Reklama

Michał Żebrowski: Jesteśmy skazani na ideały

Michał Żebrowski to jeden z najciekawszych aktorów młodego pokolenia. Ma dopiero 29 lat, a za sobą role w tak głośnych filmach jak: "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana, "Pan Tadeusz" Andrzeja Wajdy, "Wiedźmin" Marka Brodzkiego. Najnowszą produkcją aktora jest film "Wiedźmin". Z Michałem Żebrowskim rozmawiała Anna Kempys.

Michał Żebrowski urodził się 17 czerwca 1972 roku w Warszawie. W roku 1991 ukończył Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Reja w Warszawie. Od dziecka marzył o zawodzie aktora. W roku 1991 został studentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie, którą ukończył w roku 1995. Na XIII Łódzkim Przeglądzie Szkół Teatralnych otrzymał trzy nagrody: za najlepszą rolę męską, nagrodę publiczności oraz Nagrodę Jana Machulskiego.

Poza wymienionymi już tytułami, aktor wystąpił również w filmach: "Samowolka" Feliksa Falka, "Wynajmę pokój" Andrzeja Titkowa, "Poznań 56" Filipa Bajona.

Reklama

Michał Żebrowski jest laureatem wielu nagród, w tym dwóch niezwykle ważnych dla każdego aktora, bo przyznawanych przez publiczność - Wiktora i Złotej Kaczki.

W wrześniu 1999 roku Michał Żebrowski wydał swą pierwszą płytę, "Zakochany Pan Tadeusz". W czerwcu 2001 roku na rynku pojawił się drugi album aktora - "Lubię, kiedy kobieta", nagrany wspólnie z trzema wokalistkami - Kasią Stankiewicz, Anną Marią Jopek i Kasią Nosowską.

Najnowszą produkcją aktora jest film "Wiedźmin". Fani twórczości Andrzeja Sapkowskiego z zapartym tchem czekają na premierę tytułu, która zapowiadana jest na listopad tego roku.

Z Michałem Żebrowskim rozmawiała Anna Kempys.

Udziela pan niewielu wywiadów, stroni od mediów, ale w zawód aktora wpisana jest przecież popularność, dlaczego zatem pan się przed tym broni?

Michał Żebrowski: To nie to, że się bronię, ale udzielam wywiadów wtedy, kiedy jest to zasadne i kiedy służy promocji jakichś wydarzeń artystycznych, z którymi jestem związany. Nie promuję siebie prywatnie, bo to mnie nie interesuje, ale promuję siebie jako aktora i być może właśnie dlatego jestem popularny.

Jerzy Hoffman powiedział kiedyś, że jest pan bardzo ambitnym aktorem, ale i niezwykle samokrytycznym. Skąd tyle samokrytycyzmu?

MŻ: Antoni Czechow mówi, że podstawową cechą każdego talentu jest ciągłe niezadowolenie z samego siebie. Ja rzeczywiście tak uważam. Nie uważam siebie za nadmiernie utalentowanego człowieka, ale pracowitego i rzetelnego. Nie zachwycam się byle czym. Jeśli coś jest dobre, to się tym nie zachwycam, bo to takie ma po prostu być. Staram się iść do przodu we wszystkim.

Po rolach w dwóch wielkich superprodukcjach - "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana i "Panu Tadeuszu" Andrzeja Wajdy - stał się pan w jednej chwili bardzo popularną postacią. Czy ta popularność ciążyła panu i jak pan sobie radzi z nią teraz?

MŻ: Bardzo dobrze sobie radzę. Zawsze chciałem być aktorem, chciałem być popularny i ta popularność mnie oczywiście cieszy, zwłaszcza, że nie muszę się chyba jej wstydzić. Nie należę do tych aktorów, którzy jakoś przesadnie udają, że nie mogą wejść na przykład spokojnie do sklepu i zrobić zakupy. Bez przesady - ja zakładam czapkę i okulary i daję sobie z tym radę.

Czy po udziale w filmach Hoffmana i Wajdy posypało się wiele propozycji - dużo scenariuszy pan odrzucił?

MŻ: Tak to już jest, że jak stajesz się popularny, to wielu producentów zgłasza się do ciebie z racji tego, że jesteś pieniądzem, jakąś wymierną wartością na rynku. W Polsce jest dosyć łatwo odrzucać propozycje, ponieważ jedna na dziesięć jest wartościowa. Ja jestem w takiej właśnie sytuacji i dlatego dosyć rzadko gram. A jak już gram, to coś dużego i długo się do tego przygotowuję, tak jak było to na przykład w przypadku "Wiedźmina". Natomiast taki stan rzeczy bierze się tak naprawdę z braku konkurencji na rynku scenariuszowym i reżyserskim w Polsce. Za złe filmy reżyserzy nie odpowiadają, tak jak to się dzieje w krajach, gdzie kinematografia jest naprawdę rozwinięta. Po prostu nie dostają pieniędzy na następny film, jeśli poprzedni się nie uda. Przeciwnie u nas, w Polsce - jeśli zrobisz zły film, nie oznacza to, że będziesz zablokowany na parę następnych lat. Na przykład Coppola - wielki amerykański reżyser, który zrobił "Ojca chrzestnego" - przez pięć lat przed tym filmem nie zrobił żadnego, z racji potknięcia się na poprzedniej produkcji. Nie rozpił się jednak przez te lata, tylko zebrał doświadczenia, wyciągnął wnioski i to zaowocowało takim dziełem jak "Ojciec chrzestny". W Polsce nie zarabia się na filmie, ale przy filmie i to jest bardzo istotna różnica. Dopóki nie będą to pieniądze prywatne i naprawdę komuś nie będzie zależało na efekcie artystycznym, to będzie tak jak teraz, czyli nienajlepiej.

Czy właśnie dlatego postanowił pan razem ze Zbigniewem Zamachowskim zorganizować konkurs na współczesny scenariusz, który został ogłoszony w ubiegłym roku w Internecie? Czy mógłby pan powiedzieć kilka słów na temat tego, co zostało nadesłane?

MŻ: Dostaliśmy mnóstwo, naprawdę setki prac. Siedzą nad tym cały czas nasi znajomi i to oceniają, żeby wszystko rzetelnie sklasyfikować. Natomiast 99 procent tych scenariuszy to rzeczywiście jest tematyka, powiedziałbym "onieśmielająca", a mianowicie: sprawy świata reklamy, tudzież facetów na motorach z pistoletami. Nie wiemy na razie jak się do tego ustosunkować. Pogrzebiemy w tym pozostałym procencie i zobaczymy.

Jeśli znajdzie się rzeczywiście coś wartego uwagi, to co dalej? Czy będą panowie szukali producenta, czy może sami chcecie być współproducentami filmu?

MŻ: Nie wiem, być może to jest dość odważne stwierdzenie, ale uważam, że w Polsce nie ma problemów ze znalezieniem pieniędzy na film, tylko trzeba mieć dobry tekst. W Polsce zaczyna się robić się film od skompletowania obsady i od szukania pieniędzy. Dopiero na końcu, gdzieś tam po kostiumach, scenografii, szuka się pieniędzy na scenariusz, bądź w ogóle scenariusza. My chcemy zrobić dokładnie odwrotnie, tak jak zdrowy rozsądek nakazuje.

Czy sądzi pan, że szkoła teatralna jest niezbędna, by grać w filmie? Wiele młodych osób robi filmy i gra w filmach bez przygotowania warsztatowego?

MŻ: Żeby zagrać chuligana nie trzeba skończyć szkoły teatralnej, można mieć zdarty głos, wziąć pistolet do ręki i biegać. Albo wziąć jakąś nastolatkę, dyszeć z nią na ścianie i wystąpić w superkomercyjnym kinie. Ale żeby zagrać Szekspira czy Czechowa, naprawdę trzeba się trochę zastanowić i odebrać szkołę od mądrych ludzi, którzy wiedzą wiele nie tylko o graniu, ale także o świecie. Tacy ludzie rozmawiają z tobą, zadają pytania, które będą ci towarzyszyć przez całe życie.

Czy miał pan mistrzów w szkole i korzysta z ich rad teraz , kiedy jest pan już zawodowym aktorem?

MŻ: Miałem wielu mistrzów i oni wszyscy wiedzą o tym. To naprawdę byli ci najlepsi. Jestem bardzo dumny i szczęśliwy, że spotkałem takie osoby jak Anna Seniuk, Gustaw Holoubek, Zbigniew Zapasiewicz, Mariusz Benoit, Władysław Kowalski, Krzysztof Gosztyła, Jan Englert. To naprawdę plejada wielkich indywidualności, wielkich ludzi - dobrych i serdecznych.

Twierdzi pan, że zawód aktora wymaga ogromnej pracy. Co w tej pracy jest dla pana satysfakcjonujące?

MŻ: Satysfakcjonujące jest na przykład takie poczucie, że człowiek zmądrzał dzięki jakiejś roli. Zagrać jakąś rolę dobrze w teatrze, to odbyć głębokie studia psychologiczne, setki rozmów. Na początku pracy w teatrze, przy roli, człowiekowi wydaje się, że tę rolę trzeba zagrać tak i tak. W konfrontacji z opinią reżysera, aktorów, kolegów, przyjaciół, po wielu dyskusjach, ta wizja zmienia się, zmienia się ten obraz. To jest satysfakcjonujące, że dorastasz, odkrywasz nowe rzeczy i zmagasz się sam ze sobą. Oprócz tego oczywiście niezwykle miłe jest, jeśli ktoś się do ciebie promiennie uśmiecha i mówi, że podobałeś mu się w jakiejś roli.

Czy widział pan już materiał zdjęciowy z filmu "Wiedźmin"?

MŻ: Widziałem tylko te materiały, które były dostępne na planie czyli poszczególne duble. Nigdy nie oglądam wcześniej materiałów, dlatego że ja i tak już nie mam na to wpływu - ani na kształt filmu, ani jak materiał zostanie zmontowany. Moja rola kończy się, kiedy schodzę z planu. Potem sobie wygodnie siadam w fotelu na sali projekcyjnej i patrzę, co koledzy wypuścili z rąk.

Czy zanim zaproponowano panu główną rolę w "Wiedźminie", znał pan twórczość Andrzeja Sapkowskiego?

MŻ: Jestem wychowany na takiej literaturze jak Dostojewski, Czechow, Tołstoj i inni klasycy. Zdziwiło mnie, kiedy dowiedziałem się, że moi znajomi czytają Sapkowskiego. Chcąc być na fali i żeby wiedzieć o czym mówią, postanowiłem sięgnąć po tę literaturę. Było to na parę lat przedtem, zanim dostałem propozycję zagrania w filmie. A potem, już po propozycji, postanowiłem zgłębić tę literaturę - z przyjemnością oczywiście.

Czy długo przygotowywał się pan do roli Wiedźmina i co było najtrudniejsze na planie filmu?

MŻ: To była bardzo wyczerpująca praca fizyczna. Przez dziewięć miesięcy codziennie jeździłem konno. Przygotowywałem 38 pojedynków, zanim zaczęliśmy zdjęcia. Ćwiczyłem aikido z Jackiem Wysockim ze Szczecina. To wielki mistrz, osiągnął szósty dan. Jedyny aikidoka, który uczył tego sposobu walki w Japonii.

Jaki będzie filmowy Wiedźmin i czym będzie różnił się od bohatera powieściowego?

MŻ: To będzie wizerunek mój, reżysera i scenarzysty i my bierzemy za to całkowitą odpowiedzialność. Nie będę miał na przykład kocich oczu cały czas, tylko w momentach, w których dostaję furii i walczę z potworami. Niezwykle ważna w postaci Wiedźmina jest nie tylko jego sprawność fizyczna, ale także rozdarcie wewnętrzne i świat duchowy, który gdzieś tam w środku posiada. Przed rozpoczęciem zdjęć robiliśmy próby dialogowe - wygłaszałem te prawdy, które pan Andrzej Sapkowski przelał na papier. Starałem się wypowiadać z głębi siebie te kwestie, ale okazało się, że powieściowy wizerunek Wiedźmina - te jego kocie oczy odciągają uwagę od sensu wypowiadanych słów. Zrezygnowaliśmy zatem z tego na rzecz uwypuklenia nie tylko jego dziwności, ale także jego normalności.

Jak pan zareagował na zamieszanie, które rozpętali w Internecie fani twórczości Sapkowskiego na temat realizacji filmu "Wiedźmin" i to zanim jeszcze rozpoczęła się produkcja?

MŻ: Jestem facetem bardzo silnie stojącym na nogach, jak również dobrym dyplomatą. Wiem doskonale co trzeba - wiem jak chcę zagrać rolę i mam od razu jej wizerunek. Ustalam to z reżyserem i scenarzystą i naprawdę nie interesuje mnie, że ktoś ma na to jakikolwiek inny pogląd. Zdaję sobie z tego sprawę, że fani Wiedźmina o wyglądzie artystycznym filmu nie mają w ogóle pojęcia, tak jak ja nie mam pojęcia o tych detalach i szczegółach, do których oni się przywiązują. To bardzo mili ludzie. Spotkaliśmy się z nimi w czasie pracy na planie. Ich akcja - ten protest - wynikał z autentycznej pasji, a nie z chęci doskwierania komuś. Ja zaś przede wszystkim zajmuję się tym, co mam do zagrania i naprawdę niczym więcej.

W jednym z wywiadów stwierdził pan, że ogromnie podziwia determinację producenta i scenarzysty filmu Michała Szczerbica. Proszę powiedzieć, co miał pan na myśli?

MŻ: Jedną z podstawowych wartości, jakie wyciągnąłem ze współpracy z tą produkcją było głębokie zaprzyjaźnienie się z twórcami filmu "Wiedźmin". Wydaje mi się, że bez tej ekipy, tego szaleńczego planu byśmy nie wykonali. Było ogromne skomasowanie dni zdjęciowych - musieliśmy robić jednocześnie trzynaście odcinków telewizyjnych i film kinowy. Wielką rolę odegrał Michał Szczerbic, który swoim wieloletnim doświadczeniem, przywódczym charakterem, tudzież autorytetem stał na czele całego peletonu.

Czy mógłby pan porównać te trzy postaci, które pan zagrał - Pana Tadeusza, Jana Skrzetuskiego i Wiedźmina. Czy mają ze sobą coś wspólnego, czym się różnią?

MŻ: Skrzetuski i Wiedźmin wiedzą, czego chcą. Pan Tadeusz nie bardzo wie i dopiero jak dostaje po łbie od Telimeny, zaczyna rozumieć czym jest prawdziwa miłość i oddaje się w ręce Zosi. Starałem się grać Tadeusza nie tak po bożemu, chciałem nadać mu cechy normalnego młodego chłopaka, który mając lat osiemnaście wraca ze szkół do swego rodzinnego miejsca, spotka piękną uroczą kobietę, która mami go swoimi wdziękami. Chciałem zagrać, że został omamiony, a nie że z krzyżem na piersiach odmówił kobiecie. Poza tym w oczach tych wszystkich postaci jest jakaś uczciwość. To mnie ujęło.

Co pan czuje w momencie zakończenia zdjęć. Czy jest trudno rozstać się z bohaterem , którego kreowało się przez wiele miesięcy?

MŻ: Szybko "wskoczyłem" w realizację płyty "Lubię, kiedy kobieta". Stworzyłem materiał, o którym marzyłem od wielu lat i przeszło to jakoś bezboleśnie. Ja to traktuję jak zawód - oddzielam aktorstwo od życia prywatnego i nie mam schizofrenii, żeby biegać po kuchni z mieczem i rozbijać garnki.

Jak pracowało się panu z trzema kobietami przy płycie "Lubię, kiedy kobieta"?

MŻ: Wspaniale! To są trzy wybitne wokalistki, a przy tym indywidualności i to skrajnie różne. Chodziło mi o to, aby uzyskać na płycie jak najszersze spektrum kobiecości. Ja jestem narratorem, głosem wiążącym, takim zachęcającym do zwierzeń. Pokazujemy na płycie 11 wizerunków miłości. Staramy się ludzi przekonać, że niezależnie od tego, czy miłość kojarzy się nam czasami z bólem, czasami z uczuciem wynoszącym nas pod niebo, ze szczęściem rozpierającym nam piersi, a czasami z niepewnością, jak to jest w sytuacji singla z Kasią Stankiewicz, jest to ciągle ta sama miłość. Chcemy udowodnić, że w życiu jesteśmy skazani na ideały. To nie jest płyta cierpiętnicza, poetycka w złym tego słowa znaczeniu, czyli nudna czy nad wyraz uduchowiona. To jest bardzo konkretna płyta i każda piosenka dotyczy innego stanu emocjonalnego, związanego z uczuciem, jakim jest miłość.

Dlaczego wybrał pan utwór "Niepewność" na singla promującego płytę?

MŻ: Chciałem się dowołać do wszystkich, dobrze znanych nam Polakom, tradycji najpiękniejszych piosenek poetyckich - Marka Grechuty i Jana Kantego Pawluśkiewicza. Mieliśmy wielką tremę, ale stwierdziliśmy, że to będzie jakby ukłon w ich stronę i chęć pokazania, dokąd zmierzamy, że nie robimy płyty pościelowej, tylko miłosną.

Czym różniła się praca nad tą płyta od "Zakochanego Pana Tadeusza"?

MŻ: W "Zakochanym Panu Tadeuszu" miałem mikrofon, siedziałem sam, mówiłem poemat "Pana Tadeusza" i nagrałem jedną piosenkę z Anią, co było niewątpliwie przyjemnością dla mnie. Tym razem jest 11 piosenek i są trzy kobiety. Nie dość, że są to trzy kobiety, to jeszcze trzy różne kobiety. Nie dość, że trzy różne kobiety, to jeszcze trzy różne wokalistki. Można sobie wyobrazić jaka przy takim przedsięwzięciu była to skala trudności.

W jaki sposób wybrał pan te trzy wokalistki? Czy od razu było dla pana jasne, że właśnie z nimi chce nagrać płytę?

MŻ: Szukałem dziewczyn wrażliwych, z kulturą słowa, dziewczyn, które mają ładne, wyraziste oczy. Kiedy śpiewają - ich oczy są piękne i mądre. Szukałem dziewczyn, które słuchają co się do nich mówi, które nie wychodzą ze swą ambicją przed muzykę, tylko się za nią chowają i potrafią pracować w kulturze i poszanowaniu słuchacza. Wszystkie trzy wokalistki - Kasia Stankiewicz, Anna Maria Jopek i Kasia Nosowska - odpowiadają temu opisowi. One takie właśnie są.

Czy jest pan zadowolony z efektu?

MŻ: Jestem bardzo zadowolony. Zachęcam wszystkich do przesłuchania tej płyty.

Do kogo pan ją zaadresował?

MŻ: Kiedyś powiedziałem, że marzyłoby mi się, żeby mężczyźni idąc na randki dawali tę płytę dziewczynom zamiast kwiatów, a żeby kobiety dawały tę płytę mężczyznom i mówiły: Mów tak do mnie.

Czy zamierza pan nagrać trzecią płytę i tym razem może już zaśpiewać?

MŻ: Śpiewać nigdy nie będę, ponieważ nie potrafię tego robić. Wrony uciekają z drzew, kiedy zaczynam śpiewać.

Początkowo miał pan nagrać tę płytę razem z Justyną Steczkowską. W prasie pojawiają się doniesienia o tym, że zamierza ona wytoczyć panu proces. Czy mógłby pan to skomentować?

MŻ: Zgodnie stwierdziliśmy, że nie będziemy się do tego w żaden sposób odnosić. Mamy dostatecznie ciekawą propozycję artystyczną na płycie, jesteśmy z niej dumni i nie będziemy się odwoływać do tego rodzaju metod promocyjnych.

Jakie są pana najbliższe plany?

MŻ: Mam wiele planów, ciekawych planów filmowych, ale oczywiście jak zwykle tego nie zdradzę.

A jak mają się rozmowy na temat pana udziału w nowej wersji "Stawki większej niż życie"?

MŻ: Nie zaprzeczam, ani nie potwierdzam. Czekam na dobry scenariusz i wtedy będziemy mogli rozmawiać.

Co pana najbardziej fascynuje w kobietach?

MŻ: Bezgraniczne zaufanie, jakim potrafią, jakim powinny darzyć mężczyznę. Lubię, kiedy kobieta kocha mężczyznę atawistycznie, takim jakim on jest, nie kalkuluje, nie stara się go zdobyć, nie traktuje go jako obcego świata, z którym trzeba współzawodniczyć, bądź też grać. Oczywiście przy zachowaniu całej wiedzy, jaka dzieli nas i kobiety.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Michał Żebrowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy