu mogliśmy sobie pozwolić na końcu na zmrużenie oka do widza, na sugestię, że jest to jednak adaptacja utworu teatralnego. Postaci mówią na koniec kwestie, które ich opisują, przedstawiają się raz jeszcze. Oglądałem już film w Warszawie, w Gdańsku – widownia przyjmuje ten zabieg sympatycznie, lubi i chce zobaczyć raz jeszcze – jak w teatrze – aktorów, którzy wychodzą na scenę i kłaniają się swym widzom na pożegnanie. To nie chodzi o to, by "wcisnąć" widowni sens "Zemsty" raz jeszcze, bo ten tekst tego nie potrzebuje, to jest arcydzieło, broni się samo.

Na swej drodze zawodowej spotkał pan już "Zemstę" wcześniej, wystawił ją w 1986 roku na deskach Sceny Kameralnej Teatru Starego w Krakowie. Czy już wtedy myślał pan o jej sfilmowaniu? Jakie były wtedy, a jakie są teraz powody zrealizowania tych spektakli - teatralnego i filmowego?

AW: Nie byłem zbytnio zadowolony z przedstawienia w Starym Teatrze, między innymi dlatego, że zdecydowałem się na dwie obsady. Wydawało mi się, że to przedłuży życie tego przedstawienia, da szansę większej liczbie aktorów wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Okazało się jednak, że to całkowicie sparaliżowało ten spektakl, sztuka nie była specjalnie długo grana. Jeden moment była dla mnie wielce obiecujący. W czasie Dni Krakowa zagraliśmy "Zemstę" na dziedzińcu Collegium Medicum. I ta atmosfera swobody, wolności, zmieniona sceneria, fakt że wyszliśmy z teatru w plener, poddała mi myśl, że może "Zemsta" potrzebuje troszkę powietrza i że film łatwiej może wprowadzić taki element. Myślałem o filmowej adaptacji "Zemsty" od dawna i od dawna przekładałem jej realizację, podobnie jak realizację wielu innych projektów. I dopiero niedawno pomysł powrócił. Poza tym znalazłem aktorów odpowiednich dla tego przedsięwzięcia. Żeby wystawić "Zemstę", trzeba znaleźć odpowiednich aktorów, którym można powierzyć te trudne i znane role.

W jaki sposób udało się pozyskać do udziału w "Zemście" Romana Polańskiego?

AW: Miałem bezsenną noc, pojawił mi się "Anioł Reżyserii" i powiedział, że Polański to jest Papkin. A ja sobie przypomniałem, że reżyserowałem go czterdzieści osiem lat temu (1954, "Pokolenie" – przyp. red.) i pomyślałem, że to jest dobry moment, byśmy się znowu spotkali.

A w jaki sposób trafiła do "Zemsty" Agata Buzek?

AW: Ponieważ jest najlepszą aktorką młodego pokolenia. Jestem przekonany, że to jest najsilniejszy i najbardziej wyrazisty talent wśród młodych aktorów. Klara zwykle w "Zemście" jest taką dość "anemiczną" postacią. A ja pomyślałem, że trzeba szukać jakiejś wyrazistości. Często jest tak, że z jednej strony mamy rozszalałych przeciwników - Cześnika i Rejenta, gotowych się pozabijać - a para młodych jest jakby z innej epoki, romantyzmu, patrzą sobie głęboko w oczy i coś sobie szepczą. A mnie się wydaje, że z takich rodziców muszą być podobne dzieci. I młodzi też muszą zaistnieć w filmie i na scenie, tak samo musi być ich widać, jak Cześnika i Rejenta. W związku z tym trzeba było znaleźć odpowiednich aktorów i zrobić tak, żeby te postaci rzeczywiście mogły zaistnieć. W tym celu zdecydowałem się także na pewien zabieg natury dramaturgicznej – na samym początku młodzi pojawiają się i zawiadamiają widza, że to jest w pewnym sensie opowiadanie o nich, o tym, że nie mogą się połączyć. Widz potem czeka, bardziej zaciekawiony, jak będzie dalej przebiegać akcja. I wydaje mi się, że Agata Buzek jest aktorką dostatecznie silną, wyrazistą, o wspaniałym charakterze, która udźwignęła to wyzwanie.

Janusz Gajos koncertowo zagrał Cześnika. Jak powstawała ta rola?

AW: Co jest nowego, olśniewającego, innego w roli Janusza Gajosa? Przecież widzieliśmy wielu Cześników w wykonaniu wspaniałych aktorów teatralnych. Mnie wydaje się, że pan Janusz wniósł do postaci Cześnika coś, czego nigdy nie widziałem, a co więcej, nie bardzo się tego domyślałem, że coś takiego w tej osobie jest. Dlatego patrzyłem z akceptacją i zachwytem, jak ta rola powstaje. Z jednej strony porywczość, która zawsze jest wyeksponowana, ponieważ jest zapisana u Fredry, ale z drugiej strony rys dziecka, dziecinności. To właśnie – że Cześnik Janusza Gajosa czasami zachowuje się jak małe dziecko - czyni tę postać tak plastyczną, tak żywą. To, że z jednej strony nie wie, jak uderzyć w konkury do Podstoliny, a z drugiej to zabijaka władający szablą, który sam mówi: "Niejednego ona posła wykrzesała z kandydata". Tej sprzeczności nie widziałem nigdy wcześniej w żadnej adaptacji "Zemsty" i to jest piękny, bardzo odkrywczy rys, którego się nie spodziewałem. Pan Janusz przyniósł to w podarunku do naszej produkcji. Sam także zaproponował, że Cześnik powinien być blondynem.

Kiedy w mediach po raz pierwszy pojawiły się zdjęcia postaci w pełnej charakteryzacji i kostiumach, stylizacja wydawała się naprawdę zaskakująca. W filmie jednak aktorzy prezentują się wspaniale.

AW: Chodziło nam o to, by jak najbardziej "uwyraźnić" te postaci. Aby zaistniały na ekranie w sposób, w jaki nie mogą zaistnieć w teatrze. To było nasze najtrudniejsze zadanie – jak zrobić film z utworu, który jest napisany niczym klasyczny utwór teatralny, podzielony dokładnie na akty, cały zawarty w słowach. Naszym pierwszym zadaniem było więc znaleźć taką obsadę, aktorów, którzy potrafiliby zagrać z intensywnością, jaka jest trudna do pomyślenia w teatrze. Teatr to jest zamknięta przestrzeń, głos biegnie do widza, wraca z powrotem. W filmie jest inna sytuacja - są zbliżenia twarzy, widać usta, które coś mówią, wszystko jest o wiele bardziej wyraziste. Drugim pomysłem było to, by rzucić akcję na szerokie tło – zima, wielki zamek. Wydaje mi się, że te wszystkie zabiegi zrobiły z tego materiału literackiego film. A charakteryzacja, kostiumy, dopomogły w tym, żeby postaci były potraktowane z większą fantazją, wyobraźnią, żeby były bardziej zaskakujące.

Czy Katarzyna Figura chętnie przyjęła rolę Podstoliny i czy łatwo było namówić ją do tak radykalnej zmiany ekranowego wizerunku?

AW: Pani Katarzyna ucieszyła się z propozycji. Myślę, że znudziła się tymi samymi rolami, które proponują jej reżyserzy. To jest bardzo utalentowana aktorka, która mogłaby sprawić niespodziankę w wielu różnych rolach. Ucieszyłem się, że mogę się z nią spotkać, ponieważ postać Podstoliny to wspaniale napisana rola, a w polskiej literaturze nie ma dużo kobiecych postaci napisanych dobrze, takich, by aktorkom dać szansą zaistnienia. Pani Katarzyna to podchwyciła i myślę, że sama też poczuła, iż to jest dla niej odmiana, coś innego. I włożyła w tę rolę wszystkie swoje umiejętności. A jest aktorką ogromnie wprawną, bardzo utalentowaną.

Czy "Zemsta" ma szansę zainteresować widza spoza Polski?

AW: Trudno powiedzieć. Zobaczymy. Nasi francuscy przyjaciele są zainteresowani filmem. "Zemsta" w przyszłym miesiącu będzie prezentowana Polonii w Stanach Zjednoczonych, która oczekuje tego rodzaju filmów.

A czy wierszowany język nie będzie trudnością w przystosowaniu filmu na obce rynki?

AW: Na pewno trudniej jest przetłumaczyć wiersz. Ale jest bardzo dobre tłumaczenie "Zemsty" na francuski, na tym tekście pracował Gustaw Holoubek, kiedy reżyserował sztukę Fredry w Szwajcarii. Podobno publiczność szwajcarska znakomicie reagowała, bawiła się w tych samych miejscach, co polscy widzowie. Są więc nadzieje, że dobre tłumaczenie jest możliwe. Kiedyś przed laty, kiedy byłem z panią Krytyną Zachwatowicz w Japonii, nagle wyłoniła się taka idea - żałuję, że nie zrealizowana - by zrobić "Zemstę" z japońskimi aktorami. Bo przecież to jest opowieść jak z filmów Kurosawy! Dwóch strasznych samurajów, pomiędzy nimi fantasta – Toshiro Mifune, który wtedy jeszcze żył i o nim myślałem, jako o Papkinie. Jeżeli więc jakiś utwór z polskiej literatury można zaprezentować publiczności na świecie, to na pewno "Zemsta" bliżej jest zrozumienia, którego domaga się widownia, niż inne polskie klasyki.

Czy następnym pana filmowym projektem także będzie adpatacja? Nad czym pracuje pan obecnie?

AW: Stoją przede mną dwa projekty. Pierwszy od dawna czeka na realizację, ponieważ nie mogłem pozyskać tekstu literackiego, który dałby mi szansę zrobienia filmu o Katyniu. Teraz sytuacja uległa zmianie. Pan Włodzimierz Odojewski napisał małą powieść, która ukaże się drukiem w ciągu najbliższych kilku miesięcy i która będzie stanowiła podstawę mojego filmu. Ciągle myślę także o filmie współczesnym. Nie dziwię się, że publiczność oczekuje współczesnego filmu, że chce współczesnego filmu, że uważa, iż jest czymś nienaturalnym, że nie ma obecnie wyrazistych, współczesnych filmów, które mówiłyby o tym, co się dzieje wokół i co się stało z nami, jakie przemiany wdarły się w nasze życie i co z nami zrobiły. Taki film jest oczekiwany, mam taką świadomość. Wiem, że moi młodzi koledzy pracują nad takimi filmami. Nad takimi filmami pracują również studenci mojej szkoły filmowej, którą prowadzimy razem z panem Wojciechem Marczewskim. Mam nadzieję, że oni w przyszłym roku, na wiosnę, wystartują ze swoimi projektami. Ale niezależnie od tego, sam chciałbym zrobić taki film i mam pewną ideę, wokół której przygotowuję przyszły projekt. I to są te dwa zamierzenia. Zobaczymy, który z tych scenariuszy będzie pierwszy.

A o czym opowiadać będzie współczesna historia?

AW: Nie bardzo chcę zdradzać. A nuż ktoś ukradnie mi pomysł? (śmiech). Niedobrze opowiada się filmowe współczesne historie "na sucho". To jest historia, która moim zdaniem budzi nadzieje. To jest film, który pokazywałby wiele środowisk, w wielu scenach, przekrój zachowań się ludzi wobec sytuacji krańcowej. Mam nadzieję, że to mógłby być film, który odpowiedziałby na niektóre z nurtujących współczesnego człowieka pytań. Mamy też fantastycznych młodych aktorów, wiele osób, które nie znalazły jeszcze dla siebie ról, które by dały im szansę zaprezentować swój talent. Myślę, że w Polsce jest ogromna grupa nowych, bardzo ciekawych osobowości aktorskich, nie tylko pani Agata Buzek. I myślę, żeby taki współczesny film zrobić.

Film o Katyniu to dla pana temat ważny także ze względów osobistych. Roman Polański długo szukał materiału, dzięki któremu mógłby zmierzyć się z tematem holokaustu.

AW: Dla mnie "Pianista" był filmem, którego się nigdy nie spodziewałem. Kiedy Roman Polański robił w szkole swoje filmy, "Dwaj ludzi z szafą", potem "Ssaki", a potem "Nóż wodzie", nagle zaczęła się zupełnie nowa epoka w polskim kinie. Roman "pchnął" widownię w inną stronę, publiczność po polskiej szkole filmowej zaczęła się domagać czegoś innego. I nagle po tylu latach, oglądając ten film, zobaczyłem na ekranie zakończenie polskiej szkoły filmowej. Film wspaniale zrobiony, silny, wyrazisty. I pozbawiony jakichkolwiek efektów. A dzisiaj przecież wszyscy drżymy, czy przyjdzie widownia, czy nie, czy jest już dość zabawiona, czy za mało ją zabawiliśmy, czy jest za mało przestraszona, czy może jeszcze dolać krwi. A Roman potrafił zrobić film, który nie kłania się nikomu. Odebrałem "Pianistę" jak ostatni film polskiej szkoły filmowej.

Jestem w podobnej sytuacji, jeśli uda mi się znaleźć scenariusz, który da szansę zrobienia takiego filmu, będę go realizował. Jestem na dobrej drodze, ponieważ pan Włodzimierz Odojewski jest jednym z niewielu pisarzy dawnej generacji, któremu temat katyński jest bliski, który ten temat dobrze rozumie i który ten temat potrafi opisać. W naszej literaturze będzie to pierwszy utwór beletrystyczny poświęcony tej tragedii, wydarzeniu, które nazywa się Katyń.

W założonej przez pana Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej kształcą się młodzi twórcy. Czy myśli pan, że to początek nowego twórczego fermentu w polskim kinie?

AW: Mam nadzieję! Naszymi studentami są ludzie, którzy mają już jakieś doświadczenia zawodowe – albo skończyli szkoły filmowe, albo zrealizowali własne projekty. Naszym zadaniem jest umożliwienie im zrealizowania debiutu filmowego. To dopiero pierwszy rocznik, studiują ludzie tylko z Polski. Od przyszłego roku chcemy zaprosić na zajęcia studentów z całej Europy.

Chce pan stworzyć "front" przeciwko zalewowi Europy przez kinematografię amerykańską?

AW: Być może coś z tego wyjdzie. (śmiech). Jednak przede wszystkim zależy nam na tym, by ci młodzi ludzie mieli możliwość skonfrontowania siebie, swych postaw, a także swej pracy z innymi osobami, z odmiennych kręgów kulturowych. Takie doświadczenie może być bardzo przydatne.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Andrzej Wajda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy