Reklama

"W Niebie zobaczyłem samego siebie"

Tom Tykwer urodził się w 1965 roku w Niemczech. W wieku 14 lat zaczął pracować w kinie, aby móc nocami oglądać ulubione filmy. W 1984 roku przeniósł się do Berlina, gdzie przez 10 lat prowadził jedno z najbardziej znanych kin studyjnych, Moviemento. W tym czasie kręcił dla telewizji portrety takich reżyserów, jak: Aki Kaurismäki, Wim Wenders, Peter Greenaway i Lars von Trier. W 1991 roku zrealizował swój krótkometrażowy debiut filmowy "Because". Dwa lata później powstał pierwszy pełnometrażowy film Tykwera, "Mordercza Maria".

Reklama

W 1984 roku, wspólnie z dawnymi współpracownikami, Tykwer założył agencję produkcji i dystrybucji filmowej X-Filme Creative Pool, która istnieje do dzisiaj. Obok Tykwera tworzą w niej tacy reżyserzy, jak Wolfgang Becker i Dani Levy. W 1998 roku powstał najsłynniejszy dotąd film Toma Tykwera, "Biegnij Lola, biegnij", który stał się nieoczekiwanie ogromnym sukcesem zarówno artystycznym, jak i komercyjnym. Kolejnym filmem Tykwera była "Księżniczka i wojownik". Po nim powstał, nakręcony na podstawie ostatniego wspólnego scenariusza Krzysztofa Kieślowskiego i Krzysztofa Piesiewicza, film "Niebo".

Z okazji pobytu Toma Tykwera w Polsce, związanego z premierą "Nieba", z reżyserem rozmawiała Anna Kempys.

Cate Blanchett jest bohaterką "Nieba", Franka Potante zagrała w twoich filmach "Biegnij Lola, biegnij" oraz "Księżniczka i wojownik". Kobiety to główne bohaterki wszystkich twoich produkcji. Odnoszę wrażenie, że nawet aktorki grające w twoich filmach są do siebie podobne. Dlaczego łatwiej mówić ci kobietach?

Tom Tykwer: Nie wiem, co na to odpowiedzieć... Być może jest trochę prawdy w tym, że one są podobne... Być może jest to związane ze sposobem mojego reżyserowania. Doświadczenie mówi mi, że kobiety są ciekawszymi bohaterkami. Z autopsji też wiem, że są zdolne do podejmowania radykalnych decyzji. Kobiety są radykalne w swoim aktorstwie i w swoich reakcjach na różnego rodzaju konflikty. Oczywiście zarówno w sposób pozytywny, jak i negatywny. W kobietach jest element anarchii, którego brakuje mężczyznom. Faceci mają większą zdolność pójścia na kompromis.

"Księżniczka i wojownik" to - tak jak "Niebo" - film o ludziach, których połączyła tragedia. To jakby podobna historia, ale opowiedziana z drugiej strony. To przypadek?

TT: Wszystkie moje filmy opowiadają o wielkiej miłości, dla której bohaterowie są w stanie poświęcić wszystko. „Księżniczka i wojownik" to film o dwójce ludzi, którzy muszą nauczyć się miłości. Z tym, że to kobieta jest tą stroną, która uczy, porzuca swój świat, żeby być z tym, którego wybrała. W "Niebie" sytuacja jest odwrotna. Rola nauczyciela przypada mężczyźnie. Perspektywa pokazania takiego związku z drugiej strony była dla mnie bardzo nęcąca. Kiedy otrzymałem scenariusz "Nieba", akurat kończyłem "Księżniczkę i wojownika". Moment był wyjątkowy. Rzadko trafia się na tekst, z którym można się identyfikować. W "Niebie" zobaczyłem samego siebie.

Co pomyślałeś po przeczytaniu scenariusza "Nieba"?

TT: Najważniejsze było dla mnie pierwsze czytanie scenariusza. Od razu zakochałem się w tym tekście, wciągnęła mnie ta historia. Silna wizja, jak powinien wyglądać film, pojawiła się zaraz na początku i przez cały czas realizacji towarzyszyła mi świadomość, że muszę trzymać się tej pierwszej myśli. Takiej pewności, tak dużego stopnia identyfikacji z tekstem, nigdy wcześniej nie miałem.

Nie bałeś się porównań do Kieślowskiego?

NN: Początkowo byłem zdecydowany, żeby odrzucić propozycję realizacji „Nieba”. To nie była prosta decyzja. Nie chciałem być imitatorem. Wiedziałem, że ludzie będą patrzeć na ten film poprzez pryzmat twórczości Krzysztofa Kieślowskiego. Ale dostrzegłem też w tym wyzwanie. Postanowiłem działać spontanicznie. Opowiedziałem film w taki sposób, w jaki ja sam go widziałem.

Za co cenisz Krzysztofa Kieślowskiego? Który z jego filmów uważasz za najlepszy?

TT: To, co cenię najbardziej w twórczości Kieślowskiego i w nim samym, jako twórcy filmowym, to fakt, że posiadał zdolność wejścia bezpośrednio w samo sedno sprawy, w temat filmu. Ujmuje mnie w nim też umiejętność może nie tyle przedstawiania rzeczywistości, ale robienia bajek o rzeczywistości. Jak nikt potrafił odkrywać prawdę i ta wizja jest mi bardzo bliska. Znam wszystkie filmy Kieślowskiego. Może nie widziałem niektórych wczesnych dokumentów, ale znam wszystkie fabularne. Mam swoje trzy ulubione: "Amator", "Krótki film o zabijaniu" i "Niebieski". One są bardzo różne. "Niebieski" jest dla mnie najbardziej kinowym filmem, jest bardzo "klimatyczny" i fascynujący, głównie przez swoją stronę wizualną. "Krótki film o zabijaniu" jest najbardziej oszczędny jeśli chodzi o środki wyrazu, jest zrobiony z żelazną konsekwencją. Natomiast "Amator" - nigdy wcześniej nie widziałem takiego kina. To był pierwszy film Kieślowskiego, jaki zobaczyłem. To był kompletnie inny język od tego, co widziało się wówczas na ekranach kin.

Jesteś Niemcem, nakręciłeś film po włosku i angielsku we Włoszech, głównie za amerykańskie pieniądze. Czy tożsamość narodowa jest ważna dla filmowca?

TT: W realizację filmu „Niebo” zaangażowane były aż trzy kontynenty - Europa, Ameryka i Australia. Czuję się jak twórca filmowy bardziej światowy, niż europejski. Tak naprawdę nie jest dla mnie ważne, kto skąd pochodzi, to mnie nie obchodzi. Wierzę, że każdy film ma swój indywidualny język i swój indywidualny charakter, który wynika z osobowości ludzi, którzy tworzą dane dzieło. „Niebo” to europejski film, choć zrobiony za amerykańskie pieniądze, z australijską aktorką. Jego "jądro" jest jednak zdecydowanie europejskie.

Czy liczysz na nominację do Oscara?

TT: Nie sądzę, żeby film otrzymał nominację do Oscara. Jest chyba za bardzo europejski. Zresztą nie przejmuję się ani Oscarami, ani żadnymi innymi nagrodami.

Na jak dużą wolność twórczą mogłeś sobie pozwolić - myślę tu o amerykańskich współproducentach? Niczego ci nie narzucano?

TT: Miałem absolutną wolność twórczą. Nie było żadnych ograniczeń. Nigdy nic nie zostało mi narzucone. Dostałem scenariusz, jaki sam chciałbym napisać. Odbyłem szereg dyskusji w trakcie realizacji z panem Piesiewiczem i drobne zmiany, jakie się tam pojawiły, były akceptowane. Ja miałem ostatnie zdanie. Nie było żadnej presji ze strony amerykańskich producentów, nie ingerowali w moją pracę. Kiedy robiłem film „Biegnij Lola, biegnij”, byłem niezależny. Teraz, przy pracy nad "Niebem", nie zauważyłem żadnych różnic w mojej wolności kreatywnej. Jedyną różnicą było to, że "Niebo" było o wiele droższe niż "Lola". Sam też dokonałem wyboru aktorów. Kiedy czytałem scenariusz "Nieba", od razu pomyślałem o Cate Blanchett. Byłem przekonany, że jest ona jedyną aktorką swojego pokolenia, zdolną udźwignąć taką rolę. Cate jest obdarzona niezwykłą charyzmą.

Powiedziałeś, że realizując film zawsze wyruszasz w podróż. Dokąd udałeś się robiąc "Niebo"?

TT: To trudne pytanie... Film jest zawsze podróżą, a ja wybieram się w nią tylko wtedy, gdy mogę się dzięki niej dowiedzieć czegoś nowego. Największym wyzwaniem podczas kręcenia tego filmu było znalezienie balansu pomiędzy bardzo sprzecznymi postaciami w filmie. Największą moją obsesją była precyzja w jasnym formułowaniu tego, nad czym pracowaliśmy. Sądzę, że mi się to udało.

Podobno zanim przyjąłeś scenariusz "Nieba", odrzuciłeś inne propozycje, które przesyłała ci amerykańska wytwórnia Miramax. Z czego zrezygnowałeś? Czy to były jakieś znane teraz filmy?

TT: Wiele z nich jest teraz na ekranach, ale nie mogę powiedzieć które. Nie chciałbym wymieniać tytułów, ale były to bardzo kiepskie scenariusze. Na przykład zaproponowano mi realizację "Kodu dostępu". To było straszne... Więcej nie powiem.

Jakie są twoje najbliższe plany?

TT: Teraz będę odpoczywał! Przez ostatnie dwa lata spędzałem 7 dni w tygodniu z "Niebem". Sądzę, że należy mi się przerwa. Myślę o thrillerze, ale jeszcze nie znalazłem dla niego właściwej formy. Być może moja podróż po Polsce będzie dla mnie inspiracją.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tom Tykwer
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy