Reklama

"Wszyscy jesteśmy egoistami"

Mariusz Treliński ukończył Wydział Reżyserii PWSFTviT w Łodzi. Zajmuje się reżyserią teatralną i operową. W latach 1989-1991 członek Komitetu Kinematografii.

Wyreżyserował tak uznane filmy jak: "Zad wielkiego wieloryba", "Pożegnanie jesieni" (1989, Nagroda im. Andrzeja Munka, przyznawana przez PWSFTviT, 1991, Nagroda Przewodniczącego Komitetu Kinematografii za debiut reżyserski w dziedzinie filmu fabularnego ), "Łagodna" (1997, Nagroda "Samowar" przyznana przez DKF w Świebodzinie ), "Egoiści" (nagroda jury młodzieżowego na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych'2000).

Reklama

Po pokazie prasowym "Egoistów", filmu opowiadającego o pokoleniu "yuppies", z Mariuszem Trelińskim rozmawiała Magdalena Voigt.

Jak Pana zdaniem "egoiści" przyjmą film "Egoiści"? Czy dla tych ludzi jest jeszcze nadzieja, że zrozumieją przesłanie filmu, czy też będzie to dla nich kolejny gadżet, efektowny film nie niosący żadnego przesłania, film, który nie wpłynie na zmianę ich postępowania?

Mariusz Treliński: Uważam, że podstawowe nieporozumienie tyczy podziału na tych "zdeprawowanych" i tych "zdrowych". Próbuje wmówić się, że ten film zajmuje się wycinkiem świata, to znaczy, ten film rzeczywiście zajmuje się wycinkiem świata, niemniej ten świat jest reprezentatywny dla reszty. Ja cały czas próbuję mówić o tym, że procesy, które zachodzą właśnie w tej grupie, są procesami, które są tam widoczne w sposób ekstremalny, natomiast my wszyscy doświadczamy tego samego problemu. Wszyscy dotykamy w tej chwili kultury zachodu. Kultury, w której centrum znajduje się pieniądz, kultury, która całkowicie zmieniła nasze myślenie. I my po prostu staliśmy się innymi ludźmi, to dotyczy każdego intelektualisty, każdego lekarza i każdej pani w sklepie. W tej chwili każda gospodyni domowa ogląda reklamy i one naprawdę zmieniają jej widzenie. Serwowany jest więc nam w tej chwili inny rodzaj wzorców kulturowych. Ten tytuł - "Egoiści", wziął się z reklamy perfum firmy Chanel, która wypuściła perfumy o właśnie takiej nazwie, i reklamowała je w taki sposób, że obserwowaliśmy mężczyznę, który wychodzi z domu zostawiając za sobą kobietę, zapłakaną kobietę, która krzyczy za nim: 'Ty egoisto!'. I w ten sposób byliśmy namawiani do kupowania perfum. W sposób ewidentny ta reklama promowała negatywne formy zachowań, kazała jakby zrzucić z siebie zbędny balast emocji, uczuć, i ruszyć swoją drogą, być przedsiębiorczym człowiekiem, który w sposób egocentryczny zbuduje rzeczywistość wokół siebie. Te reklamy oglądamy wszyscy i my wszyscy jesteśmy egoistami, tylko, że ja jako artysta, a nie socjolog czy naukowiec, zajmuję się fragmentem świata, w którym w wyolbrzymieniu, jak przez lupę widać pewne zachowania i wzorce. Natomiast mówię raz jeszcze - one dotyczą nas wszystkich.

Chciałam zapytać o kobiety w tym filmie, powiedział pan, że w sylwetkach trzech głównych bohaterów tego filmu - mężczyzn, chciał pan pokazać pewną przemianę: Młody jest zanurzony w tej chorej rzeczywistości bez reszty i nie widzi w swym postępowaniu nic zdrożnego, Smutny po śmierci przyjaciela zaczyna dostrzegać, że świat w którym się obraca jest chory, a największą samoświadomość ma Filip, który ucieka z tego świata popełniając samobójstwo. A kobiety - jedna z dwóch bohaterek wyjeżdża do Nowego Jorku, druga zostaje matką - czy te "ucieczki" - za granicę i w macierzyństwo, to oznaka siły, czy raczej słabości tych kobiet?

MT: Ja rzeczywiście, być może w sposób szowinistyczny, męski i przyznaję trywialny, podzieliłem ten opisany świat w ten sposób, że mężczyźni reprezentują jakby trzy etapy logosu, a kobiety zorientowane są wokół pojęcia emocji, uczuć. I tak naprawdę, opozycja, która między nimi jest, polega na tym, Magdalena Cielecka gra osobę głęboko odczuwającą cierpienie, osobę która ma jakby poparzone włókienka nerwowe, ponieważ rozstała się z mężczyzną i ona w sposób histeryczny reaguje na ten świat, ponieważ nie potrafi poradzić sobie z samotnością. Po drugiej stronie jej protagonistką jest Ilonka, grana przez Agnieszkę Dygant, która jest dzieckiem tego wieku, która w cyniczny sposób zabija swoje emocje, mówi o nich w sposób nonszalancki, chociaż nie mam wątpliwości, że także czuje. Ona jest już obrazem tego chorego świata, który nie potrafi wypowiedzieć swojej tragedii. Jest ubrana w taką maskę, maskę zgrywy, maskę kabotyńską, która nie pozwala jej się przyznać do własnej małości, ale wydaje mi się, że ona wewnętrznie również jest osoba cierpiącą. Niemniej jest to właśnie zasadnicza opozycja między nimi.

A skąd w ogóle pomysł na to, żeby zobrazować to środowisko, czy to jest oznaka zmęczenia tą kulturą? Wspomniał pan, że pewne opisane w filmie przeżycia były pana udziałem, skąd więc pomysł, by tak ostro opisać własne środowisko?

MT: Ja często może wstydliwie mówię o pewnych sprawach, bo ciągle ulegam takiemu mitowi, że o kulturze powinno się mówić w kontekście ogólnym. Uważam, że kultura jest również bardzo osobistą wypowiedzią i jeżeli na przykład spojrzymy na kartkę papieru i napisany na niej wiersz, to dla nas wszystkich jest to oczywiste, ale film z natury swej jest fabryką, dziełem, które realizuje cała grupa ludzi, więc to pojęcie jest dużo bardziej skomplikowane. Niemniej ten film jest bardzo osobistym zapisem świata, który spotkałem na swojej drodze w momencie zwątpienia, w momencie takiego tunelu w życiu, w który wszedłem, sam doświadczając rozstania z drugą osobą, i to był moment samotności, zwątpienia w wiele spraw. Byłem wtedy skrajnym pesymistą i popłynąłem w ten świat, w którym żyją moi bohaterowie. To był taki okres permanentnej balangi, świata, który żyje w nocy, który nie uznaje dnia, nie uznaje etyki. To jest taki moment, w którym człowiek żyje jak w transie, w którym wszystko jest dozwolone i w tym świecie można zostać całe życie. Problem polega na tym, że osobniki bardziej świadome, silniejsze, budzą się i wychodzą, ale inni w tym świecie zostają. I to był taki moment w moim życiu, taki przełom, w którym zobaczyłem ten świat i postanowiłem o nim opowiedzieć.

W filmie pada takie zdanie: 'Samotność jest gorsza niż grzech'. Jak należy je rozumieć?

MT: Moi bohaterowie są winni swojej samotności, dlatego, że uważam, że tak naprawdę człowiekowi został dany pewien dar, dar który jest darem miłości, darem dobra. Jeżeli odcinamy się od tego ideału, odcinamy się od tego daru, sami jesteśmy sobie winni. Bo to nie jest tak, że to ktoś nas zostawia. To my jesteśmy tacy, że się nas zostawia, to my w sobie wytwarzamy taką aurę, która powoduje to, że nie możemy istnieć z drugą osobą. Oczywiście słowo egoizm jest z jednej strony niesłychanie proste, a z drugiej strony jest wielopoziomowe. Próbowałem opowiedzieć o ludziach, którzy żyją w rzeczywistości, która wytwarza takie wzorce zachowań, że właściwie niemożliwy jest kontakt między nami. Opowiedziałem o trzech figurach samotności, które próbują poradzić sobie z tą sytuacją, w sposób mały, tragiczny, histeryczny, śmieszy, ale wydaje mi się, że ich ból jest autentyczny.

A czy ostatnia scena - wschód słońca nad Warszawą, filmowany bardzo długo, ponad pięć minut, czy to czas dla nas, widzów, do zastanowienia się nad własnym "egoizmem" i samotnością?

MT: Cała ostatnia sekwencja filmu, która następuje po śmierci Filipa, jest opowieścią o nowym świecie, następuje w niej w jakiś sposób budzenie się świadomości, bohater grany przez Olafa Lubaszenkę zaczyna rozumieć, co się wokół niego dzieje, jest przerażony, tym co widzi i próbuje w jakiś sposób "wymiksować się" z tego świata. I to jest początek jakiejś nowej drogi, drogi która nastąpi. Nie wiem w jakim kierunku, może to będzie nowa rzeczywistość, która niebawem nadejdzie.

Dziękuję bardzo za rozmowę

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy