Reklama

"Mogę robić rzeczy poważniejsze"

Olaf Lubaszenko jako reżyser teatralny zadebiutował polską prapremierą "Pięciu Braci Moe" w maju 2002 roku w Teatrze Muzycznym Roma. W styczniu 2005 roku odbyła się premiera tego musicalu - w jego reżyserii - w Teatrze Muzycznym w Gdyni.

Z Olafem Lubaszenko rozmawiała Barbara Badyra.

Barbara Badyra: Dlaczego na swój debiut reżyserski w musicalu wybrał pan "Pięciu Braci Moe"?

Olaf Lubaszenko: Wybór jest ograniczony, bo większość musicali reżyseruje w Warszawie Janusz Józefowicz a jeśli nie on, to pan Wojciech Kępczyński - dyrektor Romy. Ale to oczywiście żart! Zaproponowano mi akurat ten musical i chyba dobrze że ten, bo nie wiem, czy bym sobie poradził z wielką epicką opowieścią typu "Miss Saigon". Zadebiutować czymś takim jest trudno. W musicalu "Pięciu Braci Moe" jest o tyle łatwiej, że jest sześciu wykonawców, ale i trudniej, bo na tych sześciu aktorach skupia się w bezwzględny sposób uwaga widzów przez dwie godziny. Nie ma też efektów pobocznych, tu nie lądują helikoptery! I właśnie dlatego od tych sześciu osób wymaga się większego wysiłku.

Reklama

Barbara Badyra: Z chęcią przyjął pan propozycję wyreżyserowania musicalu w Teatrze Muzycznym?

Olaf Lubaszenko: Tak - z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że mam pewne związki z Trójmiastem. Po drugie, dobrze się tu czuję. A po trzecie zawsze jest to pewne wyzwanie... Zrobić coś w jednej z niewątpliwie dwóch stolic musicalu polskiego. Mamy Teatr Muzyczny w Gdyni i ewentualnie możemy mówić o Romie w Warszawie. Więc również czułem troszeczkę sportową żyłkę.

Barbara Badyra: W premierowej obsadzie wystąpili głównie warszawscy aktorzy, a jak się pracowało z gdyńskim zespołem?

Olaf Lubaszenko: Jestem zbudowany tym, co pokazali, bo nie mieliśmy zbyt wielu szans, żeby rozmawiać, ćwiczyć, próbować, analizować... Spotkaliśmy się niedawno! I muszę powiedzieć, że w znakomity sposób obaj panowie - Jakub Kornacki i Rafał Ostrowski - wyczuli konwencję, bo w tym przedstawieniu to jest podstawowa rzecz, żeby ją zrozumieć i się w niej odnaleźć. Cieszę się bardzo, bo wcale nie widać, że dołączyli niedawno do tego spektaklu. Takie przynajmniej ja mam wrażenie.

Barbara Badyra: Zespół współpracowników z warszawskiej i gdyńskiej premiery w znacznym stopniu pokrywają się ze sobą. Nie istniało ryzyko zbyt wielu podobieństw obu przedstawień?

Olaf Lubaszenko: Pewne pomysły są przeniesione i takie było założenie. Jednak spektakle różnią się od siebie. Spojrzeć na coś po paru miesiącach chłodnym okiem, z dystansu, to jest bardzo zdrowe. Sporo zmieniliśmy w stosunku do tamtego przedstawienia.

Barbara Badyra: Nomax - bohater musicalu pije, czym doprowadza do rozstania ze swoją ukochaną; a z jakich powodów mógłby popaść w podobne tarapaty współczesny Nomax?

Olaf Lubaszenko: Uważam i zawsze to powtarzam, że czy to alkohol, czy narkotyki, anoreksja, czy jakakolwiek inna słabość tego rodzaju, to jest raczej skutek, a nie przyczyna. Przyczyną zawsze jest samotność i brak szczęścia, jak śpiewa Kasia Kowalska. Wszystkim nam brakuje szczęścia. Niektórzy z tego powodu piją, inni chodzą do kasyna, jeszcze inni grają na wyścigach, zażywają narkotyki, albo leki uspokajające. Nomax akurat pije, a myślę, że współczesny człowiek robi te wszystkie rzeczy na raz, niestety.

Barbara Badyra: Odniesienia do różnych epok - od Szekspira po współczesność - mają świadczyć o ponadczasowości tematu?

Olaf Lubaszenko: To raz. A dwa - założeniem było, żeby uruchomić wyobraźnię swoją i artystów - niczym nieskrępowaną w tym wypadku - i pozwolić jej się toczyć, rozwijać... Jest kilka scen nawet trochę psychodelicznych w tym musicalu, w których puściliśmy wodze fantazji. I to jest ta wolność, której film nie daje.

Barbara Badyra: Jako reżyser konsekwentnie realizuje pan jeden gatunek filmów. Czy w najbliższej przyszłości zamierza pan zaskoczyć publiczność zmianą?

Olaf Lubaszenko: Marzę o tym! Nie ukrywam, że chciałbym bardzo zrobić coś, czego się nikt po mnie nie spodziewa. I być może tak będzie. Ale, jak wiadomo, film jest to dość kosztowne przedsięwzięcie, w związku z tym wszystko nie zależy tylko od chęci jednej osoby.

Barbara Badyra: Wspomniał pan kiedyś, że chciałby zekranizować Dostojewskiego.

Olaf Lubaszenko: Za chwilę może... Najpierw trzeba dać odczuć widowni, że mogę robić rzeczy poważniejsze. Niekoniecznie tylko rozbawiać publiczność. I może nie od razu Dostojewski. Takie gwałtowne przejścia nie są dobre, bo szokują zanadto.

Barbara Badyra: Czy wybierając scenariusze uwzględnia pan oczekiwania publiczności?

Olaf Lubaszenko: Niestety tak jest, że w dzisiejszych czasach obowiązuje kult rezultatu, cytuję tutaj Agnieszkę Osiecką z jej książki - "Galeria potworów". Kult rezultatu a nie kult dochodzenia do rezultatu. I to sprawia, że są one płytsze siłą rzeczy, obliczone na poklask i popularność. Oczywiście można z tym dyskutować, ale żeby mieć oręż do takiej dyskusji, to trzeba przekonać widzów, żeby przyszli. Po co angażować duże środki, by dyskutować z samym sobą - lepiej wtedy napisać książkę, albo pójść do lasu. Moim zdaniem sztuka kompromisu w tym wypadku polega na tym, żeby ściągnąć liczną widownię do kina a równocześnie przekazać jej wartościowe treści. I to się udaje czasami. Zobaczmy film "Pianista", który z pewnością jest filmem szlachetnym, mówiącym o rzeczach ważnych a jednocześnie przyciągnął do kin całego świata znaczną widownię. "Lista Schindlera" - następny przykład. Ale żeby z troszkę lżejszego kalibru - "Cztery wesela i pogrzeb", "Notting Hill", czy "To właśnie miłość". Są to przecież filmy, które mówią jednak o pewnych wartościach, takich jak miłość.

Barbara Badyra: Czy bycie reżyserem wpłynęło na pana pracę jako aktora?

Olaf Lubaszenko: Człowiek się zmienia, jeśli robi dużo rzeczy, bo siłą rzeczy uczy się. Dowiaduje się czegoś o świecie, zaczyna rozumieć mechanizmy, a nie tylko widzi to, co pływa na powierzchni. Pod tym względem wiem więc niewątpliwie więcej, niż kiedyś. Czy to ułatwia życie, czy utrudnia? Trochę komplikuje. Nadmiar wiedzy nie prowadzi do szczęścia - to pewnie nie jest rzecz oryginalna, co mówię - ale tak już jest. I nadmiar wątpliwości też do niego nie prowadzi, ani nie ułatwia działania.

Barbara Badyra: Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Olaf Lubaszenko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy