Reklama

"Stałam się dorosła"

Małgorzata Szumowska należy do najmłodszego pokolenia polskich reżyserów. Urodziła się w 1973 roku. Studiowała historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim, ukończyła Wydział Reżyserii PWSFTviT w Łodzi. Była wielokrotnie nagradzana i wyróżniana za swe filmy dokumentalne, realizowane jeszcze na studiach filmowych w Łodzi ("Cisza", "Wniebowstąpienie", "Zanim zniknę"). Jej debiut fabularny, "Szczęśliwy człowiek", zdobył uznanie krytyków, a także jurorów na wielu międzynarodowych festiwalach. Od sierpnia 2001 roku jest jednym z najmłodszych członków Europejskiej Akademii Filmowej.

Reklama

"Ono" to jej drugi film fabularny. Scenariusz produkcji znalazł się w finale konkursu Sundance/NHK International Filmmakers Award. W oparciu o skrypt filmu powstała bestsellerowa książka Doroty Terakowskiej "Ono".

Bohaterką filmu jest 22-letnia Ewa, która niespodziewanie zachodzi w ciążę. Kiedy dowiaduje się, że jej nienarodzone dziecko potrafi słyszeć, zaczyna mu objaśniać świat.

W roli głównej wystąpiła Małgorzata Bela.

Podczas festiwalu w Gdyni, nie tylko o filmie "Ono", z Małgorzatą Szumowską rozmawiała Anna Kempys.

W filmie "Ono" bohaterka rozmawia ze swoim nienarodzonym jeszcze dzieckiem, ale wydaje się, że tak naprawdę rozmawia ze sobą i sobie próbuje tłumaczyć świat.

Małgorzata Szumowska: Tak właśnie miało być. Dziecko i ciąża to pretekst. Bohaterka tak naprawdę bardziej niż z dzieckiem, rozmawia ze sobą. Film jest o tym, że Ewa dzięki temu, co nosi w sobie, zaczyna inaczej postrzegać świat. Dostrzega rzeczy piękne i brzydkie wokół siebie, zaczyna rozumieć swoje uczucia, inaczej się wszystkiemu przyglądać. Interesowało mnie to, jak reaguje młoda 22-letnia dziewczyna postawiona w takiej sytuacji, jakie to w niej wywołuje emocje, co przeżywa.

Pojawiają się głosy, że mężczyznom jest trudniej odbierać ten film.

Małgorzata Szumowska: Wiem nawet, że są już takie reakcje. Cóż mogę powiedzieć? Nic na to nie mogę poradzić. Pewnie zrobiłam film - zupełnie zresztą nieświadomie - skierowany bardziej do kobiet. Jak teraz na to patrzę, to się nawet z tego cieszę. Chciałam zrobić taki film i jestem z niego bardzo zadowolona. To film, który bardzo dużo mi dał. "Ono" zamyka ważny okres w moim życiu osobistym i zawodowym. A że bardziej trafia do kobiet… Może ja stałam się wreszcie kobietą?

Niektórzy jednak uważają, że "Ono" jest manifestem feminizmu.

Małgorzata Szumowska: Nie zgodzę się z tą opinią. Nie jest to żaden manifest feminizmu. To film zrobiony z perspektywy kobiety. W sumie nie chciałam takiego filmu robić, dlatego że nigdy nie lubiłam podziału na kino kobiece i męskie. Tak się jednak stało. Podczas pracy z Małgośką [Belą - przyp. red.] wytworzyłyśmy sobie taki własny świat, który jest rzeczywiście bardzo kobiecy. Widzę po reakcjach, że kobietom ten film znacznie bardziej się podoba, niż mężczyznom.

Uważam, że kobiety mają w sobie jakąś siłę, są predysponowane do macierzyństwa - niezależnie czy będą matkami czy nie. Potrafią to unieść. Mężczyźni w "Ono" są słabi - ojciec stracił kontakt z rzeczywistością, a chłopak właściwie jest nikim. Postacią z krwi i kości jest kobieta. Może pod tym względem możemy powiedzieć o tym filmie, że jest feministyczny. Ale nie wiem, czy to jest dobre słowo…

Jak udało ci się przekonać Małgorzatę Belę do zagrania roli Ewy? Wcześniej miała propozycje z Hollywood, ale zawsze odmawiała.

Małgorzata Szumowska: Małgośka jest mądrą osobą. Z Hollywood dostawała propozycje, żeby zagrać trzecią dziewczynę Jamesa Bonda albo jakąś pięknie ubraną kobietę. Ona jednak wiedziała, że to prowadzi donikąd, że to nie da jej żadnej satysfakcji. Szukała takiej roli, jaką ja jej zaproponowałam. Chciała coś poczuć, coś przeżyć i czegoś się nauczyć.

Rola w "Ono" była dla niej szansą jakiegoś rozwoju. Małgośka wie, czego chce i ten cały świat nie przewrócił jej w głowie. Dostała się w Nowym Jorku do szkoły aktorskiej, a niebawem u boku Piotra Adamczyka będzie grała Helenę, narzeczoną papieża w filmie "Historia Karola".

Kiedy wiedziałaś, że to właśnie ona powinna zagrać?

Małgorzata Szumowska: Bardzo długo nie wiedziałam. Zrobiłam z nią zdjęcia próbne, które okazały się bardzo ciekawe, bo była taka naturalna i zwyczajna. Pojawiły się jednak wątpliwości, czy udźwignie rolę, czy da sobie radę. Zrobiliśmy więc jeszcze jedne zdjęcia próbne, potem jeszcze jedne, konsultowaliśmy się z producentami. Przy tym filmie było wielu producentów - Polska Agencja Filmowa i Andrzej Serdiukow, poza tym Niemcy - Pandora Film i Bavaria. Każdy chciał się wypowiedzieć, kto ma zagrać Ewę. To było szaleństwo.

Decyzja była podejmowana przez pół roku. To było też bardzo stresujące dla Małgośki, która już nad tą rolą pracowała. Kiedy podczas zdjęć próbnych zobaczyłam scenę, w której zaczyna mówić do dziecka: "Cześć Ono, jestem Ewa", nie miałam wątpliwości. Absolutnie jej uwierzyłam. Byłam zdecydowana i przekonywałam wszystkich swoich producentów. Małgośka nie miała wówczas doświadczeń macierzyńskich, ma je teraz. Po filmie "Ono" zaszła w ciążę i urodziła dziecko.

Producenci sugerowali jakichś znanych aktorów?

Małgorzata Szumowska: Na początku sugerowali, aby pojawiło się kilku aktorów niemieckich. Potem, żeby film był kręcony po angielsku. Były plany brania jakiś gwiazd z Zachodu. Początkowo mnie to zauroczyło. Był nawet taki plan, żeby ojca Ewy zagrał Harvey Keitel. Jednak w pewnym momencie usiadłam i pomyślałam sobie: "To jest jakiś absurd". Pomyślałam, że nie chcę robić filmu po angielsku, że się nie czuję na siłach, że nie chcę robić filmu z żadnymi gwiazdami, bo gwiazdy nie mają czasu i nie poświęcą swego czasu, nie włożą swych emocji.

Powiedziałam swym producentom, że chcę, aby to był normalny film z polską ekipą, robiony w Polsce, a oni powiedzieli mi, że to rozumieją. Producenci zarówno polscy, jak i zagraniczni, dali mi dużo swobody i są zadowoleni z efektów. Ten film ma taki kształt, jaki ma i to jest mój kształt. Komuś może się "Ono" nie podobać, ale im się podoba i wiążą z nim plany międzynarodowe.

Wiem, że film ma ruszyć w świat w 2005 roku. Studio "Bavaria" chce go sprzedać do różnych krajów do dystrybucji. Plany są takie, żeby ten film był wyświetlany za granicą w kinach. Na pewno "Ono" pojedzie na jakiś festiwal, nie wiem jeszcze na jaki. Będzie się działo. Wszystko przed nami.

Jak znalazłaś zagranicznych producentów?

Małgorzata Szumowska: Po zrobieniu "Szczęśliwego człowieka" miałam nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej, jeździłam bardzo dużo za granicę, zostałam członkiem Europejskiej Akademii Filmowej. Dzięki temu nawiązałam rozliczne kontakty. Andrzejowi Serdiukowowi z Agencji Produkcji Filmowej spodobał się scenariusz "Ono" i dał mi 30 procent. Pojechałam za granicę szukać dalszych pieniędzy - te 30 procent bardzo ułatwiło poszukiwania. Scenariusz był też nominowany w Sundance, w instytucie Roberta Redforda, jako jeden z trzech najlepszych scenariuszy europejskich.

Z tymi papierami z Sundance i z pieniędzmi z APF było mi łatwiej szukać dalszych funduszy. Pieniądze na ten film zbierałam przez 1,5 roku. To długo trwało, bo taka biurokracja jest w Unii Europejskiej. Zainwestowali "Euroimage", "Pandora Film" i "Bavaria". Mam nadzieję, że ten film ma jakieś perspektywy międzynarodowe. "Ono" widzieli już ludzie z Sundance i bardzo się im podobał.

Trzeba przyznać, że zdjęcia są bardzo mocną stroną tego filmu.

Małgorzata Szumowska: Zdjęcia zrobił Michał Englert, mój mąż, który od razu po "Ono" dostał propozycję pracy na Zachodzie. Obecnie jako główny operator kręci w Himalajach ogromny francusko-niemiecki film fabularny, zatytułowany "Valley of Flowers" ("Dolina kwiatów"). Reżyserem filmu jest hinduski twórca Nalin Pan, autor "Samsary". Zdjęcia będą trwały 4 miesiące, większość czasu ekipa spędzi w Himalajach, ostatni tydzień - w Tokio.

Ten film zawiera kilka zabiegów narracyjnych, które mogą wzbudzać kontrowersje. Są w kilku miejscach elementy teledysku, jest humorystyczny, a jednocześnie dosyć smutny paszkwil na telewizję. Czy nie bałaś się pewnego rozchwiania formalnego?

Małgorzata Szumowska: Na pewno się bałam, ale to było zamierzone na etapie scenariusza, zdjęć i montażu. Ocenić, czy to jest błąd czy nie, jest mi w tej chwili bardzo trudno. Może będę umiała to zrobić za jakiś czas, kiedy zdystansuję się do tego filmu. Chciałam pokazać, jak ta dziewczyna postrzega świat, jakie rzeczy się wokół niej dzieją. A że są to rzeczy bardzo różne, stąd ta różnorodność formalna, stąd elementy, które pozornie do siebie zupełnie nie przystają.

W Ewie nagle wybucha nowe widzenie świata, ona widzi i słyszy więcej. Stąd też te długie sekwencje muzyczne. Pierwsze 20 minut filmu jest opowiadane zupełnie normalnie. Potem wszystko się zmienia, bo ona zaczyna do tego dziecka mówić. Ewa ma stany szczęścia i euforii - w filmie ociera się to o kicz i teledysk, ale ma też stany, kiedy jest załamana. To się miesza. Tak samo jest z dźwiękiem - raz słyszy normalnie, a nagle na pierwszy plan wysuwa się utwór muzyczny, który słyszy ona i dziecko.

Robiąc ten film nie do końca zdawałam sobie sprawę, że to może być traktowane jako zarzut. Teraz to rozumiem, ale się z tego nie wycofuję. To był mój pomysł. "Ono" jest pełne wewnętrznych sprzeczności, również w formie narracji. Nie chodziło mi o to, żeby zrobić film doskonały narracyjnie, czyli opowiedzieć historię od A do Z. To byłby inny film. Chodziło mi o oddanie wewnętrznego stanu bohaterki. To jest w ogóle coś, czego w kinie szukam. Fabuła, narracja są dla mnie jedynie pretekstem do oddania pewnego stanu.

Dlaczego postać ojca jest w filmie "Ono" tak znacząca?

Małgorzata Szumowska: W pewnym momencie mojego życia tata był dla mnie całym światem. Stąd decyzja, żeby ojciec był najbliższy Ewie. Kiedy wybrałam do tej roli Marka Walczewskiego, ta postać zmieniła się, wiele wzięliśmy od niego. To niezwykły człowiek, dla mnie bardzo ważna postać.

Książka "Ono", którą napisała twoja mama Dorota Terakowska, bardzo różni się od filmu. Takie było założenie?

Małgorzata Szumowska: Nie czytałam książki. Dopiero teraz ją przeczytam. Książka i film powstawały równolegle. Mama przeczytała pierwszą wersję scenariusza i dlatego napisała tę książkę. A nie na odwrót. Najpierw był scenariusz, a potem książka. Tutaj nie ma żadnych zbieżności, może poza tym, że z mamą miałyśmy jakąś podobną wrażliwość. Cieszę się, że jest i książka, i film.

Czy to, co przeżyłaś w ostatnim roku - śmierć mamy i taty - wpłynęło jakoś na kształt tego filmu?

Małgorzata Szumowska: Ten film był już wtedy skończony. W Niemczech trwała jeszcze postprodukcja, ale obraz był skończony. "Ono" zamyka jednak jakiś etap w moim życiu. Zamyka okres dzieciństwa. Stałam się dorosła. Myślę, że mój trzeci film będzie zupełnie inny. Ani taki jak "Szczęśliwy człowiek", ani taki jak "Ono". To będzie film dorosłej osoby, która już coś więcej wie, coś bardziej smutnego o życiu. Może w tym też jest jakaś nadzieja…

Zostałaś określona przez amerykański magazyn "Time" jako "osoba do obserwowania", tzn. taka, która ma szansę na dużą karierę.

Małgorzata Szumowska: To prawda. Po "Szczęśliwym człowieku" byłam w "Time" określona jako "person to watch", byłam też w "Variety" i w ogóle w zachodniej prasie. To wciąż bardzo mi pomaga. Ostatnio dowiedziałam się, że fakt, iż ktoś był wymieniony w "Variety", robi na Zachodzie ogromne wrażenie.

Czy młodym twórcom rzeczywiście wciąż jest tak trudno się przebić?

Małgorzata Szumowska: Nie mogą się przebić wszyscy. Jeżeli jest pięćdziesięciu, to natura tego zawodu jest taka, że przebije się sześciu. To jest zawód, w który wpisane jest ryzyko. Trzeba mieć do tego predyspozycje - trzeba sobie radzić z ludźmi, trzeba umieć szukać pieniędzy, trzeba być otwartym, czasem trzeba umieć iść na ustępstwa, ale nigdy nie wolno stracić tego, o czym chce się zrobić film.

Patrząc na festiwal w Gdyni myślę, że trochę idzie ku lepszemu. Bo filmy młodych twórców jednak powstają. Są nowi polscy reżyserzy. Można już mówić tymi nazwiskami - można mówić Barczyk, Gajewski, Borcuch. Coś się zaczyna dziać...

Ty sobie radzisz świetnie. Ja ci się to udaje?

Małgorzata Szumowska: Nie jestem osobą narzekającą. Ja po prostu robię filmy, chcę je robić, staram się, zabiegam o to. Nie siedzę z założonymi rękami, nie czekam, walczę o to, żeby je robić. To jest moją pasją. Mam jakąś głęboką wiarę, że będę je robić.

Cały czas się uczę. To jest chyba najważniejsze. Jestem coraz to bogatsza o nowe doświadczenia, więc mam nadzieję, że moje kolejne filmy będą coraz lepsze, bo będę się czegoś uczyć.

Pojawiały się takie sugestie, że film, który wygrywa Gdynię, powinien reprezentować Polskę na międzynarodowych festiwalach. Jaka jest twoja opinia?

Małgorzata Szumowska: To zależy, jaki film wygrywa. Jury to jury, to są ludzie, którzy mają swoje osobiste gusta. Mogą dokonać takiego wyboru, który nie będzie adekwatny do tego, co podoba się na rynku międzynarodowym. O takie rzeczy trzeba pytać speców, ludzi, którzy jeżdżą po zagranicznych festiwalach. Takich ludzi w Polsce jest mało, takich, którzy się znają na kinie europejskim, nie na naszym polskim. To są dwie różne rzeczy.

Czy masz już pomysł na nowy film?

Małgorzata Szumowska: Tak. Tytuł mojego nowego filmu brzmi "33 sceny z życia". To będzie opowieść o pewnej rodzinie, zupełnie inny, kameralny, na 6 osób. Zdjęcia rozpoczną się za rok. Za wcześnie jednak, żeby mówić kto zagra w tym filmie.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy